środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku

Okay, to już będzie ostatni post na blogu.
Życzę wam dużo szczęścia, miłości i sukcesów w nadchodzącym roku 2015. Co tylko sobie wymarzycie. Kocham was całym sercem Romantyczna Egoistka

sobota, 27 grudnia 2014

Epilog

- Clary, gdzie jest butelka Will'a? - wyrywa mnie z zamyśleń Jace trzymając na rękach małego chłopca.
- W salonie na stoliku.- mówię odkładając książkę na stolik obok i wystawiam dłonie do niego, by wziąść małego.
        Jace znika za drzwiami domu, a ja powoli chodzę z naszym brzdącem po ogrodzie. Jego wielki, zielone oczy z ciekawością obserwują każdy element ogrodu, a blond włoski są rozwiewane przez delikatny, wiosenny wiaterek. Na sobie ma jeansowe spodenki i czerwoną kurteczkę. W rączce trzyma mały seraficki miecz kupiony przez Jace'a zaraz po jego narodzinach. Wkładam go do piaskownicy i razem budujemy babki z piasku.
       Ogólnie mój mąż oszalał na punkcie dziecka. Dzień po tym jak dowiedział się, że zostanie ojcem zaczął urządzać pokój dla dziecka, kupować wszystkie potrzebne rzeczy, ubranka, zabawki. Choć minęły dwa lat od tamtego dnia jego zapał nie słabnie. Codziennie czyta mu bajki, kąpie, buduje z nim zamki z klocków oraz wiele innych rzeczy sprawiających, że jest według mnie najlepszym ojcem.
      Nie mija dużo czasu, a mój mąż jest spowrotem. Daje mi przelotnego całusa i bawi się z małym w piasku. Za nim do ogrodu wchodzi Izzy ubrana w czarne rurki, trampki i czerwoną bluzkę.
-Ciocia Izzy!!- krzyczy słodko Will i biegnie w kierunku kobiety. Ta łapie go i podnosi, a maluch składa całusa na jej policzku.
      Podchodzą do nas i zaczynamy rozmawiać, jednocześnie bawiąc się z dzieckiem. Ona i Tom są parą od roku. Co mam powiedzieć na ten temat? Cieszę się. Oboje stracili bliskie osoby i zrozumieją się napewno. Poza tym Tom jest opiekuńczy co Izzy jest bardzo potrzebne. Nie raz gdy przychodził tu z Lightwood'ami bawił się z małym, lecz wzrok miał utkwiony w Isabel. Coś czuję, że niedługo ich związek wejdzie na wyższy poziom. Choć już teraz mieszkają razem.
    Co reszty rodziny. Maryse i Robert wczuli się w rolę dziadków i przychodzą prawie co weekend, a gdy są w Alicante nocują u nas. Mamy tyle wolnych pokoi, że pomieścimy sporo ludzi. Lightwood'owie nadal mają swój instytut o który dbają i to którego jeździmy na święta. Alec odnalazł swoją miłość żywą po rewolucji. Istniało ryzyko, że Magnus jako czarownik zginął, lecz los chciał inaczej. Teraz planują ślub i choć jeszcze nie mają daty ślubu to debatują nad strojem Magnusa, który chce wystąpiś w długiej, brokatowej sukni lub gatniturze.
      Powoli się ściemnia i przenosimy się do domu. Robię szybko kanapki i kawę i stawiam na stole w jadalni. Gdy kończymy Will ziewa, a Jace mówi, że go położy. Znikają oboje za drzwiami, a my z Izzy rozmawiamy. Mówi mie, że dostała pracę w gabinecie Inkwizytora, którym jest Jace. Dostał tę posadę pótorej roku temu i mówi, że czuje się spełniony.
       Kiedy za oknem widać gwiazdy kobieta się zbiera do domu. Zakłada płaszcz i się żegna.
       Kieruję się do góry, zaglądam do naszego pokoju, lecz tu nikogo niema. Zaglądam do pokoju dziecka i to co widzę sprawia, że kocham mojego męża jeszcze bardziej. Śpi na małej kanapie z maluchem wtulonym w jego klatkę piersiową. Jedną rękę trzyma obok chłopca w razie gdyby spadał. Obok nich leży książka z obrazkami niedbale rzucona, ponoszę ją i odkładam na miejsce. Następnie biorę malca na ręce i tulę gk w drodze to jego łóżeczka. Zanim go odłożę całuję go w głowkę. Przykrywam jeszcze niebieskim kocyki i odwracam się ku jego tatusiowi. Podchodzę do niego i pochylając się szepczę.
-Kochanie, wstawaj.
       Powoli otwiera oczy i podnosi się z miejsca. Łapię go za rękę i prowadzę ku naszej sypialni. Idziemy do łazienki i bierzemy szybki prysznic. Kiedy kładziemy się do łóżka wtulam się w jego klatkę piersiową.
- Nie mogę się doczekać, aż ten drugi maluch się urodzi.- szepcze mi do ucha i głaszcze po moim powiększającym się brzuchu.
-Jeszcze tylko cztery miesiące- szepczę i zapadając w objęciach Jace'a w sen. Teraz mam pewność, że wszystko będzie dobrze.
                           

