środa, 27 sierpnia 2014

Prolog

                      CZĘŚĆ DRUGA
    Wystarczy jeden błąd, aby cały gatunek wymarł.
    Jeden bunt mający na czele złego człowieka.
    Tyran wystawiony na przywódcę.
    Banda idiotów wspierający monarchę.
    Armia przygłupów walcząca w złej sprawie.
    Skutki tego są proste i wszystkim znane.
    Terror panujący na ulicach.
     Strach o bliskich z którymi nie ma się kontaktu.
     Głód panujący wśród poddanych.
     Śmierć, którą czuć na każdym kroku.
     Co na to można poradzić?
     Mieszkam w jaskini potwora.
     Jestem jego siostrą.
     Czy jestem także potworem jak mój brat?
      Nie. Chyba nie.
      Pomagam ludziom jak tylko mogę.
      Pomagam im przeżyć, aż będziemy wstanie obalić władze.
      Obalić tyrana.
      Będę im pomagać dopóki mogę, lecz moich sił do walki jest coraz mniej.
      Czy taki będzie nasz koniec?
      Czy tak ma się skończyć era Nocnych Łowców?
     Nie, jeszcze nie teraz.
     Mam wystarczająco sił by wygrać.
     Będę musiała zmierzyć się z moimi lękami.
     Lecz czego się nie robi w imię czegoś wyższego?
     Nazywam się Clary Fray i jeszcze zawalczę.
     Nie po to się szkoliłam na Nocnego Łowce, aby teraz się poddać.
      BĘDĘ WALCZYĆ.
**************
Jak wam się podoba prolog? Będzie się działo.
Wiecie co robić?
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Epilog ''Mroczne dni''

   Od dwóch tygodni ten pokój jest tak zwanym domem.
   Od dwóch tygodni Jonathan rządzi wszystkimi Nocnymi Łowcami.
   Od dwóch tygodni istnieją mroczne czasu Sebastiana Morgenstern'a.
    Nocni Łowcy wydali na siebie wyrok, lecz niektórzy z nich jeszcze o tym nie wiedzą. Kiedy się przekonają będzie za późno.
     W ciągu tych dwóch tygodni armia Sebastiana wybiła wszystkie likantropy z pobliskiego lasu.
     Podbicie Clave nie było wcale trudne. 
      Przybyliśmy do Alicante. Sebastian nic nam nie powiedział co dokładnie planuje. Przed Brama do miasta ustawili się wszyscy sojusznicy mojego brata. Było ich ponad 500 wszyscy dobrze wyszkoleni i uzbrojeni. Co dziwne widziałam w tłumie kilku czarowników i wampirów.  Myśleli, że im odpuści, że przeżyją.
     Ruszyliśmy do sali anioła w której odbywało się podpisywanie porozumień. Była tam większość Nefilim mieszkająca w Idrisie. Na szczęście nie było to dzieci.
    Jonathan przepchnął się przez tłum do podium na środku sali. Jego armia kroczyła za nim. Kiedy staną na podium ustawili mur z własnych ciał oddzielający Podziemnych i Nefilim od Morgenstern'a oraz głowy Clave, konsula.  Wzrokiem szukałam Lightwood'ów kiedy stałam razem z Jace'm obok brata. Nie chciałam tam być.
-Jonathan'ie Christopher'ze Morgenstern co cie do nas sprowadza? -zapytała Imogen kiedy Jonathan stanął przed nią.
    Spojrzałam na Jace'a, lecz on stał się obcy, a jego oczy matowe. Wiedziałam co się zaraz stanie. Przytuliłam się do Jace'a i ukryłam twarz w zagłębieniu jego szyji. Chciałam odciąć się od świata, wrzasków i haosu jaki zapanował po tym jak bezgłowe ciało Imogen padło bezwładnie na ziemię.
    Kiedy się odwróciłam zobaczyłam Jonathana trzymającego głowę konsula zastygłą w wyrazie zdziwienia oraz tłum osób napierający na mur przed podium. Wśród nich byli Maryse i Robert. Chciałam krzyczeć, aby uciekali, lecz oni i tak by tego nie usłyszeli.
     Po chwili armia Morgenstern'a wyjęła broń. Zaczęła się krwawa rzeź w sali anioła. Ruszyłam do przodu. Nagle przede mną stanął Sebastian.
- Trzymaj ją i nie pozwól jej się ruszyć z tego miejsca.- Nie mówił tego do mnie tylko do Jace'a.  Ten natychmiast objął mnie rękoma w pasie i nie piszczał.  Ukrył twarz w moich włosach.
- Przepraszam, Clary. Naprawdę nic nie mogę zrobić.-powiedział szeptem. Jego głos brzmiał jakby miał się zaraz rozpłakać. Mi samej leciały łzy i w żaden sposób nie potrafiłam ich powstrzymać.
    Jonathan wskoczył w tłum i zaczął walczyć. Nefilim nie byli uzbrojeni, a Podziemni padali jak muchy. Niektórym udało się uciec. Walka trwała może z 10 minut i Jonathan powrócił na podium.
- Od teraz jestem waszym władcą i to ja stanowię prawo. - powiedział zasiadający na krześle na podium.
      Wydaliśmy na siebie wyrok śmierci i nikt nam nie pomoże.
               To jest nasz koniec.
                 Koniec części pierwszej.
******************
Zakończyliśmy część pierwsząKolejna będzie za czasów panowania Jonathana. Oj będzie się działo.
    

   

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział XLII ''Sebastian''

-Gotowe. - mówię szeptem podając gotową runę Jonathan'owi i odkładając ołówek.
     Morgenstern uważnie jej się przygląda. Odwraca kartkę pod każdym możliwym kątem. Z jego miny nie mogę nic wyczytać. Ciekawe co on chce tam zobaczyć.
      Nagle wstaje i zaczyna się kierować ku schodom na górę. Gapię się na niego oniemiała. Kiedy jest w połowie schodów odwraca się w moją stronę.
- Trzeba ją wypróbować. Twój Kochaś idealnie się do tego nadaje.- mówi i rusza w dalszą drogę.
     Momentalnie się podrywam z krzesła i ruszam za nim. Nie ufa mi lub chce mnie sprawdzić. Nie dziwię się. Gdybym to ja chciała przejąć władzę nad Clave i zniszczyć Podziemnych, nikomu bym nie ufała. Dobiegam na piętro i po lewej stronie widzę uchylone drzwi. Wbiegam do pomieszczenia, a raczej przystaje w progu obserwując całą sytuację. Nie mam po co odbiegać i zaczynać walczyć z Jonathan'em.  Nie mam szans w starciu z bratem.
