Gwiazdy odbijają się od gładkiej tafli jeziora Lyn. Sprawia wrażenie jakby kawałek ziemia, na której siedzę, była zawieszona we wszechświecie w stanie nieważkości. Samo jezioro przybrało ciemną wręcz czarna barwę z jednym małym wyjątkiem. Na samym środku jest widoczna srebrna płaszczyzna w kształcie koła. Księżyc jedyny znak, że jestem tu na Ziemi na której panuje chaos.
Sześć miesięcy temu miałabym ochotę narysować całą tą scenerię, ale nie teraz. Teraz w mojej głowie panują ponure myśli. Ponure myśli, związane z wojną toczącą się na Ziemi. Wojną, którą Nocni Łowcy toczą między sobą. Wojną w której umierają ludzie. Wojną, która sieje zniszczenie.
Niektórzy ludzie są neutralni na to co dzieje się w innych krajach niż Idris. Są ich dwie grupy. Mieszkańcy Alicante, którzy dawno już się poddali władzy Jonathana Christophera Morgesterna, oraz sprzymierzeńcy tyrana chcący chronić siebie. Istnieje coś takiego jak ruch oporu, a może on już nie istnieje. Nie wiem, wszystko tak szybko się zmienia.
Sebastian zaraz po objęciu władzy kazał każdemu dorosłemu Nefilim nałożyć Rune Posłuszeństwa, tak aby byli na jego rozkazy. Tym jednym ruchem stworzył gigantyczną armię zgadzającą się z każdym rozkazem monarchy. Oczywiście istnieją Nocni Łowcy, którzy uciekli ze swoimi rodzinami jeszcze przed naznaczeniem. Teraz ukrywają się jako Przyziemni w małych miasteczkach tworząc ruch oporu. Tylko co może grupa buntowników licząca ponad setkę przeciw armii Jonathana złożonej z każdego naznaczonego Nocnego Łowcy? Nic, jesteśmy bezradni. Nasz los jest przesądzony.
Nagle do moich uszu dochodzi szelest liści i chrzęst łamanej gałązki.Szybko spoglądam w tamtą stronę. Przez chwile widzę sylwetkę mężczyzny, lecz po chwili znika. Siedzę tu już ponad godzinę i cały czas jestem obserwowana. Przyzwyczaiłam się. Jestem jedyną osobą prócz Jonathana nie noszącą Runy Posłuszeństwa. Mój brat obawia się, że ucieknę. W tej chwili mogłabym otworzyć Bramę i przenieść się do wybranego miejsca na Ziemi, albo uciec do innego wymiaru. Niestety wyrzuty sumienia, spowodowane porzuceniem mieszkańców tego miasta, nie dałyby mi spokoju. Poza tym on i tak ma Jace'a bez którego się nie ruszę.
Na myśl o Jasie bezwiednie zaczynam obracać pierścionek zaręczynowy, który dostałam od niego.Wrócił z pierwszej misji z Francji. Był przerażony tym co mogą zrobić Nocni Łowcy pod wpływem Runy. Zapomniałam dodać, że sama Runa nie odbiera myślenia. Możesz robić co chcesz tylko jak usłyszysz rozkaz musisz go wykonać.
-Clary, oni nie są ludźmi, kiedy dostają rozkaz.- mówił Jace. Zakrywał twarz dłońmi, przez co jego głos był jeszcze cichszy.- Mieliśmy tylko nałożyć tą cholerną Runę, lecz oni mieli inne rozkazy. Zabili wszystkich mieszkańców Instytutu.
Przytulił mnie, ukrywając twarz w moich włosach.. Wyczuwałam, że trzyma się tylko ze względu na mnie. Po kilku minutach oderwała się ode mnie, spojrzał mi w oczy i wstał do szafki nocnej. Otworzył jedną z szuflad i zaczął czegoś szukać. Po chwili usiadł obok mnie z małym, czerwonym pudełeczkiem w ręce.