                                  ******************************************
Wow, mój pierwszy skończony blog. Mogę obiecać, że to nie mój ostatni. Kiedyś napewno pojawi się jeszcze jakiś.
Hmm… teraz trochę podsumowań.
* Od otwarcia bloga minął rok i dwa miesiące.
* Teraz ma ponad 16000 wyświetleń.
* Największa liczba wyświetleń w ciągu dnia wynosi 300.
* Chciałabym podziękować wszystkim, którzy przeczytali to opowiadanie,
*Chciałabym podziękować wszystkim, którzy dawali mi wskazówki co do rozdziałów.
* Chciałabym podziękować wszystkim za te dobre i złe komentarze.
* Chciałabym podziękować wszystkim, którzy  byli na tym blogu.
* Chciałabym przeprosić wszystkie fanki Sebastiana za jego uśmiercenie
Kocham was wszystkich w czasie teraźniejszym nie przeszłym.
Dziękuje.
Nie pozostaje mi napisać nic innego jak:
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka. :-* 😂
Ps. Każdy kto czytał lub czyta tego bloga niech zostawi po sobie komentarz, może to być zwykłe serduszko lub cokolwiek, chce poprostu wiedzieć ile osób przeczytało te wypociny.

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział VII Rozłąka

Jace
 - Jace,  opanuj się. Ten worek nic ci nie zrobił.- krzyczy na mnie Alec.
      Ma racje powinienem się opanować, bo z worka treningowego zaczęła wysypywać się zawartość zaśmiecając czystą, drewnianą podłogę sali treningowej w moim domu. Od śmierci Sebastiana minęły dwa miesiące i postanowiłem zamieszkać w starej rezydencji Herondale'ów. Lightwood' owie pomogli mi posprzątać cały dom i względnie poukładać swoje myśli po tragicznym wieczorze.
- Jak mam się opanować skoro czuje się tak…- nie mogę znaleźć żadnego słowa opisującego mój stan.
- Jak?
-Jak… jak narkoman na odwyku. Z każdym dniem kiedy jej nie ma przy mnie czuję się coraz gorzej. Budzę się w nocy z krzykiem, bo widzę jej zamglone spojrzenie i usta wykrzywione w uśmiechu, jak z jej lewego kącika ust utworzyła się mała strużka krwi i powoli zasycha. Ta bezsilność , którą czułem wtedy wraca ponownie.- mówię siadając pod ścianą.
- Ale ona żyje.
-Alec, ale jak mam się czuć skoro ona nie chce się ze mną spotkać, pogadać. Mieszka z wami, ale gdy przychodzę do was ona zamyka się u siebie.- mówię do przyjaciela. Ukrywam twarz w dłoniach.- Czuję się jakbym zrobił coś źle tylko nie wiem co.
        Mój parabatai wie, że teraz potrzebuje samotności. Ciche ledwo słyszalne kroki i szczęknięcie zamka w drzwiach dają mi znać, że zostałem sam.  Podnoszę się z ziemi i podchodzę do worka. Uderzam raz, potem kolejny i kolejny. Z worka sypią się kolejne trociny i wata.
- Jestem takim idiotą!- krzyczę i po raz kolejny zadaje cios.- Nie było mnie przy niej kiedy mnie naprawdę potrzebowała. Wmieszałeś ją w plan Roberta, w którym zabiła swojego brata.- pod wpływem uderzenia worek się rozrywa i wszystkie jego wnętrzności się rozsypują. Mam jeszcze zbyt dużo w sobie agresji. Podchodzę do ściany i uderzam w nią pozostawiając po sobie krwawe ślady.- Po jaką cholerę miała by ze mną rozmawiać?
- Może dlatego, że Cię kocham.- słyszę słodki głos mojej ukochanej.
       Odwracam się i widzę ją. Ubrana w jasno zielnoą sukienke z krótkim rękawem, opinającą jej biust i swobodnie  opadającą na dół aż do jej kolan. Na nogach ma czarne baleriny, a w ręce trzyma płaszcz. Uważnie mi się przygląda swoimi wielkim, zielonymi oczami pełnymi miłości. Jej długie, rude loki swobodnie opadają na ramiona. Nerwowo zagryza dolną wargę, ale na jej twarzy nie ma żadnego śladu wydarzeń sprzed dwóch miesięcy.
       Czakałem na nią długo, a teraz stoje i myślę jak tu się zachować, aby jej nie spłoszyć. Może ona jest wytworem mojej wyobraźni? Jednak nawet jak jest fatamorganą to nie chcę by znikała. Stoimy tak nic nie mówiąc, tylko na siebie patrzymy.
- Jace, co ty sobie zrobiłeś?- mówi i podchodzi do mnie. Chwyta moje dłonie i uważnie ogląda zranione kostki. Nic więcej nie musi robić. Sam jej dotyk sprawia, że czuję się lepiej.
- Nic.- odpowiadam uśmiechając się do niej, cały casz ją obserwując.
- Nie powiesz mi, że próba zabicia ściany gołymi rękoma to nic.- mówi. Chce coś jeszcze powiedzieć,lecz uciszam ją pocałunkiem, który jest niezwykle namiętny i pełny miłości.
- Tęskniłem za tobą.- odzywam się  pierwszy po pocałunku.
- Ja za tobą też.
-Chcesz wina?- pytam się trzymając w dłoni butelkę najlepszego wina w domu.
       Przyrządziłem szybko spaghetii i teraz się nim zajadamy.
-Nie dziękuję.- szepcze cicho i bierze łyk wody.- Musimy porozmawiać.
       Bałem się tej chwili, chciałem jej uniknąć. Teraz powie, że nie chce mnie znać, że chce rozwodu, a wtedy ja zostanę sam.
- Clary, nie przerywajmy tej chwili…
- Nie, Jace musimy porozmawiać.- przerywa mi ostro dziewczyna.- Jest coś o czym powinieneś wiedzieć.
- Jeżeli chcesz mnie zostawić…
- Zostaniesz ojcem!! - krzyczy rudowłosa.
- Zostanę… ojcem?
Clary
-Zostanę…ojcem. - szepcze oniemiały Jace.- Jak? Kiedy? Który to miesiąc.
- Och, Jace, przecież wiesz jak się robi dzieci. - mówię i jestem przestraszona zachowaniem Jace'a.- Drugi miesiąc.
- Dlatego nie chciałaś się ze mną widzieć?
- Po części. Pamiętasz to wino z krwią demona co wypiłam. Cisi bracia chcieli sprawdzić czy z dzieckiem wszystko dobrze, czy nie będzie takie jak Sebastian. - mówię i łzy wzbierają mi się w oczach. To był jeden z trudniejszych okresów w moim życiu.- Nie mogłam ci spojrzeć w oczy i kłamać, że wszystko jest dobrze. Porostu tak nie mogłam.
- I dlatego mnie unikałaś?- pyta się mnie Jace.
- Tak.
- Myślałaś, że dziecko będzie jak Sebastian?- kiwam głową. Podnosi się ze swojego miejsca i kuca przede mną.- Clary, ja bym i tak je kochał. To jest nasze dziecko.
- Nawet jeśli by mnie zabiło?- pytam.
        Cisi bracia powiedzieli mi, że jeżeli dziecko będzie miało w sobie krew demona, to może się to dla mnie skończyć śmiercią. Jednak mój układ imunologiczny walczył z ciałem obcym jakim była krew demona,lecz dopiero lekarstwa cichych braci pomogły mi i mogłam wrócić w pełni do zdrowia. Byłam bliska śmierci, ale szybka reakcja mojego męża i żyję.
-Nie wiem, ale z dzieckiem wszystko dobrze? Teraz ze mną zamieszkasz?
- Jak najbardziej. Wszystko idzie w dobrym kierunku.- odpowiadam, a na twarzy chłopaka gości ulga.
- Będę ojcem!- krzyczy Jace i bierze mnie na ręce.- Mam ochotę wszystkim to wykrzyczeć.
        Szaleńczy uśmiech gości na jego twarzy, a następnie całuje mnie namiętnie w usta.
         Teraz mam pewność, że wszystko będzie dobrze.
                                                         ************************************
                               No to czeka nas tylko epilog. Przepraszam wszystkie fanki Sebastiana, ale on musiał umrzeć, nie było innego wyjścia. Przepraszam.
                       Jak wam się podoba? Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :-*