      Jonathan klęczy przy ciemnym,masywnym łóżku na którym leży nieprzytomny młody mężczyzna. W ręce trzyma błyszczącą niebieskim światłem stelle,  a drugą przytrzymuje przedramię Jace'a.  Kartkę z nakreśloną przeze mnie runą położył przed sobą na podłodze. Uważnie się jej przygląda, zapamiętuje każdą kreskę jaką na wykonać. Następnie dotyka Stellą wybranego miejsca na ciele chłopaka zaczynając tworzyć runę. Zostawia za sobą czarny ślad na skórze niczym węgiel, tak dobrze mi znany. Sama rysowałam Runy na sobie i bliskich wiele razy.
      Czynność trwa mniej niż minutę. Gdy Stella odrywa się od skóry z ust Jace'a ucieka cichy jęk bólu. Morgenstern wstaje i jeszcze przez moment przygląda się swojemu dziełu. Odwraca się w moją stronę i uważnie mi się przygląda oczekując mojej reakcji. Kiedy jednak nic nie robię Jonathan przejmuje inicjatywę.
- Powinienem zostać artystą. - mówi wskazując na Jace'a. Leniwym krokiem rusza w moim kierunku.  Uśmiech nie schodzi z jego ust.
- Kopiowanie dzieł innych artystów nazywa się plagiatem. - mówię.
     Łapie mnie za ramię kiedy mnie mija i ciągnie na korytarz. Próbuje stawiać mu opór, ale on zachowuje się jakby tego niezauważał. Szkoliłam się na nocną Łowczynię i jestem nią już pełnoprawnie. Dwa tygodnie temu zdałam ostatnie egzaminy.
- Clarisso, on i tak prędko się nie obudzi, więc co ci szkodzi iść ze mną na dół?-pyta się spokojnie Jonathan puszczając mnie.  Zatrzymał się przed schodami. Biorę głeboki oddech i juz chcę coś powiedzieć, kiedy Morgenstern odzywa się na nowo.- Jeżeli chcesz pogadać z Simon'em to musisz wiedzieć, że go nie ma. Wyszedł kiedy byliśmy u twojego kochasia. Mam propozycję.   Zejdziemy na dół, zrobię coś do picia i jedzenia, pogadamy. Odpowiem na wszystkie Twoje pytania.-mówi i wyciąga w moją stronę dłoń.-Nie powiesz mi, że nie jesteś głodna.-Jak na zawołanie odzywa się mój brzuch. Morgenstern tylko uśmiecha się kręcąc głową. -To oznacza tylko jedno. Idziemy.
    Chwyta mnie za rękę i ciągnie na dół. Kiedy docieramy do kuchni siadam na krześle i obserwuje brata. Ten wyciąga wszystkie składniki potrzebne do zrobienia kanapek, zaparza herbatę. Przez cały czas jaki spędziłam z Nocnymi Łowcami nie przekonałam się do tego, aby oni gotowali. Są stworzeni do walki, a nie do gotowania.
- Mam nadzieje, że lubisz ogórki i pomidory. Tylko to zostało w lodówce, a nie ma sensu jej uzupełniać przed zmianą lokalu.- mówi Jonathan krojąc pomidora.
      Każdy plasterek jest idealny i identyczny do poprzedniego.
- Jak to zmienić lokal?-pytam się Morgenstern'a.
- Nie myślisz chyba, że będę tak jak ojciec odwlekać przejęcie władzy nad Clave?- mówi zalewając herbatę wrzątkiem.   
     Stawia ją przede mną razem z talerzem kanapek. Sam bierze jedną i zjada. Wolną ręką zachęca mnie do spróbowania. Chwytam kanapkę z pomidorem i odgryzam kawałek. Nie myślałam, że jestem aż tak głodna.
- Za ile chcesz przejąć kontrolę nad Clave?-pytam się biorąc następną kanapkę.
- Jutro lub pojutrze.-odpowiada Jonathan upijając łyk herbaty.
-To niemożliwe. Nie uda Ci się w tak krótkim czasie podbić Clave. - mówię ze śmiechem.
- Prawda, Clave jest duże, ale jest kolosem na glinianych nogach. Po pierwszym upadku Kręgu ludzie byli przesłuchiwani i nękani. Ludzie zasiadający na czele Clave mieli i maja dużo za uszami, chcieli odciągnąć od siebie podejrzenia. Skierowali je na tych słabszych co mieli w rodzinie kogoś kto należał do Kręgu. Myślisz, że Lightwood'owie byli jedyni? Inni Nefilim kończyli podobnie.  Nieraz ginęli. Imogen Herondale nie stała się taka bez powodu. Czasy ją do tego zmusiły. Ludzie są źli na rząd, wiec pójdą za mną i zmienia Clave.
- Zmienią Clave tylko nie wiedzą na jakie.-mówię cicho.
- Dokładnie.-mówi Jonathan.
- Clary, czemu z nim rozmawiasz?-pyta się zdezorietowny Jace. Stoi na schodach, ma rozczochrane włosy i widać, że dopiero wstał.
- Jace, wróć do siebie do pokoju.-mówi Jonathan.
    Runa na przedramieniu Jace'a się rozjaśnia, a jego oczy stają się matowe. Odwraca się i rusza w górę po schodach.
- Tak ma to teraz wyglądać, Jonathanie?-pytam się.
- Prawdopodobnie tak i nie mów do mnie Jonathan. Jestem Sebastian.
*****************
Rozdział kolejny dodany. Wow.
Musze was pochwalić za sobotnią aktywność. W sobotę 23 sierpnia blog został wyświetlony aż 307 razu. Jest to największa liczba wyświetleń.
Mam jeszcze jedną informacje, a raczej zapowiedź. Jak pewnie się domyślicie nie będzie za różowo w następnych rozdziałach.
Poza tym to chyba wszystko, a i proszę o komentarze. Są bardzo pomocne. Miło jest wiedzieć, że komuś się podoba, a tak to nie wiadomo. 
Wniosek z tego krótki i niektórym znany, jeśli czytasz bloga komentarz po sobie zostawiamy.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział XLI ''Śmierć''

     Łzy powoli spadają na zimne kafelki w kuchni. Cały czas przyglądam się postaci stojącej w drzwiach i nie mogę uwierzyć.
     W progu stoi wysoki mężczyzna ubrany w czarną skórzana kurtkę, ciemne jeansy i ciężkie buty. Krótkie włosy ma postawione na żel. Przez ostatnie dwa lata zmienił się nie do poznania. Tylko oczy są takie same.
- Clary, to ty krzyczałaś?! Coś się dzieje?-słyszę krzyk Jace.
    Po chwili pojawia się za Simon'em. Jest zaskoczony widokiem przybysza, biegnie wprost na niego. Lewis szybko reaguje i jakimś cudem przerzuca Jace'a przez ramię. Mój chłopak ląduje na stoliku stojącym obok mnie i nieruchomieje. Podbiegam do niego, lecz jego białą koszulę zaczyna zajmować czerwoną plama. Sięgam szybko po stelle i przytykam do nagiej skóry chłopaka.  Zaczynam powoli kreślić Rune, kiedy ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwracam głowę w prawą stronę i napotkam jego spojrzenie.
- Nie ładnie, siostrzyczko.-cmoka, kręcąc głową. 
