środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku

Okay, to już będzie ostatni post na blogu.
Życzę wam dużo szczęścia, miłości i sukcesów w nadchodzącym roku 2015. Co tylko sobie wymarzycie. Kocham was całym sercem Romantyczna Egoistka

sobota, 27 grudnia 2014

Epilog

- Clary, gdzie jest butelka Will'a? - wyrywa mnie z zamyśleń Jace trzymając na rękach małego chłopca.
- W salonie na stoliku.- mówię odkładając książkę na stolik obok i wystawiam dłonie do niego, by wziąść małego.
        Jace znika za drzwiami domu, a ja powoli chodzę z naszym brzdącem po ogrodzie. Jego wielki, zielone oczy z ciekawością obserwują każdy element ogrodu, a blond włoski są rozwiewane przez delikatny, wiosenny wiaterek. Na sobie ma jeansowe spodenki i czerwoną kurteczkę. W rączce trzyma mały seraficki miecz kupiony przez Jace'a zaraz po jego narodzinach. Wkładam go do piaskownicy i razem budujemy babki z piasku.
       Ogólnie mój mąż oszalał na punkcie dziecka. Dzień po tym jak dowiedział się, że zostanie ojcem zaczął urządzać pokój dla dziecka, kupować wszystkie potrzebne rzeczy, ubranka, zabawki. Choć minęły dwa lat od tamtego dnia jego zapał nie słabnie. Codziennie czyta mu bajki, kąpie, buduje z nim zamki z klocków oraz wiele innych rzeczy sprawiających, że jest według mnie najlepszym ojcem.
      Nie mija dużo czasu, a mój mąż jest spowrotem. Daje mi przelotnego całusa i bawi się z małym w piasku. Za nim do ogrodu wchodzi Izzy ubrana w czarne rurki, trampki i czerwoną bluzkę.
-Ciocia Izzy!!- krzyczy słodko Will i biegnie w kierunku kobiety. Ta łapie go i podnosi, a maluch składa całusa na jej policzku.
      Podchodzą do nas i zaczynamy rozmawiać, jednocześnie bawiąc się z dzieckiem. Ona i Tom są parą od roku. Co mam powiedzieć na ten temat? Cieszę się. Oboje stracili bliskie osoby i zrozumieją się napewno. Poza tym Tom jest opiekuńczy co Izzy jest bardzo potrzebne. Nie raz gdy przychodził tu z Lightwood'ami bawił się z małym, lecz wzrok miał utkwiony w Isabel. Coś czuję, że niedługo ich związek wejdzie na wyższy poziom. Choć już teraz mieszkają razem.
    Co reszty rodziny. Maryse i Robert wczuli się w rolę dziadków i przychodzą prawie co weekend, a gdy są w Alicante nocują u nas. Mamy tyle wolnych pokoi, że pomieścimy sporo ludzi. Lightwood'owie nadal mają swój instytut o który dbają i to którego jeździmy na święta. Alec odnalazł swoją miłość żywą po rewolucji. Istniało ryzyko, że Magnus jako czarownik zginął, lecz los chciał inaczej. Teraz planują ślub i choć jeszcze nie mają daty ślubu to debatują nad strojem Magnusa, który chce wystąpiś w długiej, brokatowej sukni lub gatniturze.
      Powoli się ściemnia i przenosimy się do domu. Robię szybko kanapki i kawę i stawiam na stole w jadalni. Gdy kończymy Will ziewa, a Jace mówi, że go położy. Znikają oboje za drzwiami, a my z Izzy rozmawiamy. Mówi mie, że dostała pracę w gabinecie Inkwizytora, którym jest Jace. Dostał tę posadę pótorej roku temu i mówi, że czuje się spełniony.
       Kiedy za oknem widać gwiazdy kobieta się zbiera do domu. Zakłada płaszcz i się żegna.
       Kieruję się do góry, zaglądam do naszego pokoju, lecz tu nikogo niema. Zaglądam do pokoju dziecka i to co widzę sprawia, że kocham mojego męża jeszcze bardziej. Śpi na małej kanapie z maluchem wtulonym w jego klatkę piersiową. Jedną rękę trzyma obok chłopca w razie gdyby spadał. Obok nich leży książka z obrazkami niedbale rzucona, ponoszę ją i odkładam na miejsce. Następnie biorę malca na ręce i tulę gk w drodze to jego łóżeczka. Zanim go odłożę całuję go w głowkę. Przykrywam jeszcze niebieskim kocyki i odwracam się ku jego tatusiowi. Podchodzę do niego i pochylając się szepczę.
-Kochanie, wstawaj.
       Powoli otwiera oczy i podnosi się z miejsca. Łapię go za rękę i prowadzę ku naszej sypialni. Idziemy do łazienki i bierzemy szybki prysznic. Kiedy kładziemy się do łóżka wtulam się w jego klatkę piersiową.
- Nie mogę się doczekać, aż ten drugi maluch się urodzi.- szepcze mi do ucha i głaszcze po moim powiększającym się brzuchu.
-Jeszcze tylko cztery miesiące- szepczę i zapadając w objęciach Jace'a w sen. Teraz mam pewność, że wszystko będzie dobrze.
                           

                                  ******************************************
Wow, mój pierwszy skończony blog. Mogę obiecać, że to nie mój ostatni. Kiedyś napewno pojawi się jeszcze jakiś.
Hmm… teraz trochę podsumowań.
* Od otwarcia bloga minął rok i dwa miesiące.
* Teraz ma ponad 16000 wyświetleń.
* Największa liczba wyświetleń w ciągu dnia wynosi 300.
* Chciałabym podziękować wszystkim, którzy przeczytali to opowiadanie,
*Chciałabym podziękować wszystkim, którzy dawali mi wskazówki co do rozdziałów.
* Chciałabym podziękować wszystkim za te dobre i złe komentarze.
* Chciałabym podziękować wszystkim, którzy  byli na tym blogu.
* Chciałabym przeprosić wszystkie fanki Sebastiana za jego uśmiercenie
Kocham was wszystkich w czasie teraźniejszym nie przeszłym.
Dziękuje.
Nie pozostaje mi napisać nic innego jak:
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka. :-* 😂
Ps. Każdy kto czytał lub czyta tego bloga niech zostawi po sobie komentarz, może to być zwykłe serduszko lub cokolwiek, chce poprostu wiedzieć ile osób przeczytało te wypociny.