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział VI 'Upadek'

             Wszechogarniająca nicość ustępuje miejsca zielonym polom z białymi miejscami topniejącego śniegu.  Cały czas mocno ściskam ręke Jace'a i prawdopodobnie blokuje mu krążenie. Spogląda na mnie, strach w moich oczach musi być bardzo widoczny, bo mój mąż przytula mnie i całuje w czoło, dodając mi otuchy. Jeżeli dziś coś pójdzie nie tak to będzie nasz koniec.
             Ruszamy w stronę miasta w ciszy, każde z nas pogrąża się we własnych myślach. W zamku byliśmy dwa dni, ale ja dużo i nim się dowiedziałam. Kiedy Krąg miał swoje lata świetności to właśnie ten zamek był ich siedzibą. Odbywały się tam wszystkie zebrania oraz narady. Sebastian nie wie o jego istnieniu, bo już dawno byliby tam Nocni Łowcy by złapać mieszkańców i wciągnąć ich do armii. To wszystko powiedział mi Robert podczas wesela, które zostało zorganizowane przez Ruch Oporu. Wyszłam z wielkiej sali balowej przyozdobionej girlandami, światełkami i kwiatami, i ruszyłam korytarzem w poszukiwaniu chwili samotności. Korytarze w tym zamku nie mają końca. Moją uwagę przyciągnęły jedne z wielu drzwi. Nacisnęłam mosiężną klamkę i weszłam do środka.  Panujący w pomieszczeniu półmrok stwarzał atmosferę grozy. Pomieszczenie było prawie puste, poza jednym elementem. Na środku ściany wisiał wielki czarny gobelin oświetlany przez dwie pochodnie przyczepione po bokach przedmiotu. Gobelin składał się z dużej jasnej litery M oraz gwiazdy. Podeszłam powoli do gobelinu i chwyciłam jego róg. Jednym szybkim ruchem zerwałam go ze ściany, gdy wylądował na podłodze w powietrze wzbiła się chmura duszącego kurzu. Oczy zaszły mi łzami, a duszący pył drapał mnie w gardło.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę.- powiedział Robert stojąc w drzwiach.
- Dlaczego?- zapytałam się odwracając się do niego i ocierając vwierzchem dłoni łzy z policzków.
- Dlatego.- powiedział wskazując rzecz za mną.
            Powolnym ruchem odwracam się i zamieram. Gobelin przykrywał wielki obraz z łuszczącą się farbą. Przedstawiał on trzy osoby. Młodą rudowłosą dziewczynę ubraną w zieloną długą suknię. Przytulała się do wysokiego mężczyzny o białych włosach i oczach skupionych na małym chłopcu, którego trzymał na rękach. Chłopiec był idealną kopią swojego ojca, poza oczami pozostającymi czarnymi dziurami. Ciekawe kiedy ten obraz został powieszony?  Robię dwa kroki do tyłu nieodrywając oczu od przedmiotu na ścianie.
- Czy on ją kiedykolwiek kochał?
- Na początku tak. Potem zaślepiła go władza.- odpowiadział Robert.
-Możesz to zniszczyć?- zapytałam wskazując na obraz. Mężczyzna tylko kiwną głową. Nie czekając na nic więcej ruszyłam ku drzwiom. Kiedy mijałam Lightwooda usłyszałam słowa, które mnie zmroziły.
 