     Patrzę się na niego i nie mogę uwierzyć. Miasto Kości jest najbardziej i najpilniej strzeżonym więzieniem na świecie. Nie jest możliwe, aby ktokolwiek uciekł z tego miejsca. Dowód na to, że ucieczka stamtąd jest możliwa kuca obok mnie i przeszywa mnie spojrzeniem.
- Co jest nie ładne? To, że próbuje ratować bliską mi osobę?-mówię i wyszarpuję rękę z jego uchwytu. Kończę rysować runę i spogladam na brata.
      Zmienił się. Włosy ma krótsze i tak samo postawione na żel jak u Simona.  W oczach nie widzę ani nutki zielonego barwnika. Są całe czarne i stanowią mroczne dziury w jego twarzy. Na kościach policzkach skóra opina się do tego stopnia, że sprawia wrażenie, iż zaraz pięknie. Usta ma wykrzywione w złośliwym uśmiechu. Jest podobnie ubrany co Simon. Co ich łączy?
-Wyrosłaś. - mówi łapiąc mnie za brodę i uważnie mi się przygląda.-Nie tak powinnaś się witać ze swoim starszym bratem.
- Mam ci się rzucić na szyję po tym co zrobiłeś?-mówię ze śmiechem. Wyrywam się z jego uścisku i wstaje. - Zabiłeś ciężarna kobietę i nastolatka. Jesteś z siebie dumny?
- To nie ja ich zabiłem. - mówi wstając.- Nie jestem, aż taką bestią. Nie zabił bym małego Nefilim.
-To kto to zrobił?- mówię kiedy Jonathan podchodzi do ściany z wyciągniętą stellą.  Powoli zaczyna kreślić stworzoną przeze mnie runę.
- Ja.-mówi Simon wprost do mojego ucha. Stoi za moimi plecami i jest stanowczo za blisko.
      Odwracam się w jego kierunku. Dopiero teraz widzę trupio bladą cerę i wydłużone kły. Bije od niego nieznośny chłód.
- To niemożliwe.-mówię odwracając się do Jonathana.-On nie może tu przebywać. To jest Instytut, miejsce poświęcone.
- Jestem projekcją.-mówi Simon i wyciąga rękę w moją stronę.  Łapie mnie za ramię i przybliża się do mnie. Kieruje się ku szyji, lecz jeszcze szepcze do mojego ucha.-Bardzo dobrą projekcją.
       Czuję jego oddech na mojej skórze i nic nie mogę zrobić. Strach kompletnie mnie sparaliżował. Kiedy jego kły od mojej skóry dzielą milimetry Jonathan odtrąca go ode mnie. Staje między nami.
- Pojebało Cię? Ona ma nam pomóc, a jako Twój obiad będzie martwa.- mówi Jonathan na co Simon syczy. Morgenstern odwraca się w moją stronę i podchodzi do mnie. Łapie mnie za ramiona.- Wszystko okay?
- Tak.-mówię i próbuje się od niego odsunąć, lecz jeszcze mocniej mnie trzyma.-Puść mnie.
- Nie ma mowy. Idziesz z nami.- mówi Jonathan-Simon, bierz kochasia i idziemy.
      Zaczynam się szarpać kiedy Jonathan kieruje mnie do bramy. Nie mam zamiaru z nimi iść.
- Nie szarp się. -syczy mi do ucha.
     Następnie przechodzimy przez Bramę. Po chwili jesteśmy w nieznanym mi pomieszczeniu w którym panuje półmrok. Widzę zarys kanap i stoliczków. Jonathan ciągnie mnie w głąb pomieszczenia. Następnie sadza przy dużym stole. Po chwili pojawia się Simon z zawieszonym na jednym ramieniu Jace'm. Mój chłopak coś mruczy pod nosem i zaczyna odzyskiwać przytomność.
- Zaprowadź go na górę.-mówi Jonathan do Simon. Następnie odwraca się do jednej z szafek stojących pod ściana i zaczyna w niej grzebać.
- Gdzie jesteśmy?-zadaje pytanie szeptem zaraz po zniknięcia mężczyzn.
    Spoglądam na Jonathana.
- W domu naszego ojca. Zostawił mi go w spadku. Nie wiele osób wie o jego istnieniu. Trudno go wytropić. Bardzo często zmienia położenie.- mówi kładąc przede mną kartkę i stelle.- Narysuj runę posłuszeństwa.
- Nie. -odpowiadam.
      Widzę napięcie w jego mięśniach. Jest już wkurzony całą tą sytuacją.
- Narysuj runę posłuszeństwa!!-krzyczy na mnie.
- Żebyś mógł zabić kolejne bezbronne osoby. Kolejna ciężarną kobietę i małego chłopca. - chcę powiedzieć coś jeszcze, ale nagle czuje pieczenie na policzku i moja głowa odskakuje w lewą stronę.
- Jocelyn nie była bezbronna. Miała patelnie. - mówi Simon opierając się o ścianę.
- Tsa, a patelnia to świetna broń.-mówię.
-Koniec tej gadaniny!!!-krzyczy Jonathan przeczesujac rękoma włosy.-Bierzemy ją do piwnicy. Kara musi być.
      Simon zbliża się do mnie i łapie mnie za ramię. Jonathan w tym czasie otwiera drzwi za którymi kryje się ciemność. Schodzimy powoli po schodach.  Chwilę później jesteśmy na dole. Słyszę oddalające się kroki Jonathana i czyjeś sapanie.
- Trzymaj ją. - mówi Jonathan.
     Simon natychmiast łapie mnie w tali i przyciąga do siebie. Zapala się światło. Na środku pomieszczenia leży skulona postać przykuta łańcuchami.  Wokoło widać czerwone plamy. Postać kogoś mi przypomina, ale nie potrafię sobie przypomnieć kogo.
      Morgenstern podchodzi do nieprzytomnego mężczyzny, łapie go za włosy i ciągnie do góry. Kiedy widzę twarz natychmiast zaczynam się wyrwać.
- Wypuścicie go!-krzyczę.
      Twarz Luke'a jest cała we krwi. Garroway cicho jęczy i jest przytulny. Jonathan chwyta ze ściany jeden z mieczy i przystawiam go do szyji Luke'a. Jeszcze bardziej zaczynam się wyrwać.
- Kara musi być.-mówi cicho Jonathan i przeciąga ostrzem po szyji likantropa.
     Krew wpływając z rany zdobi szyję i koszulę, tworząc krwistą kolie. Z oddali słyszę krzyk i dopiero po chwili docierado mnie, że to ja. Podkulam kolana pod siebie i wiszę w objęciach Simona.
      Miają kolejne minuty, a ja nie potrafię się uspokoić. Łzy napływają nowa falą, a krzyk więźle w gardle. Jednak po dłuższym czasie uspokajam się i Simon kładzie mnie na ziemi. Nie czuję go za sobą, lecz słyszę dźwięk zamykanych drzwi.