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział VII Rozłąka

Jace
 - Jace,  opanuj się. Ten worek nic ci nie zrobił.- krzyczy na mnie Alec.
      Ma racje powinienem się opanować, bo z worka treningowego zaczęła wysypywać się zawartość zaśmiecając czystą, drewnianą podłogę sali treningowej w moim domu. Od śmierci Sebastiana minęły dwa miesiące i postanowiłem zamieszkać w starej rezydencji Herondale'ów. Lightwood' owie pomogli mi posprzątać cały dom i względnie poukładać swoje myśli po tragicznym wieczorze.
- Jak mam się opanować skoro czuje się tak…- nie mogę znaleźć żadnego słowa opisującego mój stan.
- Jak?
-Jak… jak narkoman na odwyku. Z każdym dniem kiedy jej nie ma przy mnie czuję się coraz gorzej. Budzę się w nocy z krzykiem, bo widzę jej zamglone spojrzenie i usta wykrzywione w uśmiechu, jak z jej lewego kącika ust utworzyła się mała strużka krwi i powoli zasycha. Ta bezsilność , którą czułem wtedy wraca ponownie.- mówię siadając pod ścianą.
- Ale ona żyje.
-Alec, ale jak mam się czuć skoro ona nie chce się ze mną spotkać, pogadać. Mieszka z wami, ale gdy przychodzę do was ona zamyka się u siebie.- mówię do przyjaciela. Ukrywam twarz w dłoniach.- Czuję się jakbym zrobił coś źle tylko nie wiem co.
        Mój parabatai wie, że teraz potrzebuje samotności. Ciche ledwo słyszalne kroki i szczęknięcie zamka w drzwiach dają mi znać, że zostałem sam.  Podnoszę się z ziemi i podchodzę do worka. Uderzam raz, potem kolejny i kolejny. Z worka sypią się kolejne trociny i wata.
- Jestem takim idiotą!- krzyczę i po raz kolejny zadaje cios.- Nie było mnie przy niej kiedy mnie naprawdę potrzebowała. Wmieszałeś ją w plan Roberta, w którym zabiła swojego brata.- pod wpływem uderzenia worek się rozrywa i wszystkie jego wnętrzności się rozsypują. Mam jeszcze zbyt dużo w sobie agresji. Podchodzę do ściany i uderzam w nią pozostawiając po sobie krwawe ślady.- Po jaką cholerę miała by ze mną rozmawiać?
- Może dlatego, że Cię kocham.- słyszę słodki głos mojej ukochanej.
       Odwracam się i widzę ją. Ubrana w jasno zielnoą sukienke z krótkim rękawem, opinającą jej biust i swobodnie  opadającą na dół aż do jej kolan. Na nogach ma czarne baleriny, a w ręce trzyma płaszcz. Uważnie mi się przygląda swoimi wielkim, zielonymi oczami pełnymi miłości. Jej długie, rude loki swobodnie opadają na ramiona. Nerwowo zagryza dolną wargę, ale na jej twarzy nie ma żadnego śladu wydarzeń sprzed dwóch miesięcy.
       Czakałem na nią długo, a teraz stoje i myślę jak tu się zachować, aby jej nie spłoszyć. Może ona jest wytworem mojej wyobraźni? Jednak nawet jak jest fatamorganą to nie chcę by znikała. Stoimy tak nic nie mówiąc, tylko na siebie patrzymy.
- Jace, co ty sobie zrobiłeś?- mówi i podchodzi do mnie. Chwyta moje dłonie i uważnie ogląda zranione kostki. Nic więcej nie musi robić. Sam jej dotyk sprawia, że czuję się lepiej.
- Nic.- odpowiadam uśmiechając się do niej, cały casz ją obserwując.
- Nie powiesz mi, że próba zabicia ściany gołymi rękoma to nic.- mówi. Chce coś jeszcze powiedzieć,lecz uciszam ją pocałunkiem, który jest niezwykle namiętny i pełny miłości.
- Tęskniłem za tobą.- odzywam się  pierwszy po pocałunku.
- Ja za tobą też.
-Chcesz wina?- pytam się trzymając w dłoni butelkę najlepszego wina w domu.
       Przyrządziłem szybko spaghetii i teraz się nim zajadamy.
-Nie dziękuję.- szepcze cicho i bierze łyk wody.- Musimy porozmawiać.
       Bałem się tej chwili, chciałem jej uniknąć. Teraz powie, że nie chce mnie znać, że chce rozwodu, a wtedy ja zostanę sam.
- Clary, nie przerywajmy tej chwili…
- Nie, Jace musimy porozmawiać.- przerywa mi ostro dziewczyna.- Jest coś o czym powinieneś wiedzieć.
- Jeżeli chcesz mnie zostawić…
- Zostaniesz ojcem!! - krzyczy rudowłosa.
- Zostanę… ojcem?
Clary
-Zostanę…ojcem. - szepcze oniemiały Jace.- Jak? Kiedy? Który to miesiąc.
- Och, Jace, przecież wiesz jak się robi dzieci. - mówię i jestem przestraszona zachowaniem Jace'a.- Drugi miesiąc.
- Dlatego nie chciałaś się ze mną widzieć?
- Po części. Pamiętasz to wino z krwią demona co wypiłam. Cisi bracia chcieli sprawdzić czy z dzieckiem wszystko dobrze, czy nie będzie takie jak Sebastian. - mówię i łzy wzbierają mi się w oczach. To był jeden z trudniejszych okresów w moim życiu.- Nie mogłam ci spojrzeć w oczy i kłamać, że wszystko jest dobrze. Porostu tak nie mogłam.
- I dlatego mnie unikałaś?- pyta się mnie Jace.
- Tak.
- Myślałaś, że dziecko będzie jak Sebastian?- kiwam głową. Podnosi się ze swojego miejsca i kuca przede mną.- Clary, ja bym i tak je kochał. To jest nasze dziecko.
- Nawet jeśli by mnie zabiło?- pytam.
        Cisi bracia powiedzieli mi, że jeżeli dziecko będzie miało w sobie krew demona, to może się to dla mnie skończyć śmiercią. Jednak mój układ imunologiczny walczył z ciałem obcym jakim była krew demona,lecz dopiero lekarstwa cichych braci pomogły mi i mogłam wrócić w pełni do zdrowia. Byłam bliska śmierci, ale szybka reakcja mojego męża i żyję.
-Nie wiem, ale z dzieckiem wszystko dobrze? Teraz ze mną zamieszkasz?
- Jak najbardziej. Wszystko idzie w dobrym kierunku.- odpowiadam, a na twarzy chłopaka gości ulga.
- Będę ojcem!- krzyczy Jace i bierze mnie na ręce.- Mam ochotę wszystkim to wykrzyczeć.
        Szaleńczy uśmiech gości na jego twarzy, a następnie całuje mnie namiętnie w usta.
         Teraz mam pewność, że wszystko będzie dobrze.
                                                         ************************************
                               No to czeka nas tylko epilog. Przepraszam wszystkie fanki Sebastiana, ale on musiał umrzeć, nie było innego wyjścia. Przepraszam.
                       Jak wam się podoba? Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :-*

