wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział XXII "Rozmowa z Valentinem"

     Kiedy Jonathan wniósł mnie do budynku w holu czekał już Valentine z nieznanym mi mężczyzną. Jonathan zatrzymał się gwałtownie. Nieznajomy ubrany był w czarny garnitur i niebieską koszulę. Miał czarne włosy, brązowe oczy i azjatyckie rysy. Jakby pochodził z Chin lub Japonii. Wszystko było by okay, gdyby nie ruszający się za nim czerwony ogon. Coś podpowiadało mi, że jest to czarownik. Tylko skąd to wiedziałam? 
    Valentine przyglądał się nam uważnie. Po kilku minutach przemówił.
-Co jej się stało?!- powiedział, nie raczej krzyczał na Jonathana wskazując na mnie
.-Dasz radę stać?- zapytał się mnie łagodnie Jonathan. Kiwnęłam głową. 
     Postawił mnie delikatnie na ziemi. Czując, że moja kostka nie jest jeszcze do końca wyleczona oparłam się o ścianę, przenosząc cały ciężar ciała na prawą stopę
.-Spadła z dachu, kiedy próbowała uciekać. Zwichnęła przy tym kostkę.- mówił Jonathan. Jego ton zmienił się na oficjalny. Jakby był żołnierzem i zwracał się do osoby na wyższym stopniu. Valentine zaczął się przybliżać do syna. Cała jego uwaga była skupiona na młodym Morgensternie.- Nałożyłem już Runę uzdrawiającą, więc...
    Nie dokończył. Valentine uderzył go pięścią w twarz. Jonathan powoli odwrócił głowę tak, aby spojrzeć ojcu w twarz. Nie odezwał się do Valentine'a. Z wargi zaczęła się sączyć krew. Jego twarz pozostała bez wyrazu, a z jego oczu zniknęła cała zieleń zastąpiona przez mroczną czerń.
-Miałeś ją pilnować!!-krzyczał Valentine.- Czy nawet tego nie potrafisz wykonać poprawnie?! Dobrze, że chociaż ją złapałeś. Jak twoja noga?- ostatnie zdanie było skierowane do mnie.
-Okay.- powiedziałam. Tylko tyle mogłam wydusić. Cała ta sytuacja nie była normalna.
-Chodź, obejrzę ją.- powiedział Valentine i chwycił mnie za łokieć.
 Naszym kierunkiem był salon na końcu korytarza.Chwyt był trochę za mocny i mogę powiedzieć iż gdyby droga była dłuższa zostałyby mi siniaki.
    Salon był bardzo duży. Cała jedna ściana była zrobiona ze szkła. Na środku stał szklany stolik wokół niego ustawione były cztery sofy i dwa fotele. Na trzech pozostałych ścianach wisiały obrazy i zdjęcia oraz broń. W jednym z rogów pokoju stało pianino.
    Kiedy dotarliśmy do salonu Valentine nakazał mi usiąść na jednej z kanap. Za plecami miałam otwartą przestrzeń odgrodzoną szybą. Za nią rozciągał się las. Dopiero teraz zauważyłam, że Jonathan i nieznajomy szli za nami. Valentine zdjął mojego trampka z lewej stopy i obejrzał kostkę. Po chwili wyjął stellę i nakreślił jakąś Runę. Nie przyglądałam się jaką. Cały czas myślałam o Jonathanie.
    Myślałam o tym co się stało na holu. Jak Valentine uderzył swojego syna, a tamten nawet nie zareagował. Kamienna maska nie ustępowała.
    Syknęłam kiedy czubek stelli dotknął mojej obolałej stopy.
-To Runa uzdrawiająca mocniejsza niż ta co ci narysował twój durny brat. Za chwilę powinna działać.- powiedział i usiadł w fotelu naprzeciw mnie.-Nie powinienem się dziwić twojego zachowania. ale płynie w tobie także krew Fairchild'ów. Jaka matka taka córka.
     Jocelyn uciekła od Valentine'a kiedy była ze mną w ciąży. O to mu chodziło.
-Nie dziwię się Jocelyn, że uciekła od ciebie.- mówię.
-Dlaczego?-pyta.
-Jesteś psychopatą, który ściga własną żonę, wystawia przyjaciół na pewną śmierć, zabija niewinnych ludzi i bije własnego syna.
-Nie ścigałem Jocelyn tylko ciebie, a że miała ciebie to i ona była na celowniku.- mówi bardzo spokojnie Valentine.