      Po tym dźwięku rzucam się na brata z paznokciami. On jednak jest szybszy i pod razu ląduje pod nim. Sukienka którą cały czas mam na sobie podwija się i Jonathan siada okrakiem na moich udach. Pochyla się do mnie.
-Mówiłem, że kara będzie. To co narysujesz tą runę czy kogoś następnego mam zabić?-mówi wprost do mojego ucha.
       Przełykam głośno ślinę i zamykam oczy. Żech ten koszmar się skończy. Otwieram oczy i spogladam na brata.
-Okay, zrobię to.-mówię łamiącym się głosem. Kolejne łzy uciekają z oczu.
 *******************
Rozdział 41. Ale ten czas leci. Niedawno był prolog, a tu już prawie koniec. Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Uprzedzam rozdziały są pisane od razu na bloga, nie najpierw na kartce.
Jak wam się podobają tacy źli bohaterowie jak Jonathan i Simon?
Piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział XL ''Przeszłość powraca''

     Idziemy spokojnie do jadalni, jak zawsze odległość tą pokonujemy trzymając się za ręce. Korytarze Instytutu są puste. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w jednym pomieszczeniu do którego właśnie wchodzimy. Po przekroczeniu progu do moich uszu dochodzą głośno śpiewane, a nieraz krzyczane słowa.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam. - śpiewają wszyscy mieszkańcy Instytutu. 
       Dołącza się do nich Jace. Widzę moją mamę Jocelyn, jej męża Luke'a i wszystkich Lightwood'ów. Jocelyn trzyma
przed sobą tort na którym palą się dwu świeczki w kształcie cyferek. Razem tworzą mój wiek. Tort różowy i jak mi się wydaje truskawkowy.
         Po od śpiewaniu pieśni podchodzi bliżej mnie Jocelyn i każe pomyśleć życzenie i  zdmuchnąć świeczki. Czego mogę sobie życzyć? Mam wszystko co jest mi potrzebne.  Myślę o jednym co przez jakiś czas się utrzymuje u Nocnych Łowców. Spokój. Nie wierzę w takie rzeczy,  ale może...
-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - mówi Jocelyn i przytula mnie. Dopiero teraz mogę jej się przyjrzeć dokładnie. Widzimy się pierwszy raz od pięciu miesięcy. Cały czas była w drodze z Luke'em.  Musiał gdzieś pilnie załatwiać sprawy.
        Jocelyn jest ubrana w luźną bluzkę i czarne spodnie.  Bluzka nie jest jednak na tyle luźna i lekko opina jej wystający brzuszek. Jocelyn, moja mama jest w ciąży. Będę miała rodzeństwo.
         Patrzę na nią pytająco,  a ona tylko kiwa głową na tak. Przytulam ją jeszcze mocniej. Naprawdę zaczynam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
          Słyszę jeszcze od każdego indywidualne życzenia, wymieniam uściski i siadamy do stołu. Jemy i luźno rozmawiamy. Jem właśnie kanapkę z szynka, kiedy temat schodzi na ciążę Jocelyn.
- Znasz już płeć?- pyta się Maryse.
- Chcemy mieć niespodziankę.- mówi mama i łapie Luke'a za rękę. Rozmawiają dalej, a po kilku minutach słyszę.
- To z tego Instytutu możemy spodziewać się dziecka najprędzej od jednej pary. - mówi Robert na co ją z Jace'm równocześnie zakrztuszamy się jedzeniem. Całe zgromadzone towarzystwo reaguje śmiechem.  Wychodzę szybciej z otępienia, lecz nic nie mówię. Pierwszy odzywa się Jace.
- Chyba jeszcze za wcześnie na takie plany, co nie kochanie?- pyta i całuje mnie w usta. Kiwam głową i już nie wracamy do tego tematu.
       Po śniadaniu jak zwykle każdy ruszył by w swoją stronę, gdyby nie podróż do Alicante. Jadą wszyscy dorośli  Lightwood'owie i Luke.  Jadą tam na tydzień, więc mamy Instytut cały dla siebie. Oczywiście zostaje też Max i Jocelyn.
       Po śniadaniu każdy rozchodzi się do siebie. Tak jest najczęściej, lecz nie tym razem. Każdy kto wyrusza do Idrisu zaraz po śniadaniu idzie spakować ostatnie rzeczy do walizki. Wraz z Jace'm ruszamy do naszego pokoju.
        Siadam na łóżku i nic nie musimy tylko tkwimy w dwóch objęciach. Mam pół godziny zanim ponownie spotkamy się w bibliotece.
- Kochanie?- słyszę cichy głos Jace'a i czuję jego klatkę piersiową za sobą. Odwracam głowę w prawą stronę, a on się przechyla w moją stronę tak, że dzieląca nasze twarze odległość się zmniejsza.
- Hm?
- Nie dostałaś jeszcze prezentu ode mnie.- mówi i wstaje. Podchodzi do szuflady i zaczyna w niej grzebać. Po chwili wyciąga z niej małe czerwone pudełeczko i podaje mi je.- Otwórz.
       Uchylam wieczko i moim oczom ukazuje się srebny, delikatny wisiorek zawieszony na jeszcze bardziej delikatnym łańcuszku. Wisiorek jest w kształcie serca oplecionego jakąś pnącą rośliną. Z boku na malutki przycisk prawie niedostrzegalny. Naciskam go i wisiorek się otwiera. Wewnątrz widzę fotografię mojego chłopaka. Wokoło zdjęcia małymi literkami napisane jest jedno zdanie.
- ''Na zawsze w sercu mym''- mówi Jace kiedy przygląda się moim poczynanią. - Ja ma taki sam, tylko z twoim zdjęciem.
      Nie wytrzymuję i rzucam się na niego całując. Łapie mnie w tali i lekko amortyzuje upadek. Zarzucam mu ręce na szyję. Pierwsza łza wzruszenia spływa z kącika oka. 
- Dziękuję. - szepcze między pocałunkami.
- Hej, nie płacz. Wszystko okay?- mówi kiedy się od siebie odrywamy. Kiwam głową i spogladam na zegarek na szafce nocnej.
- Czas minął.- mówię i wskazuje na przedmiot. Całuje go jeszcze w usta i wstajemy.
      Powoli ruszamy w kierunku biblioteki. W połowie drogi Jace jednak mnie zostawia. Pretekst jest błachy. Zostawił swoją komórkę w naszym pokoju. Resztę Drogi pokonuje sama.
       Kiedy jestem metr od drzwi słyszę przytłumione głosy.
- Powinniście jej powiedzieć.- mówi jeden głos. Jest prawdopodobnie Izzy.
- Ale Jace tego nie chce. Szczerze ja też nie chce, żeby Clary o nim wiedziała. Nie wiem jak ona zareaguje.- mówi kolejny żeński głos, podobny do Jocelyn.
        O kim mam nie wiedzieć? Co oni przede mną ukrywają. Ostatnio dziwnie się zachowywali. Często mieli patrole w nocy, a kiedy się pytałam czy mogę iść z nimi nie pozwalali mi.