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział VI 'Upadek'

             Wszechogarniająca nicość ustępuje miejsca zielonym polom z białymi miejscami topniejącego śniegu.  Cały czas mocno ściskam ręke Jace'a i prawdopodobnie blokuje mu krążenie. Spogląda na mnie, strach w moich oczach musi być bardzo widoczny, bo mój mąż przytula mnie i całuje w czoło, dodając mi otuchy. Jeżeli dziś coś pójdzie nie tak to będzie nasz koniec.
             Ruszamy w stronę miasta w ciszy, każde z nas pogrąża się we własnych myślach. W zamku byliśmy dwa dni, ale ja dużo i nim się dowiedziałam. Kiedy Krąg miał swoje lata świetności to właśnie ten zamek był ich siedzibą. Odbywały się tam wszystkie zebrania oraz narady. Sebastian nie wie o jego istnieniu, bo już dawno byliby tam Nocni Łowcy by złapać mieszkańców i wciągnąć ich do armii. To wszystko powiedział mi Robert podczas wesela, które zostało zorganizowane przez Ruch Oporu. Wyszłam z wielkiej sali balowej przyozdobionej girlandami, światełkami i kwiatami, i ruszyłam korytarzem w poszukiwaniu chwili samotności. Korytarze w tym zamku nie mają końca. Moją uwagę przyciągnęły jedne z wielu drzwi. Nacisnęłam mosiężną klamkę i weszłam do środka.  Panujący w pomieszczeniu półmrok stwarzał atmosferę grozy. Pomieszczenie było prawie puste, poza jednym elementem. Na środku ściany wisiał wielki czarny gobelin oświetlany przez dwie pochodnie przyczepione po bokach przedmiotu. Gobelin składał się z dużej jasnej litery M oraz gwiazdy. Podeszłam powoli do gobelinu i chwyciłam jego róg. Jednym szybkim ruchem zerwałam go ze ściany, gdy wylądował na podłodze w powietrze wzbiła się chmura duszącego kurzu. Oczy zaszły mi łzami, a duszący pył drapał mnie w gardło.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę.- powiedział Robert stojąc w drzwiach.
- Dlaczego?- zapytałam się odwracając się do niego i ocierając vwierzchem dłoni łzy z policzków.
- Dlatego.- powiedział wskazując rzecz za mną.
            Powolnym ruchem odwracam się i zamieram. Gobelin przykrywał wielki obraz z łuszczącą się farbą. Przedstawiał on trzy osoby. Młodą rudowłosą dziewczynę ubraną w zieloną długą suknię. Przytulała się do wysokiego mężczyzny o białych włosach i oczach skupionych na małym chłopcu, którego trzymał na rękach. Chłopiec był idealną kopią swojego ojca, poza oczami pozostającymi czarnymi dziurami. Ciekawe kiedy ten obraz został powieszony?  Robię dwa kroki do tyłu nieodrywając oczu od przedmiotu na ścianie.
- Czy on ją kiedykolwiek kochał?
- Na początku tak. Potem zaślepiła go władza.- odpowiadział Robert.
-Możesz to zniszczyć?- zapytałam wskazując na obraz. Mężczyzna tylko kiwną głową. Nie czekając na nic więcej ruszyłam ku drzwiom. Kiedy mijałam Lightwooda usłyszałam słowa, które mnie zmroziły.
 