             Po kilkunastu minutach jesteśmy przed bramą do miasta pilnowanej przez dwóch strażników z armii Morgesterna. Kiedy mężczyźni ubrani w czarne mundury rozpoznają nasze twarze ich oczy stają się matowe. Jace w opiekuńczym geście obejmuje mnie w tali i przytula do swojego boku. Nikt nie jest pewny jakie rozkazy wydał mój brat.
-Clarissa i Jace Herondale?- odzywa się strażnik. Jace kiwa głową.- Pan Sebastian Morgenstern chce was widzieć.
             Ruszamy ku pałacowi gdzie urzęduje Jonathan. Ulice miasta są puste, jedyna rzecz świadcząca o życiu w tym mieście są światła palące się w domach. Wchodzimy po schodkach prowadzących do pałacu i drzwi się otwierają, szybkim krokiem ruszamy w stronę biura Sebastiana. Nasze kroki odbijają się od gołych ścian pałacu i wracają ze zdwojoną siłą do moich uszu.  Mijamy kolejne zamknięte drzwi i obrazy przedstawiające najwybitniejsze zwycięstwa w historii Nefilim.
- Wejść!- dudniący głos Jonathana usłyszałam zza drzwi zaraz po tym jak jeden ze strażników zapukał w nie.
             Wrota się otwierają ukazując mroczne pomieszczenie oświetlane przez ogień w kominku. Przekraczamy próg, a drzwi za naszymi plecami się zamykają.  Jonathan od razu zrywa się ze swojego miejsca i podbiega do nas. Przytula mnie, a z Jace'm wymienia jeden z tych męskich przywitań. Ogląda nas uważnie, cały czas milcząc, a w mojej głowie rodzą się najróżniejsze pytania. Może on już coś podejrzewa? Może zadaje sobie pytanie skąd mamy te ubrania. Zanim wyjechaliśmy z zamku przebraliśmy się w czarne, luźne ubrania i ciepłe kurtki.
- Martwiłem się o was - odzywa się po dłuższej chwili Sebastian trzymając swoje ręce na moich ramionach.- Usiądźcie i opowiedzcie co się stało.
               Po tych słowach siadamy na krzesłach przed biurkiem. Jace cały czas trzyma mnie za ręke, nie narzekam w pewien sposób dodaje mi to otuchy. Jonathan nalewa do trzech kubków kawy i podaje jeden z nich mi.
- Mówcie. Kogo tym razem mam zabić? - mówi z uśmiechem Morgenstern. Wzdrygam się na ten specyficzny rodzaj żartu.- Kto was porwał? Nikt nie mógł was znaleźć jakbyście zapadli się pod ziemię.
- Porwali nas Podziemni.- zaczyna mój mąż. Nie mieliśmy podawać dokładnych informacji.- Chcieli nas zabić jeżeli nie otrzymają tego co chcieli.
- Chwilia, Podziemni? Wszyscy zostali wybici, nikt się nie ostał. - mówi podejrzliwie Jonathan patrząc na nas spode łba.
- Sam mi mówiłeś, że Nocni Łowcy z innych krajów ukrywają Podziemnych.- mówię i liczę, że Sebastian połknie haczyk.  Przygląda mi się przez chwilę, a następnie kiwa głową.
- Masz racje. Tylko nadal nie wiem co za okup chcieli.- mówi Jonathan biorąc łyk kawy.
- Chcieli wolności dla pozostałych przy życiu Podziemnych.- mówi mój mąż.- Mieli zamiar wysłać żadanie jutro.
-A jak uciekliście?
- Kiedy zdradzli nam plan, obezwładniłę dwóch likantropów, a Clary otworzyłw Bramę. I tak znaleźliśmy się w Alicante.- mówi Jace.
              Cisza następująca po tych słowach jest przytłaczająca. Wydaje się, że przez nią ogień w kominku przygasa. Spoglądam na Jace'a, ale on jest skupiony na chłopaku za biurkiem. Mierzą się wściekle spojrzeniami i próbując odczytać zamiary przeciwnika. Kolejne sekundy mijają, aż w końcu odrywają od siebie spojrzenia.
- Możesz odejść. - odzywa się Sebastian i macha ręką na Jace'a, aby odszedł.