- Jocelyn, to ostatnia szansa, abyśmy wyjaśnili jej wszystko na temat ucieczki Jonathana. Masz jeszcze czas. Dopóki my tu jesteśmy wszystko jej wyjaśnij.- mówi Maryse.
- Coś się stało?- pyta się Jace, kładąc mi rękę na ramieniu. Kręce przecząco głową. Tylko tyle mogę zrobić, po usłyszanych informacjach.
       Jace kiwa tylko głową i otwiera drzwi. Rozmowa natychmiast ucicha, a spojrzenia lądują na nas.
- Nie widzieliście Luke'a? -pyta się mama.
- Nie.-odpowiadamy razem. Następne pytanie zadaje samodzielnie.- Coś się stało? 
        Liczę na to, że odpowie mi na temat ucieczki brata z Cichego Miasta. Ona jednak boje się z myślami, a następnie kręci głową. Czyli będę musiał pogadać z nimi na osobności.
        Żegnamy się szybko, a po chwili Lightwood'owie przechodzą przez błękitną tafle Bramy otwartej na jednym z regałów z książkami. Brama się zamyka i w pomieszczeniu robi się ciemniej.
- Max idź do swojego pokoju.-mówię.  Chcę szczerej rozmowy z tą dwójką.
- Okay-mówi słysząc mój ton głosu. Posłusznie wykonuje polecenie i znika za drzwiami.
- Muszę zadzwonić do Luke'a.  Nie wiem czy on jest już na miejscu.-mówi zdenerwowana i kieruje się do drzwi.
- Mamo!!-krzyczę, ale jej już nie ma. Zostaje sama z moim chłopakiem. 
      Siadam na pobliskiej kanapie i wlepiam wzrok w Jace'a. On też intensywnie mi się przygląda.
- Kiedy on uciekł?-pytam się szeptem.
- Słucham?-mówi zdezorietowny.
- Kiedy Jonathan uciekł z Cichego Miasta?- pytam się głośniej. Musze się panować, aby nie krzyczeć.
- Skąd wiesz?
- Pierwsza zdałam pytanie. -mówię.- Kiedy?!
- Dwa tygodnie temu.- odpowiada i siada obok mnie. Odsuwam się od niego.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?- cedze przez zęby.
- Clary, chciałem ciebie chronić.- mówi spoglądając na mnie.
-Dobrze wiesz, że  chronienie mnie poprzez zatajanie informacji to nie dobry sposób.- mówię i wstaje z miejsca. W ostatniej chwili łapie mnie za nadgarstek, lecz mu się wyszarpuję.
- Clary.-mówi patrząc mi w oczy.
- Wiesz, że zawsze kiedy ktoś ukrywa przede mną taką informacje ktoś ginie.-mówię. Czuję pierwsze łzy w oczach. - Nie chce Cię znać.
      Minutę później jestem już przy schodach do Oranżerii. To jedyne miejsce gdzie można spokojnie pomyśleć. Siadam pod kwiatem północy i zaczynam płakać. Nikt mi nie powiedział prawdy. Każdy wiedział tylko nie ja. Wszyscy nie okłamywali.
      Nie wiem ile płaczę, ale z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk łamanej gałązki. Przecieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, lecz nikogo nie widzę. W następnej chwili do moich uszu docierają długi krzyk kobiety.
      Szybko podrywam się z miejsca i ruszam na dół. W korytarzu jest pusto, lecz słyszę z daleka ciche ładnie. Biegnę w tamtym kierunku. Płacz słychać było z kuchni, gdzie leżą dwa ciała.
      Spadam najpierw do małego, drobnego chłopca otoczonego kałużą krwi cieknącej z rany na brzuchu. Jego oczy skierowane są na sufit. Dotykam szyi Max'a, lecz nie spodziewam się innego wyniku. Max nie żyje.
      Obok niego leży Jocelyn i trzyma się za gardło z którego wypływ krew. Łzy mieszają się z krwią. Spogląda na mnie i wie, że rzadne Iratze tu nie pomoże.
- Clary, uciekaj. On tu jest.- charczy. Jej ręce bezwładnie opadają na ziemię. Umarła.
      Nagle słyszę zbliżające się kroki. Odwracam się w kierunku drzwi.  W progu stoi postać, lecz nie potrafię jej rozpoznać przez łzy.
- Clary, dawno się nie widzieliśmy. - mówi męski głos.
 ****************
Ale się porobiło. Jak myślicie kto to? Nie stawiajcie na najbardziej przypuszczalną osobę.
Okay, chciałabym was przeprosić, że tyle musieliście czekać. Niestety miałam drobne problemy w życiu, ale to nie ważne. Najważniejsze, że jest nowy rozdział.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka

        

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział XXXIX ''Urodziny''

      Budzi mnie dźwięk zamykanych drzwi. Otwieram powoli oczy i unoszę się delikatnie na łokciach. Niestety tą czynność uniemożliwia mi czyjeś ramię oplatające mnie. Odwracam się i przez półmrok widzę śpiącego Jace'a. 
     Odkąd Jonathan został osadzony we więzieniu u cichych braci, a było to dwa lata temu, nie chce mnie zostawiać samej. Mój Jace zbytnio boi się. .. o mnie.  Nie mam mu tego za złe. Po prostu nie chcę mnie ponownie stracić. Rozumiem to. Postanowił, że nie zostawi mnie samej nawet na noc. Po pierwszej nocy, a raczej kilku godzinach przegadanych kiedy on siedział na krześle obok mojego łóżka doszłam do wniosku, że przecież nic się nie stanie jeżeli będzie spał że mną.  Nie kochaliśmy się. Następnego wieczora on zaprosił mnie do siebie. Dobrze,  że nikt nie widział mojego zdziwienia na nowy mebel w pokoju.  Duże, dwu osobowe łóżku. Powiedział tylko, że nie przeszkadza mu spanie przytulnym do mnie, ale po prostu przydało by się więcej miejsca. Szczerze, nie wiem jak on zmieścił w małym pokoju dwu osobowe łóżko. Od tego czasu ten pokój stał się też mój.
      Szybko przypominam sobie co mnie zbudziło i spogladam w kierunku drzwi. Jeżeli ktoś tu był to już go nie ma. Nie zostawił po sobie żadnego znaku. Zapalam lampkę nocną, jednocześnie spoglądając na zegarek stojący obok niej. Dochodzi siódma. O tej porze zawsze miałam trening z moim instruktorem, którym był oczywiście Jace.  Ponownie odwracam się w stronę mojego chłopaka. Nadal nie poluźnił swojego uchwytu.
- Jace, pora wstawać. - szepcze do niego. Kiedy nie reaguje tylko jeszcze mocniej mnie do siebie przyciąga, całuje go lekko w usta.
- Jeszcze chwile.- odpowiada przez sen i wtula twarz w moją szyję.