-Chciałem poczekać na jakąś bardziej odpowiednią chwilę. Chciałem to zrobić przy rodzinie i znajomych. Nie wiem może bym zaaranżował jakąś romantyczną sytuacje, ale nastały trudne czasy. Może wydać się to egoistyczne, ale chcę wiedzieć, że mam po co żyć, do kogo wracać. Chcę wiedzieć, że będę miał kogoś przy sobie kogo kocham ponad życie. Chcę wiedzieć, że ktoś też mnie tak mocno kocha. - powiedział Jace klękając przede mną i otwierając pudełko. Siedziałam na łóżku w naszej sypialni. Byłam zaskoczona jego przemową.- Clarisso Fray- Fairchild- Morgenstern, czy chcesz spędzić resztę życia ze mną?
Byłam tak oszołomiona, że nie byłam w stanie odpowiedzieć. Mogłam tylko kiwnąć głową na tak i zarzucić ręce na szyję ukochanego, jednocześnie łącząc nasze usta w pocałunku. Jace był zaskoczony moja reakcją, ale odwzajemnił pocałunek. Leżeliśmy na podłodze i jedyne co mogliśmy to cieszyć się sobą nawzajem. Kiedy wreszcie się od siebie odkleiliśmy, Jace nałożył na mój serdeczny palec pierścionek.
Nie wiem kiedy on go kupił, ale jest piękny. Srebrny małym diamentem.
-Należał on do mojej biologicznej mamy. Dostała go od mojego ojca.- powiedział Jace. Cała tajemnica została rozwiana.
Niestety następnego dnia, kiedy z moim narzeczonym wchodziłam do jadalni trzymając się za ręce, Jonathan zauważył błyskotkę na moim palcu. Od razu rzucił się do nas, aby nam pogratulować. Kilka sekund później Jonathan zwołał wszystkich najlepszych organizatorów ślubów i uzgadniał plany. Nie mogliśmy zaprzeczyć, nic zrobić. Ten facet nawet nie zapytał się nas o zdanie. Nie odzywałam się z jednego powodu. Myślałam, że pozwoli Jace'owi zostać w pałacu, że nie będzie wysyłał go na kolejne misje. Myliłam się.
Jonathan genialnie to obmyślił. Przez ostatnie pięć miesięcy jestem zajęta cały czas jakimiś sprawami związanymi ze ślubem. Mierzę sukienki, mówię czy coś mi się podoba i tak dale. Katorga. Czasami pomaga mi w tym mój brat, czasami mój narzeczony.
Teraz wszystko co jest związane ze ślubem organizatorzy dopinają na ostatni guzik. Ślub odbędzie się za trzy dni. Sebastian utworzył nawet specjalną grupę do sprowadzenia niektórych gości.
Lightwood'owie są jednymi z takich gości. Wiem tyle, że po rzezi w Sali Anioła wrócili do Nowego Jorku. Alec nie mieszka z nimi. Niestety zakochał się w Podziemnym, Wielkim Czarowniku Brooklynu Magnusie Bane. Morgenstern uparł się o to, aby Alec pojawił się na uroczystości. Wolałabym, żeby parbatai Jace'a ukrywał się. Nie wiem co może odbić mojemu bratu. Teraz gdy Alec będzie w Alicante cały czas będzie pod obserwacją Nefilim. Nawet jak wyjedzie z miasta nie będzie mógł widywać się z Magnusem.
Z Lightwood'ami utrzymuję stały kontakt. Byłam dwa razy u nich w Instytucie wciągu sześciu miesięcy. Wszyscy ucieszyli się na mój widok. Maryse popłakała się, traktuje mnie jak córkę, powiedziała mi, że się o mnie martwi. Nie pytałam ich jak się czują po śmierci Max'a. Nie ma potrzeby, bo wiem jak się czują. W całym Instytucie czuć pustkę jaką spowodowała jego śmierć. Isabel jest załamana, podobno do teraz nie może się pogodzić z jego śmiercią. Ja ze śmiercią Jocelyn,Luke'a i Max'a też nie mogę się pogodzić. Próbuję o tym wszystkim zapomnieć, lecz tak się nie da.