             Chłopak wstaje i ciągnie mnie do drzwi za sobą. Oddycham wreszcie głeboko i kieruję się za chłopakiem. Kiedy Jace chwyta klamkę i chce ją nacisnąć, słyszymy głośne chrząknięcie. Odwracam się i widzę Morgensterna opartego o biurko.
- Pozwoliłem tobie odejść, Jace, Clary zostaje ze mną. Nic jej nie zrobię.- mówi rozkładając ręce w obronnym geście.
            Jace spogląda na mnie, nie wiem co chce wycztać z mojej twarzy, pochyla się i całuje w usta.
- Wszystko bedzie dobrze. - mówi  i drzwi zamykają się za nim.
- Muszę ci zadać kilka pytań.- mówi Jonathan.
           Zajmuję swoje poprzednie miejsce i czekam na pytania. Zimno ostrza, które jest schowane w bucie, drażni moją skórę. Ręce mam splecione na kolanach, ale są całe mokre. Stres i strach zawładneły moim ciałem.
- To jak to było?- zaczyna chłopak.
- Tak jak mówił Jace. - odpowiadam.
            Sebastian przez moment wpatruje się we mnie, a następnie odchodzi w stronę barku. Wyciąga dwa wysokie kieliszki i napełnia je czerwonym płynem. Bierze je w dłoni, jeden z nich podaje mi.
- Nie opiliśmy jeszcze twojego ślubu.- mówi stuka kieliszkiem o kieliszek.
           Równo bierzemy łyk, choć ja uporczywie wpatruje się w okno za plecami mężczyzny. Czekam na jakiś sygnał i biorę kolejny łyk alkocholu, który spływa się po moim gardle.  Samo wino ma dziwny smak, jest słodkie z ledwo wyczuwalnym metalicznym posmakiem. W głowie zaczyna mi wirować oraz czuje intensywny, pulsujący ból. Kiedy biorę kolejny łyk za oknem złoty pocisk leci ku górze i roztrzaskuje się na milion kawałków, pozostwiając po sobie jasną poświatę rozświetlającą pomieszczenie. Sebastian odwraca się w momencie gdy miliony małych kawałeczków spadają na ziemie. Jego twarz jest dobrze oświetlona i widnieje na niej szeroki uśmiech.
- Morgenstern.- szepcze spoglądając kątem oka na mnie.-  Gwiazda Poranna. Siostrzyczko, czy ten obiekt na niebie zwiastuje nasz koniec?
- Nie nasz tylko twój.- mówię w chwili gdy chłopak się odwraca.
         Szybko wyjmuje mały miecz i wbijam w serce Jonathana. Przez moment na jego twarzy widnieje zaskoczenie zastąpione złośliwy uśmieszek. Wyciągam miecz, a szkarłatna plama na piersi powiększa się z każdą sekundą. Za oknem słychać okrzyki bitewne i brzęk uderzającego się metalu o metal. Nagły huk sprowadza mnie na ziemię. Sebastian oparty plecami o biurko śmieje się jak opętany, jednocześnie trzymając się za pierś.
- Myślisz, że jestem takim idiotą. Wiedziałem, że coś planujecie i się zabezpieczyłem.- mówi, a z kąciku jego ust spływa krew, i jak na zawołanie dostaje ataku kaszlu. Odwracam się i przykładam dłoń do ust. Szaleńczy śmiech Jonathan odbija się od ścian. Kiedy zdejmuje dłoń z ust widnieje na niej plama z krwi.
- Wino? - pytam się, kiedy mogę wreszcie mówić.
- Nie umrę sam! Miałem racje co do naszego końca.- kiedy kończy mówić drzwi się otwierają i wbiega Jace.- Pamiętasz Runę Wiążącą?- kiwam głową. Nadal mam bliznę na prawym nadgarstku.- Nadal nie tolerujesz krwi demona.
- Kochanie, co się dzieje?- pyta się Jace, gdy osuwam się w jego ramiona.
          Świat zaczyna ciemnieć i jedyne co czuję to oddalające się ramiona i krzyki Jace'a. Próbuję wtulić się w jego ramiona, lecz napada mnie kolejny atak kaszlu. Robert miał racje. ' Dni rodu Morgenstern'ów są policzone. Niedługo ten ród umrze.'
           Nicość napiera na każdą moją komórkę, lecz ja się nie bronię, wręcz przeciwnie poddaje się temu. Ostatkiem sił unoszę kąciki ust do góry i wyruszam w nową, nieznaną podróż.