-Kochanie,  pora wstawać.- mówię chichoczac.
- Okay.- mówi otwierając swoje oczy. Jego wzrok od razu skupia się na mnie. - Tylko zrobię jeszcze jedną rzecz.
      Tego się nie spodziewałam. Okay, czasami witał mnie pocałunkami, ale tym mnie trudno wyciągnąć z łóżka. Nawet jak to Jace, wiec najczęściej witała mnie woda lub krzyki, a potem pocałunki.
       Ten pocałunek jest jednak inny. Bardziej intensywny i  natarczywy.  Nasze jezyki toczą zacięta walkę. W końcu wygrywa Jace. Łapie mnie za nadgarstki, jednocześnie siadając na mnie okrakiem, przenosi ręce nad moją głowę. Tracę powoli dech w piersiach. Jace chyba też, bo w końcu odrywamy się od siebie głośno sapiąc. Pochyla się nad moją twarzą, aby w końcu zbliżyć się do mojego ucha. Przygryza delikatnie płatek mojego ucha.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. - szepcze. Czuję jego oddech na mojej skórze i dopiero po chwili docierają do mnie jego słowa.
- Dziś jest 15 sierpnia? - pytam się na co Jace kiwa głową. Cały czas siedzi na mnie. W tym momencie bawi się moimi włosami. - Nienawidzę tej całej maskarady.
       Próbuję zrzucić z siebie Jace'a, ale on mi to uniemożliwia. Humor mi się już zepsuł.
- Co się stało? W zeszłym roku powiedziałaś, że będziesz świętować osiemnastkę. Jesteś już dorosła.- mówi schodząc ze mnie.  Chcę ruszyć do łazienki kiedy Jace łapie mnie w tali, przyciąga do siebie, a następnie sadza sobie na kolanach.
- Właśnie jestem już dorosła, wiec nie trzeba robić takiego zamieszania.- mówię.  Uwalniania się z uścisku Jace'a.  Całuje go jeszcze w usta i ruszam do łazienki.
       Ściągam z siebie koszulę Jace'a i majtki.  Biorę długi prysznic. Wychodzę spod niego, a dookoła mnie unosi się para. Owijam się dużym białym ręcznikiem i zabieram się za suszenie włosów. Kiedy do moich uszu docierają pierwsze dźwięki muzyki.  Mój chłopak zna mnie na wylot i wie jak poprawić mi nastrój. 
- Przepraszam.-mówi przytulając się do moich pleców. Składa delikatne pocałunki na moich ramionach i karku. Ręce trzyma cały czas na mojej tali. - Nie chciałem ciebie zdenerwować.
- Okay.- mówię odwracając się do niego. 
         Nasze spojrzenia się spotykają. Nie jestem już taka niska, sięgam mu do ramion. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że jest w samych bokserkach. Przybliża się do mnie i lekko mnie unosi. Teraz jesteśmy tego same wzrostu. Jego ręce mocno oplatają moja talie,  uchronią mnie przed upadkiem. Składa delikatny pocałunek na moich ustach. Jest lekko jak piórko, lekkie muśnięcie.
- Jace.-Chcę powiedzieć, ale zatyka mi usta swoimi.  Lekko go odpycham od siebie. Jest to trudne, bo cały czas mnie unosi. W końcu odrywa się ode mnie.
- Hmm?- mruczy w moją szyję.
- Jace, musimy się ubrać.  Czekają na nas ze śniadaniem.- mówię na co Jace opuszcza mnie na kafelki łazienki.  Całuje w usta i znika pod prysznicem.
       Wczoraj Jocelyn wraz z Izzy były w galerii handlowej.  Wybrały dla mnie sukienkę, czarna z różowa kokardą osadzona z tyłu. Chciały, abym założyła to dzisiaj. Teraz leży na jednym z krzeseł w sypialni. Biorę ją i bieliznę, szybko się przebieram. Wracam do łazienki, suszę i układami włosy, robię delikatny makijaż. Spoglądam na Jace'a.  Nadal jest pod prysznicem, kabina jest zapakowana, wiec widzę tylko jego zarys.
- Jace, pospiesz się.- mówię i wychodzę z łazienki.
       Siadam na łóżku, a po kilku minutach wychodzi Jace. Ma jeszcze mokre włosy, ubrałam się w czarne jeansy i biały t-shirt.
- Gotowa? - pyta zakładając buty. Podchodzę do niego, wcześniej zakładając swoje balerinki.
- Gotowa.- mówię całując go w policzek. Już chcę odejść kiedy w ostatniej chwili łapie mnie za nadgarstek.  Odwraca ku sobie.
-Kocham Cię. - mówi całując mnie w usta i przytulając się do mnie. Odrywa się po chwili.- Może wyskoczymy dziś do jakiegoś klubu? Weźmiemy Alec'a i Izzy.
- O ile mam ważne informacje to bez Alec'a i Izzy. - mówię.
- Czemu?- pyta zdezorietowny.
- Alec spotyka się z jakimś czarownikiem, Magnus' em Bane'm, a Izzy jedzie do Idrisu wraz z resztą dorosłych. Zostają tylko Jocelyn i Max. 
- No i my. - mówi Jace wypuszczając mnie z obięć.
        Ruszamy razem do drzwi, a następnie do jadalni.
***********************
Kolejny rozdział.  Co o tym sądzicie? Piszcie w komentarzach. Osobiście uważam, że jest to jeden z gorszych rozdziałów. No ale to tylko moje zdanie.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział XXXVIII ''Koniec''

Perspektywa Jace'a
       Siedzę oparty o kraty w jednej z cel miasta kości. Na pryczy w kącie leży Clary.  Jest nieprzytomna już trzeci dzień, choć w tym miejscu czas płynie inaczej.
       Nagle przez moje ciało przechodzi dreszcz. Spoglądam w kierunku drzwi wykonanych z kraty. W progu stoi wysoką zakapturzona postać.  Światło padające z pochodniam nadaje jej niebezpiecznego wyglądu. W długich palcach ściska podłużny, srebny przedmiot.
- Jeszcze się nie obudziła?- słyszę w głowie głos brata Zachariasza. Kręce przecząco głową.
      Jestem tu cały czas z Clary i nie ma możliwości, abym mógł się przekonać do takiej rozmowy. 
- Kiedy ona się obudzi? - pytam się Cichego Brata i podchodzę do Clary.
- Powinna się obudzić wczoraj. Nie wiemy dlaczego to tak się wydłuża.- mówi .
        Siadam delikatnie na pryczy.  Łapie rękę nie przytomnej dziewczyny, jest zimna. To najbardziej nas przeraża. Normalne jest to, że musi odzyskać siły po wczorajszym ceremonii. Nie było innego wyjścia jak oddzielenie tych dwoje bez strat. Clave chciało mieć ich oboje żywych. Clary ma moc, a Jonathan jest Jonathan'em Christopher'em Morgenstern'em i to już przesądza sprawę.
         Słyszę cichy szelest materiału i wiem, że cichy brat zniknął. 