             Po kilkunastu minutach jesteśmy przed bramą do miasta pilnowanej przez dwóch strażników z armii Morgesterna. Kiedy mężczyźni ubrani w czarne mundury rozpoznają nasze twarze ich oczy stają się matowe. Jace w opiekuńczym geście obejmuje mnie w tali i przytula do swojego boku. Nikt nie jest pewny jakie rozkazy wydał mój brat.
-Clarissa i Jace Herondale?- odzywa się strażnik. Jace kiwa głową.- Pan Sebastian Morgenstern chce was widzieć.
             Ruszamy ku pałacowi gdzie urzęduje Jonathan. Ulice miasta są puste, jedyna rzecz świadcząca o życiu w tym mieście są światła palące się w domach. Wchodzimy po schodkach prowadzących do pałacu i drzwi się otwierają, szybkim krokiem ruszamy w stronę biura Sebastiana. Nasze kroki odbijają się od gołych ścian pałacu i wracają ze zdwojoną siłą do moich uszu.  Mijamy kolejne zamknięte drzwi i obrazy przedstawiające najwybitniejsze zwycięstwa w historii Nefilim.
- Wejść!- dudniący głos Jonathana usłyszałam zza drzwi zaraz po tym jak jeden ze strażników zapukał w nie.
             Wrota się otwierają ukazując mroczne pomieszczenie oświetlane przez ogień w kominku. Przekraczamy próg, a drzwi za naszymi plecami się zamykają.  Jonathan od razu zrywa się ze swojego miejsca i podbiega do nas. Przytula mnie, a z Jace'm wymienia jeden z tych męskich przywitań. Ogląda nas uważnie, cały czas milcząc, a w mojej głowie rodzą się najróżniejsze pytania. Może on już coś podejrzewa? Może zadaje sobie pytanie skąd mamy te ubrania. Zanim wyjechaliśmy z zamku przebraliśmy się w czarne, luźne ubrania i ciepłe kurtki.
- Martwiłem się o was - odzywa się po dłuższej chwili Sebastian trzymając swoje ręce na moich ramionach.- Usiądźcie i opowiedzcie co się stało.
               Po tych słowach siadamy na krzesłach przed biurkiem. Jace cały czas trzyma mnie za ręke, nie narzekam w pewien sposób dodaje mi to otuchy. Jonathan nalewa do trzech kubków kawy i podaje jeden z nich mi.
- Mówcie. Kogo tym razem mam zabić? - mówi z uśmiechem Morgenstern. Wzdrygam się na ten specyficzny rodzaj żartu.- Kto was porwał? Nikt nie mógł was znaleźć jakbyście zapadli się pod ziemię.
- Porwali nas Podziemni.- zaczyna mój mąż. Nie mieliśmy podawać dokładnych informacji.- Chcieli nas zabić jeżeli nie otrzymają tego co chcieli.
- Chwilia, Podziemni? Wszyscy zostali wybici, nikt się nie ostał. - mówi podejrzliwie Jonathan patrząc na nas spode łba.
- Sam mi mówiłeś, że Nocni Łowcy z innych krajów ukrywają Podziemnych.- mówię i liczę, że Sebastian połknie haczyk.  Przygląda mi się przez chwilę, a następnie kiwa głową.
- Masz racje. Tylko nadal nie wiem co za okup chcieli.- mówi Jonathan biorąc łyk kawy.
- Chcieli wolności dla pozostałych przy życiu Podziemnych.- mówi mój mąż.- Mieli zamiar wysłać żadanie jutro.
-A jak uciekliście?
- Kiedy zdradzli nam plan, obezwładniłę dwóch likantropów, a Clary otworzyłw Bramę. I tak znaleźliśmy się w Alicante.- mówi Jace.
              Cisza następująca po tych słowach jest przytłaczająca. Wydaje się, że przez nią ogień w kominku przygasa. Spoglądam na Jace'a, ale on jest skupiony na chłopaku za biurkiem. Mierzą się wściekle spojrzeniami i próbując odczytać zamiary przeciwnika. Kolejne sekundy mijają, aż w końcu odrywają od siebie spojrzenia.
- Możesz odejść. - odzywa się Sebastian i macha ręką na Jace'a, aby odszedł.
             Chłopak wstaje i ciągnie mnie do drzwi za sobą. Oddycham wreszcie głeboko i kieruję się za chłopakiem. Kiedy Jace chwyta klamkę i chce ją nacisnąć, słyszymy głośne chrząknięcie. Odwracam się i widzę Morgensterna opartego o biurko.
- Pozwoliłem tobie odejść, Jace, Clary zostaje ze mną. Nic jej nie zrobię.- mówi rozkładając ręce w obronnym geście.
            Jace spogląda na mnie, nie wiem co chce wycztać z mojej twarzy, pochyla się i całuje w usta.
- Wszystko bedzie dobrze. - mówi  i drzwi zamykają się za nim.
- Muszę ci zadać kilka pytań.- mówi Jonathan.
           Zajmuję swoje poprzednie miejsce i czekam na pytania. Zimno ostrza, które jest schowane w bucie, drażni moją skórę. Ręce mam splecione na kolanach, ale są całe mokre. Stres i strach zawładneły moim ciałem.
- To jak to było?- zaczyna chłopak.
- Tak jak mówił Jace. - odpowiadam.
            Sebastian przez moment wpatruje się we mnie, a następnie odchodzi w stronę barku. Wyciąga dwa wysokie kieliszki i napełnia je czerwonym płynem. Bierze je w dłoni, jeden z nich podaje mi.
- Nie opiliśmy jeszcze twojego ślubu.- mówi stuka kieliszkiem o kieliszek.
           Równo bierzemy łyk, choć ja uporczywie wpatruje się w okno za plecami mężczyzny. Czekam na jakiś sygnał i biorę kolejny łyk alkocholu, który spływa się po moim gardle.  Samo wino ma dziwny smak, jest słodkie z ledwo wyczuwalnym metalicznym posmakiem. W głowie zaczyna mi wirować oraz czuje intensywny, pulsujący ból. Kiedy biorę kolejny łyk za oknem złoty pocisk leci ku górze i roztrzaskuje się na milion kawałków, pozostwiając po sobie jasną poświatę rozświetlającą pomieszczenie. Sebastian odwraca się w momencie gdy miliony małych kawałeczków spadają na ziemie. Jego twarz jest dobrze oświetlona i widnieje na niej szeroki uśmiech.
- Morgenstern.- szepcze spoglądając kątem oka na mnie.-  Gwiazda Poranna. Siostrzyczko, czy ten obiekt na niebie zwiastuje nasz koniec?
- Nie nasz tylko twój.- mówię w chwili gdy chłopak się odwraca.
         Szybko wyjmuje mały miecz i wbijam w serce Jonathana. Przez moment na jego twarzy widnieje zaskoczenie zastąpione złośliwy uśmieszek. Wyciągam miecz, a szkarłatna plama na piersi powiększa się z każdą sekundą. Za oknem słychać okrzyki bitewne i brzęk uderzającego się metalu o metal. Nagły huk sprowadza mnie na ziemię. Sebastian oparty plecami o biurko śmieje się jak opętany, jednocześnie trzymając się za pierś.
- Myślisz, że jestem takim idiotą. Wiedziałem, że coś planujecie i się zabezpieczyłem.- mówi, a z kąciku jego ust spływa krew, i jak na zawołanie dostaje ataku kaszlu. Odwracam się i przykładam dłoń do ust. Szaleńczy śmiech Jonathan odbija się od ścian. Kiedy zdejmuje dłoń z ust widnieje na niej plama z krwi.
- Wino? - pytam się, kiedy mogę wreszcie mówić.
- Nie umrę sam! Miałem racje co do naszego końca.- kiedy kończy mówić drzwi się otwierają i wbiega Jace.- Pamiętasz Runę Wiążącą?- kiwam głową. Nadal mam bliznę na prawym nadgarstku.- Nadal nie tolerujesz krwi demona.
- Kochanie, co się dzieje?- pyta się Jace, gdy osuwam się w jego ramiona.
          Świat zaczyna ciemnieć i jedyne co czuję to oddalające się ramiona i krzyki Jace'a. Próbuję wtulić się w jego ramiona, lecz napada mnie kolejny atak kaszlu. Robert miał racje. ' Dni rodu Morgenstern'ów są policzone. Niedługo ten ród umrze.'
           Nicość napiera na każdą moją komórkę, lecz ja się nie bronię, wręcz przeciwnie poddaje się temu. Ostatkiem sił unoszę kąciki ust do góry i wyruszam w nową, nieznaną podróż.