Czasami budzę się w nocy z krzykiem i łzami na policzkach. Kilka razy w miesiącu śni mi się ich śmierć. Jakby się dopominali, że mogłam ich uratować. Nie śpię resztę nocy. Miesiąc po ich śmierci znalazłam sposób, aby sobie z tym radzić. Nie jest to sposób raczej ucieczka. Przychodzę nad jezioro i zatapiam w nim swoje myśli. Nie wiem czy to pomaga, ale przez resztę dnia czuję się spokojniejsza.
Wstaję z ziemi, otrzepuję pupę i podnoszę torbę w której przemycam jedzenie. Odkąd władzę objął mój brat ludzie nie mają za co kupić jedzenia, dlatego muszę wynosić żywność ze spiżarni. Zanoszę ją do domu dziecka oraz biedniejszych rodzin. Stanowi pewne ukojenie dla mnie. Spędzam mniej czasu na śnie i pomagam ludziom. Same plusy.
-Możesz wyjść z ukrycia, Tom.- mówię zarzucając torbę na ramie i wolnym krokiem ruszam w kierunku miasta.
Po chwili przy moim boku pojawia się osiemnastolatek. Jest wyższy ode mnie o głowę. Wciągu dnia jego włosy są czarne i krótkie. Natomiast oczy mają piękny czekoladowy kolor. Ubrany jest w czarne ciuchy, a do pasa ma przypięty miecz.
-Skąd wiedziałaś, że to ja?- pyta się mnie udając urażonego.
-Tylko ty masz przy mnie dyżur o takiej porze.-mówię spoglądając na niego. Jakoś zawsze ten chłopak potrafi sprawić, abym się uśmiechnęła. Oprócz niego potrafi tego dokonać tylko Jace, ale go na razie nie ma.
-Nie wiem jak ty potrafisz normalnie funkcjonować po takiej nocy. Ile ty śpisz godzinę?- pyta się. Ten chłopak zna mnie na wylot tak jak ja jego. Nie mam zamiaru odpowiadać. Idziemy w ciszy.- Jace dziś wraca, prawda?
-Tak.-mówię- Przyjeżdżają także Lightwood'owie.
-Ucieszy się.- mówi i spogląda na mnie. Kiwam głową na tak.-Czemu się nie boisz, że może Cię zaatakować jakiś Podziemny?
-Ponieważ ich już nie ma.- mówię spoglądając na niego. Wszyscy Podziemni kaprysem Morgensterna mają zostać zgładzeni. W całym Idrisie nie ma już ani jednego wampira, wilkołaka, czarodzieja czy też fearie'a. Przykre, ale prawdziwe.
-Cały czas nie mogę się do tego przyzwyczaić.- mówi ze smutkiem w głosie. Nie patrzę na niego. Właśnie teraz ściera pojedynczą łzę z policzka. Sześć miesięcy temu miał przyjaciela likantropa. Miał bo już nie żyje.
Resztę drogi pokonujemy w ciszy.
Kiedy docieramy w do pałacu gdzie znajduje się sala Anioła i gdzie aktualnie mieszkam przystajemy.
-Dziękuje, że mnie odprowadziłeś.- mówię.
-Zawsze do usług.- mówi i kłania się przede mną. - Poza tym to moja praca.
-Wiem, ale zawsze mogłeś dalej się ukrywać.- mówię.
-Okay, idź bo dziś nie prześpisz tej jednej godziny.- mówi i otwiera mi drzwi.- Zapraszam panienkę do pałacu.
-Dziękuję, Jaśnie Panie.- mówię. Kłaniam się przed nim jak księżniczki w bajkach i przechodzę przez drzwi.
Kiedy jestem w środku odwracam się jeszcze w stronę Tom'a. Nie widzę go, pewnie już odszedł.
Przez okna zaczynają wpadać pierwsze promienie słońca.
*******************************************
Tsa bum tss.
Kolejny rozdział. Czyli pierwszy z części drugiej.
Jak wam się podoba?
Mi tak średnio, ale muszę wam jakoś przybliżyć to co się wydarzyło przez te sześć miesięcy u Clary.
Mam nadzieje, że wszystko jest zrozumiałe.
Przepraszam, że tak długo czekaliście.
Musicie zrozumieć szkoła itp.
Okay to chyba tyle.
Proszę o komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.