          Dalej przyglądam się Clary.  Jej loki tworzą wokół głowy czerwoną aureolę.  Cienie pod oczami znikają. Tak samo jak Runy uzdrawiające z jej nadgarstka.
          Przyglądam się jej uważnie już trzeci dzień. Przez ten czas zauważyłem jak bardzo się zmieniła. Schudła,  a na jej rękach pojawiło się kilka małych blizn. Wyglądają jak te co sam posiadam od treningów.
          Czyżby Valentine kazał jej trenować? 
         Prawdopodobnie tak.
          Z roznyślań wyrywa mnie jęki dochodzące zza ściany. Wspomniany Jonathan.  Musi być zza ściana w sąsiedniej celi, ponieważ nie wiemy dokładnie czy ceremonia, zakręcie i kilka Run nałożonych przez cichych braci działają.
        Udało się go pokonać dopiero kiedy zauważył co się dzieje z Clary. Obiecuje, że już myślałem, że nas po zabija. Pokonał troje wyszkolonych Nocnych Łowców, a następnie odepchnął od Clary Jocelyn. Rzucił się do niej jakby miał uczucia, jakby zależało mu na niej. Dopiero wtedy razem z Alec'iem mogliśmy go unieruchomić. Krzyczał, abyśmy wezwali cichych braci i  narysowali jej Runy.
         Cisi bracia mu nie odpuszczą, a już napewno nie odpuści mu Clave.
- Co się stało? Gdzie jestem?- do moich uszu dochodzi przepiękny lekko zachrypnięty głos tak długo wyczekiwany. Clary spoglada na mnie swoim zielonymi oczami. Na ten widok od razu pojawia się uśmiech na mojej twarzy. Podaje jej wodę i obserwuję jak przez słomkę bierze dwa małe łyki. Oglądam kubek na stoliczek przy pryczy.
- W mieście kości.- odpowiadam i całuje ją w czoło. Siadam koło niej.
        Jestem wreszcie szczęśliwy i spokojny po dwóch miesiącach niepokoju i lęku.
- Co się stało, że tu się znalazłam?- pyta i podnosi się na łokciach do pozycji siedzacej.
- Straciłaś przytomność z powodu dużej utraty krwi. - mówię i przez moje ciało ponownie przechodzi dreszcz.
         W progu ponownie pojawia się cichy brat. 
- Witam, Clarisso Morgenstern. - słyszymy głos brata Zachariasza w głowach.
- Proszę mnie tak nie nazywać.- mówi Clary po chwili zaskoczenia.
           Cichy brat podchodzi do Clary z wyciągniętymi palcami z zamiarem sprawdzenia czy wszystko z nią w porządku. Moja dziewczyna automatycznie się cofa. Nie dziwię się. Na jej miejscu też bym zareagował, a przecież jestem Jace Herondale.
- Spokojnie. - mówię i lekko ściskam jej dłoni. - On chce Cię tylko zbadać.
           Po tych słowach dziewczyna się rozluźnia. Podaje się badaniu, lecz ja czujnie obserwuje każdy ruch Cichego Brata. Po wydarzeniach z biblioteki nie ufam za wielu osobom.
           Badanie nie trwa długo.  Brat Zachariasz nie dotyka jej w ogóle.  Po zakończeniu czynności zostawia stelle na stoliku obok i wychodzi.
- To chyba Twoja Stella. - mówię i podaje jej przedmiot. Bierze ode mnie przedmiot i natychmiast go odkłada na poprzednie miejsce. 
- Jace?- mówi i przybliża się do mnie. Widzę tylko jej zarys w otaczajacym półmroku, ale i tak jest piękna i moja.
- Hmmm?-Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć, ponieważ jej usta natrafiłają na moje.  Łapie ją w tali, a ona zarzuca ręce na moją szyję. Grawitacja działa tak dobrze, że po chwili się przewracam na plecy. Czuję jak Clary się śmieje nie przerywając pocałunku.  Leży na mnie, a ja mocniej dociskam jej ciało do swojego. Bardzo mi jej brakowało.
- Hmhm.- słyszymy głośne chrząknięcie. Przerywamy pocałunek i spoglądamy w stronę skąd dochodzi dźwięk.
         W progu celi stają dwie osoby.  Wysoką brunetka w 10 centymetrowych szpilkach, ubrana całą na czarno ze srebna bransoletką. Ktoś kto jej nie zna nie wie, że to bicz z elektrum. Obok niej stoi mój Parabatai. Wyglada tak jak zawsze, czarne spodnie, t - shirt i buty. Dopiero teraz widzę, że moje załamanie po porwaniu przez Valentine'a Clary odbiło się też na nim. 
- Co się dzieje? - pytam się Alec'a. 
- Musimy się zbierać do Instytutu. Mamy już na was czekają z przyjęciem. - mówi Alec. Patrzymy się na Alec'a że zdziwieniem. - Jakby co to nic nie wiecie. 
          Wzrok mam utkwiony w swoim Parabatai. Daje mi wyraźny ruch, abym poszedł do niego. Całuje Clary w czoło i zsuwam ją z siebie. Podchodzę do mojego Parabatai, a do Clary podchodzi Isabelle. 
- Kiedy jej powiesz o Jonathanie? - pyta się mnie Alec. 
             Jonathan będzie do końca życia więzieniem cichych braci lub więźniem w Gardzie. 
- Clary jest mądrą dziewczyną i chyba wie co się stanie z nim.  Poza tym jak zapyta to odpowiem. - mówię i wracam spojrzeniem do dziewczyn. 
             Izzy pomogła się ubrać Clary. Jest ubrana w czarne spodnie, t - shirt i trampki. Teraz panna Lightwood układa włosy mojej dziewczyny. Może na serio ma być już dobrze.  Może to koniec walk między Łowcami?             
               Podchodzę do nich. Cicho rozmawiają.  Trafiam akurat na kwestię Izzy. 
- Dobrze, że wróciłaś. Jace wreszcie jest sobą. Nigdy nie myślałam, że może się tak złamać. - szepcze Izzy na co Clary ją przytula. 
- Dziewczyny, idziemy? - pytam się i podchodzę bliżej nich.  
-Oczywiście. - mówi Izzy i odchodzi.
               Chwytam Clary za rękę i tak wychodzimy.  Nie mam zamiaru prędko jej puścić chyba, że będę musiał. Nagle przypominam sobie o pozostawionym przedmiocie na stoliku. Mówię o tym Clary i sam idę do celi. Przedmiot leży na swoim poprzednim miejscu. Zabieram ją i kieruję się ku drzwiom celi kiedy do moich uszu dochodzi jedno zdanie z  sąsiedniej celi. 
 - To nie koniec. To dopiero początek. 
************************ 
Kolejny rozdział.  Nastąpił nagły przypływ weny. Co o tym sądzicie? Piszcie w komentarzach. To bardzo motywujące.  Pozdrawiam złamana Romantyczna Egoistka. 