                                 ************************************************
Wow, ale się rozpisałam. Jak wam się podoba?  Piszcie komentarze.
Jak myślicie Clary umarła? Czy Sebastian umarł, czy jakimś cudem udało mu się przeżyć?
Został jeden rozdział i epilog i koniec. :'(
Ale ten czas leci! Rok temu w październiku założyłam tego bloga, a tu już koniec. Wiem, że druga część jest krótka, ale nie mogłam więcej ranić bohaterów.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :-) 
Ps. Epilog jeszcze w tym roku.

           

Rozdział V 'Plan'

       Patrzę się na postać przede mną i nie mogę uwierzyć własnym oczom.  Ubrany nadal w swój czarny garnitur zdobiony złotymi ornamentami  i białą koszule przygląda się nam z uwagą. Cienie pod oczami stworzone przez okoliczne światło postarza go o kilka lat. Włosy ma jak zawsze nienagannie przystrzyżone i ułożone.  Cały czas mam jedno pytanie w głowie.
-Co ty tu robisz? -pyta się Jace i podejżliwie mu się przygląda.-Pyślałeś co będzie z Maryse, Izzy, Alec'iem? Przecież Sebastian ich zabije, lub zrobi coś gorszego.
-Jestem ich przywódcą. - odpowiada spokojnie Robert bez cienia wątpliwości co do swych zamiarów.- Wszyscy są u góry w sypialniach, jakbyś nie zauważył. Jest już  noc, a po dzisiejszych wydarzeniach każdy chce odpocząć.
       Otwiera drzwi i ręką zaprasza nas do wejścia. Wchodzimy za nim i kierujemy się na piętro, gdzie prawdopodobnie znajduje się biuro dowódcy Ruchu Oporu. Ściany zamku wykonane są z kamienia i przyozdobione rodowymi gobelinami. Oświetlenie pomieszczeń zapewniają pochodnie przczepione za pomocą uchwytów do ścian. Na środku podłogi kortarza ciągnie się czerwony dywan wytarty w  niektórych miejscach. Co jakiś czas mijamy okno ukazujące ciemną noc poznaczoną złotymi punktami.
        Mijają kolejne minuty, a korytarz dalej ciągnie się w nieskończoność. Spoglądam w prawo i przyglądam się profilowi mojego męża. Jego rysy stały się ostre przez światło rzucane przez pochodnie. Szczęke ma mocno zaciśniętą, a wzrok utwiony w Robert'ie. Szew na rękawie marynarki jest rozerwany, a wargę ma rozciętą, lecz po walce pozostał tylko strupek. Robert otwiera wielkie drzwi i wchodzimy do ciemnego i zimnego pomieszczenia. Siadamy na dwóch drewnianych krzesłach, a przywódca  Ruchu Oporu za wiekowym dębowym biurkiem zasłanym papierami.
-Plan dotyczący obalenia Morgensterna jest prosty…- zaczyna starszy mężczyzna i wyjaśnia nam wszystko.
       Po dokładnym przestudiowaniu map Alicante doszedł do wniosku, że jego armia może wejść tylko główną bramą, a wpuścić ich może tylko ktoś z zezwnątrz. W tym momencie pojawia się Jace. Musi ich wpuścić do miasta. Jednak to nikt z nich nie zabije Sebastiana. Mam być niczym Judasz wbijając nóż w serce brata. Jestem jedyną osobą mogącą się zbliżyć do dyktatora. Sebastian nadal myśli, iż jestem zastraszona przez niego i mam taką udawać. Jak dostaniemy się do Alicante? Przejdziemy przez Bramę i powiemu wszystkim, że uciekliśmy. Plan jest prosty,ale wystarczy jeden bład i wszystko runie.

- Jace, a jak coś pójdzie nie tak?- pytam, kiedy stoję przed lustrem w samej bieliźnie w pokoju, który otrzymaliśmy, i oglądam nowe runy na ramieniu i nad sercem.
- Wszystko będzie dobrze.- mówi podchodząc do mnie w samych bokserkach.
      Obejmuje mnie w tali od tyłu i składa delikatny pocałunek na nagiej skórze mojego ramienia. Przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Odwracam się do niego i całuje go w usta, lecz jest to tylko całus. Chłopak się schyla do mnie i chce więcej. Nie mogę powiedzieć, że i ja tego nie chcę. Nie kochaliśmy się odkąd mój brat przejął władze.
-Ogłaszam was mężem i żoną.- szepcze mi do ucha mój mężczyzna i schyla się do moich ust. Przystaje jednak centymetr od nich i czeka na moją reakcj. Obejmuję go za szyję i mówię.
- Możesz pocałować pannę młodą.
     Pocałunek jaki następuje po tych słowach jest namiętny i powtarzany kilka dziesiąt razy w ciągu całej nocy.
                                                                    **********"*****************
              Jak wam się podoba? Mi osobiście wcale. Pisałam ten rozdział trzy razy i za każdym ktoś mi go kasował.  Jak tam święta? U mnie udane:-)
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
Ps. Zostały dwa rodziały do końca :-P  :'(

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział IV 'Ruch oporu'