-Dlaczego?- mówię szeptem, lecz po chwili dodaję głośniej.-Dlaczego mnie ścigałeś? Nie uwierzę Ci, że chciałeś stworzyć szczęśliwą rodzinę.
-Wyjdzie!- rozkazuje Valentine obserwatorom. Ci posłusznie opuszczają pomieszczenie.- Powiedz co wiesz, a ja dopowiem dalszy ciąg historii.
-Ścigałeś ją, bo na początku miała mnie. Potem zacząłeś napadać i zabijać rodziny wilkołaków, które miały córkę w moim wieku. Jakiś miesiąc temu zostałam zaangażowana w całą tą historię wraz z twoim napadem na mój dom i kiedy zabiłeś moich rodziców. Przypuszczam, że masz jakiś związek z moim darem.
-Po pierwsze: te likantropy nie byli twoimi rodzicami. Po drugie: to nie ja zabijałem tamtych likantropów. Po trzecie: masz racje, że mam jakiś związek z twoim darem.- mówi spokojnie Valentine uważnie przyglądając się mojej twarzy.
-Jaki masz związek z moim darem?
-Wiesz, że każdy Nocny Łowca ma w sobie krew człowieka i anioła?- pyta się mnie. Kiwam głową.- To ty masz krwi anioła więcej.
-Jak?-pytam i odpowiedź przychodzi sama z siebie.- Ten proszek, który podawałeś Jocelyn kiedy była w ciąży to była krew anioła.
-Brawo- mówi Valentine i klaszcze w dłonie.- Przypuszczałem, że jest w ciąży, ale były to informacje nie potwierdzone. No, ale jak widać wszystko poszło po mojej myśli. Twój dar jest bardzo użyteczny.
-Co chcesz przez to powiedzieć? W ogóle po co ja tu jestem? Nadal nie uzyskałam na to pytanie odpowiedzi.
-Masz mi pomóc w przejęciu władzy nad Clave.- mówi Valentine wstając z fotela i powoli kierując się do drzwi salonu.
-Niby ja mam ci pomóc? Dobre żarty. -mówię i mam ochotę się zaśmiać, ale coś mi nie pasuje.
    Valentine musi mieć jakiś plan w zanadrzu.
 -Liczyłem się z taką odpowiedzią, więc w tej oto rezydencji gościmy pewną osobę.- mówi do mnie, następnie się odwraca i mówi do drzwi.- Jonathanie, przyprowadź gościa!!
     Siada ponownie na kanapie i czeka na moją reakcje.
     Natomiast moje myśli biegną tylko wokół jednej osoby i modle się w duchu, abym się mylił.
*******************
Oto kolejny rozdział. 
Hmm...
Piszcie komentarze i zaglądajcie częściej na mojego bloga.
Kiedy pojawi się następny rozdział?
Nie wiem. 
Pozdrawiam ciepło.

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział XXI "Skok"

   Perspektywa Clary

   Nie chcę tu być. Nie chcę.
   Szkoda, że moje życzenia się nie spełniają. Nie spełniają w takim miejscu.
   Podchodzę szybko do okna, żeby ocenić możliwość ucieczki. Nie ma szans. Jest stanowczo za wysoko. Chce mi się płakać.Łzy wzbierają mi w oczach, a ja próbuję je powstrzymać.
   Nie zobaczą moich łez. Nie dam im tej satysfakcji. Będę udawać silną. Kurde, co ja sobie myślę? Będę udawać silną, a tak naprawdę będę się sama zabijać psychicznie.
    Pierwsza łza skapuje cicho na mój policzek.
    Kiedy tak rozmyślam, ktoś puka do drzwi. Nie czeka na moją odpowiedź tylko bezczelnie wchodzi. Ocieram szybko łzy i spoglądam na przybysza.
    Oparty o futrynę drzwi stoi Jonathan. Stoi i się mi przygląda. Nic więcej. Mijają kolejne sekundy, a on nic.
-Co znowu chciałeś?- pytam.
-Ojciec kazał ci powiedzieć, że za 15 minut masz być gotowa do zejścia na dół.- mówi, ale nie odchodzi.
- Możesz iść-mówię. Nie reaguje. -Chciałabym się przebrać.
    Jonathan tylko kieruje się w stronę łóżka. Nie wyproszę go chyba z pokoju. Kieruję się do łazienki i się w niej zamykam.
-Masz 10 minut inaczej wchodzę do ciebie.- mówi Jonathan.