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział XXXVII ' ' Ciemność''

         Przechodzę przez Bramę i sekundę później jestem w holu Instytutu. Brama nie gaśnie tak prędko. Czekam pięć sekund na Jonathana, lecz on się nie pojawia. 
         Nagle do moich uszu dochodzą głosy.  Powoli ruszam w tamtym kierunku.  Głosy prawdopodobnie dochodzą z salonu.  Kiedy idę zauważam, że prawej ręce wciąż ściskam stelle.  Stella jest cała umazana w czerwonym płynie, bardzo przypominającym krew.  Dopiero teraz przypominam sobie o Runie zrobionej przez Valentine'a. Nie mogę oddalić się od Jonathana na dalej niż sto metrów. Szybko kreśle runę uzdrawiającą i ruszam dalej.
          Po kilku minutach jestem już na miejscu. W salonie siedzą cztery osoby, Maryse,  Alec, Jocelyn i Jace. Słyszę za sobą szybkie kroki. Odwracam się i widzę Jonathana zbliżającego się do mnie. Nie przejmując się nim wchodzę do pomieszczenia. Wszystkie oczy od razu kierują się w moim kierunku.
- Clary, co ty tu robisz?  Całe Clave cię szuka.-mówi Maryse w chwili kiedy Jocelyn rzuca mi się na szyję, a po chwili uważnie ogląda czy nic mi nie jest. Jej wzrok zatrzymuje się na moim nadgarstku.
- Co ci się stało? Valentine ci to zrobił? - mówi mama uważnie oglądając ranę.
- Zabije sukinsyna. - mówi Jace  przepychając się w moim kierunku.  Jocelyn odsuwa się i mówi coś do Maryse. Nie wiem co, bo Jace i też uważnie mnie ogląda. 
- Najpierw mnie pocałuj, potem opowiem Ci wszystko.  - mówię i od razu na twarzy mojego chłopaka pojawia się łobuzerski uśmiech.
- Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz. - mówi i nasze usta się łączą.
     Brakowało mi jego. Choć bądź związek miał może jeden dzień nawet nie cały, który spędziliśmy razem, to stał się moim powietrzem.  Dopiero teraz czuję, że oddycham pełna piersią. Jace wplat swoje dłonie w moje włosy. Ja natomiast zarzucam ręce na jego szyję.  Nasze jezyki wykonują szaleńczy taniec. Wyrażają całą tęsknotę, ból,  miłość, złość,  rozpacz oraz wiele innych uczuć, których w tej chwili nie potrafię nazwać. Muszę się nim nasycić.
         Nagle nasz pocałunek zostaje przerwany przez głośne chrząknięcie nowo przybyłej osoby.  Odkrywam się od Jace'a, aby móc spojrzeć w kierunku skąd dochodzi dźwięk.
        O futryne drzwi stoi oparty niedbale Jonathan.  Bawi się mieczem, który musiał wziąć spod willi Morgenstern'ów.  Jego dłonie nadal są zbrudzone krwią ojca. Jace odruchowo zasłania mnie swoim ciałem i razem cofamy się w kierunku pozostałych mieszkańców Instytutu.
- Po co tu przyszedłeś?- pyta się Jocelyn wysuwając się naprzód.
- Och,  liczyłem na cieplejsze przywitanie, matko. - mówi Jonathan i wchodzi głębiej do pokoju.
- Nie masz tu nic do szukania. - odpowiada Maryse.
- A właśnie,  że mam.- mówi Jonathan i przenosi wzrok na mnie.- Jak myślicie dlaczego ona ma na nadgarstku runę, która krwawi?
- Może dlatego,  że Twój ojciec jest porąbanym psychopatą? - mówi Alec.  Prawie zapomniałam o tym, że i on jest w tym pomieszczeniu.
- Kochaś wam nie powiedział? - mówi dalej Jonathan niezważając na odpowiedź młodego Lightwood'a. - Clary jest jakby to powiedzieć przywiązania do mnie. Nie może się oddalić ode mnie, bo się wykrwawi i umrze, a tego byśmy nie chcieli.
- Próbowałaś osłabić tą runę lub coś innego za pomocą innej runy?-pyta się mnie Jocelyn.
- Mamo, to jest runa z czarną magią. To tak nie działa. - mówię i uświadamiam sobie, że pierwszy raz nazwałam ją mamą.
- Po za tym i tak to by nic nie dało. Na szali było życie jednego Przyziemnego. - mówi Jonathan.
- Masz się stąd wynosić.- mówi Jace.
- Bracie, jeszcze nic nie rozumiesz? Jeżeli ja idę to ona także, a sądząc po waszym pocałunku, nie chciał byś tego.-mówi Jonathan.
- I co zabierzesz ją do Valentine'a? Chyba nie jest zadowolony z tego,  ci uciekła. - mówi mój chłopak.
     Ja lekko się spinam. Zbaczamy na niebezpieczne rejony. Nie wiem jak zareaguje Jonathan. On natomiast jest cały czas spokojny. Jego oczy są czarnymi dziurami.
- Nie ma takiej potrzeby. On już nie żyje.- mówi Jonathan i robi kolejny krok w moim kierunku. - Clary, po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że jednak nie mogę z nimi przystawać z takimi Nefilim jak oni.
-Nie mój problem. Ja już wybrałam stronę.- mówię i czuje jak Jace wyciąga zza paska broń.  Przeczuwa co chce zrobić Jonathan i wie jak to się skończy dla mnie.
- Nie próbuj tego, Bracie. - mówi Jonathan i przybiera pozycję do walk.
      Kątem oka widzę jak rozświetlają się dwa miecze po prawej. Alec i Maryse są gotowi do walki.  Jace wykonuje to samo i rzuca się na Jonathana. Czwórka Nocnych Łowców wykonuje morderczy taniec. Miecze tworzą świetliste smugi.
      Próbuję obserwować całą walkę, lecz przed moimi oczami pojawiają się czarne plamki. Runa Uzdrawiająca nie działa. Spoglądam na swoją rękę.  Jest całą od krwi. Walka przesuwa się powoli na korytarz.  Nie wytrzymuję dłużej i cofamy się na sofę. Ukrywam twarz w dłoniach i próbuje powstrzymać łzy napływające do moich oczu. Ból jest nie do zniesienia.  Po chwili podbiega do mnie Jocelyn.  Coś mówi, lecz nic z tego nie rozumiem.
      Odpływam w nicość w takt uderzeń metalu o metal.  Ktoś jeszcze krzyczy moje imię, lecz nie mogę nawet zareagować. Jestem sparaliżowana przez nadchodzącą ciemność.
    ***********************
Okay to tyle z teg tego rozdziału.  Mam nadzieje, że wam się podoba.
Teraz kilka wyjaśnień dotyczących opóźnienia. Wczoraj byłam u lekarzawięc to pierwszy powód. Drugim upały.
To tyle. Pozdrawiam Romantyczna Egoistka. Pamiętajcie o komentarzach.