    Zielona polana pokryta rosą oraz otoczona wysokimi drzewami pozbawionymi większość liści. Tak wygląda miejsce po drugiej stronie portalu. W oddali na wzgórzu widać budynek z którego komina sączy się cieniutka stróżka białego dymu. Jeżeli się przyjrzeć polanie można zauważyć ciemne gołe placki bez trawy. Brama jest już całkowicie zamknięta i na nikogo już nie czekamy.
     Uścisk na mojej tali nie zmniejszył się przeniósł się na nadgarstek. Mężczyzna który mnie trzyma jest prawdopodobnie ich przywódcą. Ubrany w czarne, luźne spodnie, wojskowe buty i czarną kurtkę rozdaje rozkazy ludziom zgromadzonym wokół nas. Jest ich może z 20, ale każdy jest uzbrojony po zęby.
     Próbuje się wyswobodzić z uścisku mężczyzny, lecz nic to nie daje. Kątem oka widzę, że Jace jest trzymany przez dwóch napastników, lecz i oni mają problem go utrzymać.
-Możecie przestać się szarpać!?-wrzeszczy mężczyzna obok mnie.-Na razie jesteśmy mili, ale za chwilę to się skończy. To jak będzie? 
     Momentalnie nieruchomieje kiedy przy mojej szyi pojawia się ostrze. Jace to zauważa i podnosi ręce do góry na znak poddania się. 
-No, nie można było tak od razu.- przemawia na nowo mężczyzna.
     Puszcza mój nadgarstek i podchodzi do Jace'a. Klepie go po policzku, a w moim narzeczonym buzuje gniew. Resztkami siły powstrzymuje się, aby nie rzucić się na mężczyznę z pięściami i nie stłuc go na kwaśne jabłko. 
-Kim jesteście?-pytam, gdy podchodzi do mnie młody chłopak o rudych włosach i popycha w kierunku lasu.
-Jesteśmy armią walcząca przeciw Sebastianowi, inaczej Ruch Oporu.-mówi mężczyzna.-Nazywam się Jefferson.
-Nieźle nas przywitaliście.-mówi z sarkazem Jace.- Po co my wam jesteśmy potrzebni?
-Wszystkiego dowiecie się na miejscu.-mówi Jefferson i uchyla jedną z większych gałęzi.
    Moim oczom ukazuje się polana ze stadem koni. Każdy skubie spokojnie trawę i nie zwraca na nas swojej uwagi.  Jeff podchodzi do pięknego brązowego konia z czarną grzywą i głaszcze go po grzbiecie.
-Rusz się. -syczy rudy nadal mnie trzymając i szturchając ku czarnemu rumakowi. Potykam się, lecz chwyt jest mocny i nie pozwala mi na upadek.
     Kiedy jesteśmy koło zwierzęcia mężczyzna układa swoje ręce na mojej tali. Wzdrygam się i spoglądam na Jace'a. Nie chcę jechać z tym chłopakiem, lecz strach przejął nade mną kontrolę. Pół roku temu było by to nie do pomyślenia, lecz teraz kiedy władzę objął mój brat to się zmieniło. Każdy mój zły ruch odbije się na ludziach.
-Ona nie będzie z nim jechać. -wyrywa mnie z zamyśleń głos mojego męża.
     Wszystkie oczy spoczywają na nim. Nikt się nie odzywa. Jefferson podchodzi do niego i patrzy mu w oczy.
-Niby dlaczego? Jak sobie wyobrażasz, że mamy was przetransportować do bazy?-mówi.
-Normalnie.-odpowiada Jace.-Na koniu.
-A jak uciekniecie?
-Jeżeli jesteście z Ruchu Oporu to nasze plany są takie same.-mówi, a następne słowa wypowiada bardzo wyraźnie. -Obalenie Sebastiana Morgrnsterna.
-Dajcie mu konia.- mówi ich przywódca, następnie zwraca się do rudego chłopca.-Mat, puść ją.

     Po kilku godzinach podróży, kiedy słońce chyli się ku zachodowi jesteśmy na miejscu. Dwór na który wyjechaliśmy jest oświetlony tylko przez pochodnie. Mocniej wtulam swoje plecy w tors Jace'a i czekam na przebieg wydarzeń.
-Nie bój się. -szepta mój mąż do ucha.-Jesteś przy mnie. Obronie cię.
    Odwracam się i całuje go w usta.
-No nareszcie jesteście. -odzywa się głos z progu drzwi.
     Stoi w cieniu nie widzę jego twarzy. Jednak głos jest skądś mi znany. Próbuję przypomnieć sobie skąd go znam, kiedy Jace kładzie ręce na mojej tali i ostrożnie zdejmuje mnie z wierzchowca. Jefferson jak i pozostali podchodzą do drzwi. Jace opiekuńczo trzyma rękę na mojej talii, lecz jest cały spięty i gotowy do walki.
     Po chwili jesteśmy wśród zebranych. To co widzę wprowadza mnie w szok.
-Nie przypuszczaliście, że to ja?- mówi wesoło postać.
     Stoję osłupiała i próbuje coś z tego zrozumieć.
*******************************
Kolejny rozdział.  Co sądzicie? Kogo zobaczyli?  Rozdział krótki brak weny, ale cóż ważne, że coś jest.
Przepraszam za błędy itp, ale pisane na komie.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka :*
Ps. Pochwalę się jeszcze moim dziełem.