                                 ************************************************
Wow, ale się rozpisałam. Jak wam się podoba?  Piszcie komentarze.
Jak myślicie Clary umarła? Czy Sebastian umarł, czy jakimś cudem udało mu się przeżyć?
Został jeden rozdział i epilog i koniec. :'(
Ale ten czas leci! Rok temu w październiku założyłam tego bloga, a tu już koniec. Wiem, że druga część jest krótka, ale nie mogłam więcej ranić bohaterów.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :-) 
Ps. Epilog jeszcze w tym roku.

           

Rozdział V 'Plan'

       Patrzę się na postać przede mną i nie mogę uwierzyć własnym oczom.  Ubrany nadal w swój czarny garnitur zdobiony złotymi ornamentami  i białą koszule przygląda się nam z uwagą. Cienie pod oczami stworzone przez okoliczne światło postarza go o kilka lat. Włosy ma jak zawsze nienagannie przystrzyżone i ułożone.  Cały czas mam jedno pytanie w głowie.
-Co ty tu robisz? -pyta się Jace i podejżliwie mu się przygląda.-Pyślałeś co będzie z Maryse, Izzy, Alec'iem? Przecież Sebastian ich zabije, lub zrobi coś gorszego.
-Jestem ich przywódcą. - odpowiada spokojnie Robert bez cienia wątpliwości co do swych zamiarów.- Wszyscy są u góry w sypialniach, jakbyś nie zauważył. Jest już  noc, a po dzisiejszych wydarzeniach każdy chce odpocząć.
       Otwiera drzwi i ręką zaprasza nas do wejścia. Wchodzimy za nim i kierujemy się na piętro, gdzie prawdopodobnie znajduje się biuro dowódcy Ruchu Oporu. Ściany zamku wykonane są z kamienia i przyozdobione rodowymi gobelinami. Oświetlenie pomieszczeń zapewniają pochodnie przczepione za pomocą uchwytów do ścian. Na środku podłogi kortarza ciągnie się czerwony dywan wytarty w  niektórych miejscach. Co jakiś czas mijamy okno ukazujące ciemną noc poznaczoną złotymi punktami.
        Mijają kolejne minuty, a korytarz dalej ciągnie się w nieskończoność. Spoglądam w prawo i przyglądam się profilowi mojego męża. Jego rysy stały się ostre przez światło rzucane przez pochodnie. Szczęke ma mocno zaciśniętą, a wzrok utwiony w Robert'ie. Szew na rękawie marynarki jest rozerwany, a wargę ma rozciętą, lecz po walce pozostał tylko strupek. Robert otwiera wielkie drzwi i wchodzimy do ciemnego i zimnego pomieszczenia. Siadamy na dwóch drewnianych krzesłach, a przywódca  Ruchu Oporu za wiekowym dębowym biurkiem zasłanym papierami.
-Plan dotyczący obalenia Morgensterna jest prosty…- zaczyna starszy mężczyzna i wyjaśnia nam wszystko.
       Po dokładnym przestudiowaniu map Alicante doszedł do wniosku, że jego armia może wejść tylko główną bramą, a wpuścić ich może tylko ktoś z zezwnątrz. W tym momencie pojawia się Jace. Musi ich wpuścić do miasta. Jednak to nikt z nich nie zabije Sebastiana. Mam być niczym Judasz wbijając nóż w serce brata. Jestem jedyną osobą mogącą się zbliżyć do dyktatora. Sebastian nadal myśli, iż jestem zastraszona przez niego i mam taką udawać. Jak dostaniemy się do Alicante? Przejdziemy przez Bramę i powiemu wszystkim, że uciekliśmy. Plan jest prosty,ale wystarczy jeden bład i wszystko runie.

- Jace, a jak coś pójdzie nie tak?- pytam, kiedy stoję przed lustrem w samej bieliźnie w pokoju, który otrzymaliśmy, i oglądam nowe runy na ramieniu i nad sercem.
- Wszystko będzie dobrze.- mówi podchodząc do mnie w samych bokserkach.
      Obejmuje mnie w tali od tyłu i składa delikatny pocałunek na nagiej skórze mojego ramienia. Przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Odwracam się do niego i całuje go w usta, lecz jest to tylko całus. Chłopak się schyla do mnie i chce więcej. Nie mogę powiedzieć, że i ja tego nie chcę. Nie kochaliśmy się odkąd mój brat przejął władze.
-Ogłaszam was mężem i żoną.- szepcze mi do ucha mój mężczyzna i schyla się do moich ust. Przystaje jednak centymetr od nich i czeka na moją reakcj. Obejmuję go za szyję i mówię.
- Możesz pocałować pannę młodą.
     Pocałunek jaki następuje po tych słowach jest namiętny i powtarzany kilka dziesiąt razy w ciągu całej nocy.
                                                                    **********"*****************
              Jak wam się podoba? Mi osobiście wcale. Pisałam ten rozdział trzy razy i za każdym ktoś mi go kasował.  Jak tam święta? U mnie udane:-)
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
Ps. Zostały dwa rodziały do końca :-P  :'(

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział IV 'Ruch oporu'