    Wchodzę pod prysznic i odkręcam ciepłą wodę. Myję się szybko. Kiedy wychodzę na jednej z półek leżą przygotowane przez kogoś ciuchy i buty dla mnie. Zakładam je i przeglądam się w lustrze. Są jak uszyte dla mnie. Na prawym ramieniu mam mokry bandaż. Ściągam go i wrzucam do kosza na śmieci. Rana nie jest jeszcze do końca zagojona, ale nie wygląda też najgorzej. Przyglądam się sobie w lustrze. Rozczesuje włosy i czeszę je w kitkę. Nagle moją uwagę przykuwa coś za moimi plecami.
    Małe, kwadratowe okno przez które powinnam się zmieść. Podchodzę do okna. Za oknem jest spadzisty dach. Odkręcam gorącą wodę spod prysznica. Niech Jonathan mnie szuka w parze, albo może myśleć, że wciąż jestem po prysznicem.  Otwieram okno i wychylam się przez nie ostrożnie. Dam radę, mówię sobie w myślach. Przechodzę przez nie i staje oparta plecami o ścianę domu. Muszę iść cicho i być nie zauważona.
     Idę cały czas przed siebie. Muszę znaleźć jakieś drzewo, aby po nim zejść. Po kolejnych 5 metrach takie drzewo się pojawia, lecz dach staje się bardziej stromy. Tracę równowagę i zaczynam zjeżdżać na dół. Jestem coraz bliżej krawędzi. Myśl, Clary. W ostatniej chwili łapię się krawędzi i zwisam bezwładnie z krawędzi dachu. Jest około cztery metry na dół. Hmm... czy jak się puszczę coś mi się stanie? Okay dopóki nie spróbuję nie przekonam się.
    Upadek nie trwa długo. Ląduje w przysiadzie, lecz już po chwili wiem, że nie zaliczę go do udanych. Lewa kostka nie przeżyła upadku za dobrze. Chyba ją zwichnęłam.
   Próbuję zrobić krok, lecz ból jest nie do zniesienia. Gdybym miała stelle. Właśnie gdyby.
   Jeżeli chcę stąd uciec to muszę już ruszać inaczej nie uda mi się. Szanse na powodzenie z każdą kolejną sekundą drastycznie maleją. Jeszcze raz próbuje zrobić krok. Kostka zaczyna powoli puchnąć. Nagle do moich uszu dochodzi dźwięk wywarzanych drzwi z zawiasów. Jonathan dostał się do łazienki. Czas się kurczy.
   Muszę zacząć biec inaczej po mnie. To dziwne, ale nie ma żadnej straży. Po pięciu metrach nie mogę dłużej biec coraz bardziej kuleję, a za mną słyszę już kroki. Mimo, że kostka boli nie miłosiernie próbuję jeszcze pobiec kilka metrów do lasu.
   Trzy metry. Dam radę.
   Dwa metry. Jeszcze tylko kawałek.
   Jeden metr. Nie mam już sił. Lewa kostka pulsuje bólem.
   Pół metra. Ktoś łapie mnie za ramię i odwraca twarzą do siebie.
   Jonathan nikt więcej tylko on. Jego mina nieco zbija mnie z tropu. Jest zatroskany i lekko poddenerwowany. Jego zwykle czarne oczy nie są takie. Wokół źrenic tęczówka ma kolor dobrze znanej mi zieleni.
   Nie mogę już dłużej stać. Upadam. On kuca przede mną i jakby czytał mi w myślach ogląda mi kostkę. Jest spuchnięta.
-Co ty sobie myślałaś, żeby biec ze zwichniętą kostką?!- mówi podnosząc lekko ton. Natychmiast wyjmuje stelle i rysuje runę uzdrawiającą.
   Ból powoli ustaje.
-Lepiej?-pyta. Kiwam tylko głową. Nie przypuszczałam, że on może taki być. Następnie bierze mnie na ręce i rusza w kierunku budynku. Mojego więzienia.- To teraz na rozmowę do tatusia.
   Czyżbym wyczuwała sarkazm w ostatnim zdaniu?
**************************
Proszę o fanfary.
Rozdział 21 dodany. 
Tak wiem jestem boska.
Okay, a teraz kilka informacji.
*Zbliżają się wakacje (tak wiem odkryłam Amerykę) i rozdziały powinny pojawiać się częściej.
*Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się już w przyszłym tygodniu. Niczego nie obiecuję.
*Napiszcie w komentarzach jak wam się podoba rozdział. 
*Rozdział krótszy niż poprzedni, ale ważne, że jest.
* Koniec informacji.