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział III 'Ślub'

     Stoję przy ogromnym lustrze w jednym z pokoi pałacu. Jestem zestesowana i nie potrafię skleić żadnego sensownego zdania.
     Izzy i Maryse biegają wokół mnie poprawiając ostatnie niedociągnięcia przy sukni, która jest przepiękna. Długa, biała, lecz pod odpowiednim kątem jest złota, nie ma ramiączek.  Wszystko opiera się na białym misternie zdobionym koronką gorsecie. Włosy upięte mam w kok z kilkoma luźnymi kosmykami uformowanymi w loki. Do tego biały welon do połowy pleców.
-Clary!-wyrywa mnie z zamyślenia Isabelle. - Uśmiechnij się.
      Spełniam jej polecenie i schodze z niewielkiego podwyższenia. W rogu pomieszczenia znajduje się szara kanapa. Opadam na nią i ukrywam twarz w dłoniach,  uważając,  aby nie zniszczyć misternej roboty jednej z kosmetyczek. Po chwili czuję jak gąbka kanapy się ugina po obu moich stronach, a ktoś czule dotyka moich pleców. Uspokaja mnie to, lecz cały czas mam w głowie mroczne myśli.
-Co się dzieje?-pyta Maryse. Podnoszę głowę i patrzę jej w oczy.
-Nie tak to sobie wyobrażałam.- mówię czując nadchodzące łzy.
-Clary, wiesz jaka jest sytuacja. Powinnaś się cieszyć...- mówi Izzy, lecz przerywam jej.
-Że mam taki ślub?-mówię z łamiacym się głosem. Odwracam głowę i tepo patrze się w swoje odbicie w lustrze.- Nie rozumiesz.
-To mi wytłumacz!- wkurzyłam ją. Wstaję i idę do swojego odbicia.
-To jest zemsta.-szepczę. Nie mam pewności, że mnie usłyszały, ale kontynuuje dalej.- Sprzeciwiłam mu się zanosząc jedzenie do sierocinca. Dawałam ludziom nadzieje. Nadzieje na coś co tak naprawdę...- przerywam i kręce głową. -Nieważne. Przecież przeze mnie siedział u cichych braci. Teraz się mści.
-Nie rozumiem. -odzywa się Maryse.-Przecież zgodził się na ślub. Nie skrzywdził nikogo z nas odkąd objął tron.
- Groził mi, że może coś się stać Jace'owi jeżeli nie będę wykonywać jego poleceń. Teraz ten ślub.  Kocham Jace'a, ale... nie tak to sobie wyobrażałam. Myślałam, że na moim ślubie będą moi rodzice, ludzie których kocham i którzy mnie kochają. Dzień nie byłby jednym z dni po objeciu władzy przez Jonathana, a ja nie musiała bym się bać, że ktoś przeze mnie zginie.
-Clary, kochanie...-mówi Pani Lightwood i podchodzi by mnie przytulić. Odwzajemniam uścisk i chowam twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Tak strasznie się boję.-szepczę w jej ramie.
     Nagle drzwi się otwierają ukazując przybysza. Ubrany w czarny garnitur, biała koszule oraz czerwony krawat, Sebastian mierzy pokój wzrokiem. Po chwili jego spojrzenie pada na mnie oraz Maryse stojąca obok.
-Zostawcie nas samych.-mówi do Lightwood'ów. Te spełniają jego polecenie i zostaje sama z potworem.
-Coś się stało? -pytam go kiedy wygodnie rozsiada się na szarej kanapie.
-Nie nic. Przyszedłem sprawdzić jak idą przygotowania.- mówi i przygląda mi się badawczo.
-Mam jeszcze pół godziny. -mówię opierając łzy z policzka i spod oka starając nie zniszczyć makijażu.
    Nastaje cisza, przerywana szuraniem materiału, kiedy próbuje wyprostować zagniecenie na sukni.
-Pięknie wygladasz.-szepcze wprost do mojego ucha, a moje wszystkie mięśnie się napinają.-Pomyślałem, że skoro tata nie może Cię odprowadzić to ja to zrobię.
     Kiedy kończy przez moje ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Odwacam sie twarzą do Sebastiana i patrzę w jego czarne jak otchłań oczy. Powoli wystawia dłoń w moim kierunku.
-Idziemy? Już czas.-mówi.  Chwytam jego dłoni i kierujemy się do drzwi.-Uśmiech, proszę.

-Czy ty, Jonathan'ie Christopher'e Herondale-Lightwood, bierzesz tę oto tu, Clarisse Adele Fairchild-Morgenstern, i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że jej nie opuścisz, aż do śmierci? -mówi kapłan gdy Jace trzyma w ręce obrączkę. Jest ubrany w czarny dopasowany garnitur ze złotymi elementami oraz białą koszule.  Nie mam już żadnych wątpliwości. Kocham go i to jest najważniejsze.
-Tak-mówi i zakłada na mój serdeczny palec obrączkę.
   Do tego momentu wszystko idzie dobrze. W sali anioła zebrali się wszyscy mieszkancy Alicante oraz goście z innych krajów.
    Powoli biorę ze srebrnej tacy obrączkę przeznaczoną dla mojego ukochanego.
-Czy ty, Clarisso Adele Fairchild-Morgenstern, bierzesz tego tu, Jonathan'a Christopher'a Herondale-Lightwood, i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że go nie opuścisz, aż do śmierci?-padają słowa kapłana.
-Tak-mówię i zakładam obrączkę na palec Jace'a.
    Wtedy dzieje się coś czego nikt się nie spodziewał. Za księdzem zostaje otwarta Brama przez którą wchodzi kilku ludzi. Odpycha mężczyznę przed nami, aby się dostać do nas. Jace natychmiast doskakuje do mnie i zasłania mnie swoim ciałem. Jednak nie ma szans, ponieważ nie ma przy sobie broni. Natomiast tamci są uzbrojeni po zęby. Unieruchomiają mu ręce i wciagają do portalu. Każdy z gości, który chce się zbliżyć do nas zostaje odepchniety. Próbuje uciec, lecz jestem otoczona a buty na obcasie mi w tym nie ułatwiają.
    Czuje, że ktoś łapie mnie w tali i przyciąga do siebie. Szarpie się, lecz nic to nie daje.
-Nie szarp się.  To i tak nic nie da. -mówi obcy i przchodzimy przez bramę.