    Zielona polana pokryta rosą oraz otoczona wysokimi drzewami pozbawionymi większość liści. Tak wygląda miejsce po drugiej stronie portalu. W oddali na wzgórzu widać budynek z którego komina sączy się cieniutka stróżka białego dymu. Jeżeli się przyjrzeć polanie można zauważyć ciemne gołe placki bez trawy. Brama jest już całkowicie zamknięta i na nikogo już nie czekamy.
     Uścisk na mojej tali nie zmniejszył się przeniósł się na nadgarstek. Mężczyzna który mnie trzyma jest prawdopodobnie ich przywódcą. Ubrany w czarne, luźne spodnie, wojskowe buty i czarną kurtkę rozdaje rozkazy ludziom zgromadzonym wokół nas. Jest ich może z 20, ale każdy jest uzbrojony po zęby.
     Próbuje się wyswobodzić z uścisku mężczyzny, lecz nic to nie daje. Kątem oka widzę, że Jace jest trzymany przez dwóch napastników, lecz i oni mają problem go utrzymać.
-Możecie przestać się szarpać!?-wrzeszczy mężczyzna obok mnie.-Na razie jesteśmy mili, ale za chwilę to się skończy. To jak będzie? 
     Momentalnie nieruchomieje kiedy przy mojej szyi pojawia się ostrze. Jace to zauważa i podnosi ręce do góry na znak poddania się. 
-No, nie można było tak od razu.- przemawia na nowo mężczyzna.
     Puszcza mój nadgarstek i podchodzi do Jace'a. Klepie go po policzku, a w moim narzeczonym buzuje gniew. Resztkami siły powstrzymuje się, aby nie rzucić się na mężczyznę z pięściami i nie stłuc go na kwaśne jabłko. 
-Kim jesteście?-pytam, gdy podchodzi do mnie młody chłopak o rudych włosach i popycha w kierunku lasu.
-Jesteśmy armią walcząca przeciw Sebastianowi, inaczej Ruch Oporu.-mówi mężczyzna.-Nazywam się Jefferson.
-Nieźle nas przywitaliście.-mówi z sarkazem Jace.- Po co my wam jesteśmy potrzebni?
-Wszystkiego dowiecie się na miejscu.-mówi Jefferson i uchyla jedną z większych gałęzi.
    Moim oczom ukazuje się polana ze stadem koni. Każdy skubie spokojnie trawę i nie zwraca na nas swojej uwagi.  Jeff podchodzi do pięknego brązowego konia z czarną grzywą i głaszcze go po grzbiecie.
-Rusz się. -syczy rudy nadal mnie trzymając i szturchając ku czarnemu rumakowi. Potykam się, lecz chwyt jest mocny i nie pozwala mi na upadek.
     Kiedy jesteśmy koło zwierzęcia mężczyzna układa swoje ręce na mojej tali. Wzdrygam się i spoglądam na Jace'a. Nie chcę jechać z tym chłopakiem, lecz strach przejął nade mną kontrolę. Pół roku temu było by to nie do pomyślenia, lecz teraz kiedy władzę objął mój brat to się zmieniło. Każdy mój zły ruch odbije się na ludziach.
-Ona nie będzie z nim jechać. -wyrywa mnie z zamyśleń głos mojego męża.
     Wszystkie oczy spoczywają na nim. Nikt się nie odzywa. Jefferson podchodzi do niego i patrzy mu w oczy.
-Niby dlaczego? Jak sobie wyobrażasz, że mamy was przetransportować do bazy?-mówi.
-Normalnie.-odpowiada Jace.-Na koniu.
-A jak uciekniecie?
-Jeżeli jesteście z Ruchu Oporu to nasze plany są takie same.-mówi, a następne słowa wypowiada bardzo wyraźnie. -Obalenie Sebastiana Morgrnsterna.
-Dajcie mu konia.- mówi ich przywódca, następnie zwraca się do rudego chłopca.-Mat, puść ją.

     Po kilku godzinach podróży, kiedy słońce chyli się ku zachodowi jesteśmy na miejscu. Dwór na który wyjechaliśmy jest oświetlony tylko przez pochodnie. Mocniej wtulam swoje plecy w tors Jace'a i czekam na przebieg wydarzeń.
-Nie bój się. -szepta mój mąż do ucha.-Jesteś przy mnie. Obronie cię.
    Odwracam się i całuje go w usta.
-No nareszcie jesteście. -odzywa się głos z progu drzwi.
     Stoi w cieniu nie widzę jego twarzy. Jednak głos jest skądś mi znany. Próbuję przypomnieć sobie skąd go znam, kiedy Jace kładzie ręce na mojej tali i ostrożnie zdejmuje mnie z wierzchowca. Jefferson jak i pozostali podchodzą do drzwi. Jace opiekuńczo trzyma rękę na mojej talii, lecz jest cały spięty i gotowy do walki.
     Po chwili jesteśmy wśród zebranych. To co widzę wprowadza mnie w szok.
-Nie przypuszczaliście, że to ja?- mówi wesoło postać.
     Stoję osłupiała i próbuje coś z tego zrozumieć.
*******************************
Kolejny rozdział.  Co sądzicie? Kogo zobaczyli?  Rozdział krótki brak weny, ale cóż ważne, że coś jest.
Przepraszam za błędy itp, ale pisane na komie.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :*
Ps. Pochwalę się jeszcze moim dziełem.

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział III 'Ślub'

     Stoję przy ogromnym lustrze w jednym z pokoi pałacu. Jestem zestesowana i nie potrafię skleić żadnego sensownego zdania.
     Izzy i Maryse biegają wokół mnie poprawiając ostatnie niedociągnięcia przy sukni, która jest przepiękna. Długa, biała, lecz pod odpowiednim kątem jest złota, nie ma ramiączek.  Wszystko opiera się na białym misternie zdobionym koronką gorsecie. Włosy upięte mam w kok z kilkoma luźnymi kosmykami uformowanymi w loki. Do tego biały welon do połowy pleców.
-Clary!-wyrywa mnie z zamyślenia Isabelle. - Uśmiechnij się.
      Spełniam jej polecenie i schodze z niewielkiego podwyższenia. W rogu pomieszczenia znajduje się szara kanapa. Opadam na nią i ukrywam twarz w dłoniach,  uważając,  aby nie zniszczyć misternej roboty jednej z kosmetyczek. Po chwili czuję jak gąbka kanapy się ugina po obu moich stronach, a ktoś czule dotyka moich pleców. Uspokaja mnie to, lecz cały czas mam w głowie mroczne myśli.
-Co się dzieje?-pyta Maryse. Podnoszę głowę i patrzę jej w oczy.
-Nie tak to sobie wyobrażałam.- mówię czując nadchodzące łzy.
-Clary, wiesz jaka jest sytuacja. Powinnaś się cieszyć...- mówi Izzy, lecz przerywam jej.
-Że mam taki ślub?-mówię z łamiacym się głosem. Odwracam głowę i tepo patrze się w swoje odbicie w lustrze.- Nie rozumiesz.
-To mi wytłumacz!- wkurzyłam ją. Wstaję i idę do swojego odbicia.
-To jest zemsta.-szepczę. Nie mam pewności, że mnie usłyszały, ale kontynuuje dalej.- Sprzeciwiłam mu się zanosząc jedzenie do sierocinca. Dawałam ludziom nadzieje. Nadzieje na coś co tak naprawdę...- przerywam i kręce głową. -Nieważne. Przecież przeze mnie siedział u cichych braci. Teraz się mści.
-Nie rozumiem. -odzywa się Maryse.-Przecież zgodził się na ślub. Nie skrzywdził nikogo z nas odkąd objął tron.
- Groził mi, że może coś się stać Jace'owi jeżeli nie będę wykonywać jego poleceń. Teraz ten ślub.  Kocham Jace'a, ale... nie tak to sobie wyobrażałam. Myślałam, że na moim ślubie będą moi rodzice, ludzie których kocham i którzy mnie kochają. Dzień nie byłby jednym z dni po objeciu władzy przez Jonathana, a ja nie musiała bym się bać, że ktoś przeze mnie zginie.
-Clary, kochanie...-mówi Pani Lightwood i podchodzi by mnie przytulić. Odwzajemniam uścisk i chowam twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Tak strasznie się boję.-szepczę w jej ramie.
     Nagle drzwi się otwierają ukazując przybysza. Ubrany w czarny garnitur, biała koszule oraz czerwony krawat, Sebastian mierzy pokój wzrokiem. Po chwili jego spojrzenie pada na mnie oraz Maryse stojąca obok.
-Zostawcie nas samych.-mówi do Lightwood'ów. Te spełniają jego polecenie i zostaje sama z potworem.
-Coś się stało? -pytam go kiedy wygodnie rozsiada się na szarej kanapie.
-Nie nic. Przyszedłem sprawdzić jak idą przygotowania.- mówi i przygląda mi się badawczo.
-Mam jeszcze pół godziny. -mówię opierając łzy z policzka i spod oka starając nie zniszczyć makijażu.
    Nastaje cisza, przerywana szuraniem materiału, kiedy próbuje wyprostować zagniecenie na sukni.
-Pięknie wygladasz.-szepcze wprost do mojego ucha, a moje wszystkie mięśnie się napinają.-Pomyślałem, że skoro tata nie może Cię odprowadzić to ja to zrobię.
     Kiedy kończy przez moje ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Odwacam sie twarzą do Sebastiana i patrzę w jego czarne jak otchłań oczy. Powoli wystawia dłoń w moim kierunku.
-Idziemy? Już czas.-mówi.  Chwytam jego dłoni i kierujemy się do drzwi.-Uśmiech, proszę.

-Czy ty, Jonathan'ie Christopher'e Herondale-Lightwood, bierzesz tę oto tu, Clarisse Adele Fairchild-Morgenstern, i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że jej nie opuścisz, aż do śmierci? -mówi kapłan gdy Jace trzyma w ręce obrączkę. Jest ubrany w czarny dopasowany garnitur ze złotymi elementami oraz białą koszule.  Nie mam już żadnych wątpliwości. Kocham go i to jest najważniejsze.
-Tak-mówi i zakłada na mój serdeczny palec obrączkę.
   Do tego momentu wszystko idzie dobrze. W sali anioła zebrali się wszyscy mieszkancy Alicante oraz goście z innych krajów.
    Powoli biorę ze srebrnej tacy obrączkę przeznaczoną dla mojego ukochanego.
-Czy ty, Clarisso Adele Fairchild-Morgenstern, bierzesz tego tu, Jonathan'a Christopher'a Herondale-Lightwood, i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że go nie opuścisz, aż do śmierci?-padają słowa kapłana.
-Tak-mówię i zakładam obrączkę na palec Jace'a.
    Wtedy dzieje się coś czego nikt się nie spodziewał. Za księdzem zostaje otwarta Brama przez którą wchodzi kilku ludzi. Odpycha mężczyznę przed nami, aby się dostać do nas. Jace natychmiast doskakuje do mnie i zasłania mnie swoim ciałem. Jednak nie ma szans, ponieważ nie ma przy sobie broni. Natomiast tamci są uzbrojeni po zęby. Unieruchomiają mu ręce i wciagają do portalu. Każdy z gości, który chce się zbliżyć do nas zostaje odepchniety. Próbuje uciec, lecz jestem otoczona a buty na obcasie mi w tym nie ułatwiają.
    Czuje, że ktoś łapie mnie w tali i przyciąga do siebie. Szarpie się, lecz nic to nie daje.
-Nie szarp się.  To i tak nic nie da. -mówi obcy i przchodzimy przez bramę.

********************************
Hmm....  powinnam przeprosić za brak rozdziałów przez dwa miesiące. Nie będę się tłumaczyć bo to i tak nic nie da.
Co do rozdziału.  Krótki, ale jest akcja. Piszcie w komentarzach.
Wasza Romantyczna Egoistka <3