********************************
Hmm....  powinnam przeprosić za brak rozdziałów przez dwa miesiące. Nie będę się tłumaczyć bo to i tak nic nie da.
Co do rozdziału.  Krótki, ale jest akcja. Piszcie w komentarzach.
Wasza Romantyczna Egoistka <3

sobota, 11 października 2014

Rozdział II "Wskrzeszenie"

      Szybko przechodzę przez puste korytarze pałacu. Ściany zdobione obrazami przedstawiającymi walczących nefilim nadają grozy temu miejscu. Same ściany są brązowe i co pięć metrów pojawia się duże witrażowe okno. Przez moment można poczuć się jak w kościele, ale cóż, widocznie Sebastian uwielbia takie klimaty. Ciekawe co by było gdyby zamieszkał w kościele, prawdopodobnie czuł by się jak w domu. Nie przepraszam, on jest w połowie demonem w pewien sposób go to dyskwalifikuje.
      Moje rozmyślania przerywa postać pięć metrów przede mną. Ubrana jak na Nocnego Łowcę przystało czyli w czarne spodnie i czarny T-shirt, a na nim marynarka generała z licznymi złotymi elementami.
     Jest zamyślony i wpatrzony w swoje ręce. Blond kosmyki zasłaniają mu twarz i mogę go zaskoczyć. Cichutko na paluszkach z wielkim uśmiechem na twarzy podbiegam do mojego generała.
-Co Pana tu sprowadza?- pytam zarzucając ręce na jego szyje.
     Jace wolno unosi głowę i uważnie mi się przygląda. Choć uśmiech gości na jego twarzy nie widzę go w oczach. Chwyta mnie w tali i przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej. Nasze usta się spotykają i rozpoczynamy naszą namiętną i tylko naszą chwilę.
-Przybyłem się z Panią zobaczyć, lecz sądząc po Pani nieobecności w naszym pokoju ma Pani lepsze zajęcia niż czekanie na swojego narzeczonego.- mówi lekko zasapany, kiedy wreszcie się odrywamy.
-Nie będziesz już wyjeżdżał?-pytam się go i dłonią dotykam jego policzka. Delikatnie się w niego wtula.
     Teraz dopiero widzę, że końcówki jego włosów są wilgotne. Musiał brać prysznic, czyli długo musiało mnie nie być.
-Na razie nie planuje.- odpowiada i składa delikatny pocałunek na moich ustach.- Sebastian ciebie szuka.
-Wiesz co chce?
-Nie, ale masz się tam zjawić szybko inaczej rozniesie Idris w drobny pył. Bynajmniej tak się zachowywał.-mówi Jace z łobuzerskim uśmieszkiem.-Czy to możliwe, aby pół demon miał okres?
-Nie, ale to Sebastian-psychopata.- mówię i ruszam w kierunku gabinetu mojego brata.
     Najchętniej bym tam w ogóle nie szła, ale boję się, że ktoś za to może oberwać.
     Kiedy jestem kilka metrów od pomieszczenia słyszę dźwięki tłuczonego szkła oraz rzucanych przedmiotów. Naciskam klamkę i uchylam drzwi. Wita mnie przedmiot lecący w moim kierunku. W ostatniej chwili uchylam się przed nim i spoglądam na atakującego.
-Możesz jeszcze trochę poczekać zanim mnie zabijesz?- pytam i wchodzę do pomieszczenia.
-Mógłbym, ale po co zwlekać?- mówi z sarkazmem podchodząc do biurka.
-No, nie wiem.- mówi i udaję, że się zastanawiam.- Beze mnie nie dasz rady.
-Nie bez ciebie tylko twojego daru, a i tak większość Nefilim jest mi posłusznych.- odpowiada i wyciąga z szuflady księgę. Czekam chwilę aż powie mi po co mnie tu zawołał. Mija jedna minuta, druga, trzecia i nic. Wskazówka zegara powoli wskazuje, że mija kwadrans.
-Powiesz mi po co mnie zawołałeś?- pytam kiedy moja cierpliwość sięgnęła zenitu.
-Masz stworzyć runę.- mówi i rzuca księgę na moje kolana.- Dokładnie do tego zaklęcia.
    Powoli czytam stronę, którą mi wskazał i nie mogę uwierzyć co on chce zrobić. Na kartce jest czar wskrzeszający. Kogo on chce wskrzesić? Przychodzi mi tylko jedna osoba. Valentine Morgenstern. Nie mogę tego zrobić. To będzie koniec, nasz koniec. Czytam jeszcze raz tekst zawarty na stronie i nie znajduje nic na temat runy. Spoglądam na brata.
-Nie ma nic na temat Runy.- mówię.
-Rozmawiałem z czarownikiem i poradził mi, abym taką stworzył na potrzeby czaru.- mówi Sebastian.
-Jak masz ją stworzyć to nie przeszkadza,- mówię i powoli się podnoszę.
    Nagle na moich ramionach ląduje ogromny ciężar. Jonathan stoi  nade mną i dociska mnie to krzesła z którego przed chwilą chciałam wstać. Jego oczy jak i powiek przybrały groźny czarny kolor. Drobne żyłki na jego twarzy stały się wyraźniejsze przybierając szary kolor pod białą skórą. Jonathan odkąd objął władze, a raczej ją przejął siłą, stał się potworem także z wyglądu.
-Masz mi ją narysować.- szepcze mi groźnie do ucha.- Inaczej może się stać komuś krzywda i nie mówię tu o twoim kochasiu, tylko o Thomas'ie. Nie chcesz mieć go na swoim sumieniu.
    Kręcę głową i czuję jak ciężar znika z moich barków. Sebastian wyciąga z szuflady pergamin i pióro, podaje mi je i czeka na moją reakcje. Obejmuje palcami pióro i delikatnie dotykam czubkiem papieru. W myślach próbuje przywołać jakiś obraz związany ze wskrzeszeniem. Ręka mimowolnie porusza się po papierze i powstaje Runa.
   Spoglądam na brata. Czerń obejmuje tylko tęczówki, a uśmiech na jego ustach jest tak samo demoniczny jak krew krążąca w jego żyłach.
-Trzeba mnie słuchać od razu wtedy nikomu nic się nie dzieję, prawda?- mówi, a ja lekko kiwam głową.- Widzę, że od śmierci Luke'a się nauczyłaś wykonywać moje rozkazy. Przyznam, że musiało minąć trochę czasu, a teraz idź stąd.
    Nie musi mi tego powtarzać dwa razy. Zrywam się z krzesła jak poparzona i idę do drzwi. Kiedy jestem już za nimi i idę do swojej sypialni, łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Ocieram je wierzchem dłoni i próbuje przywołać na twarz fałszywy uśmiech, który stał się już tym prawdziwym.
******************************
Kolejny rozdział.
Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale niestety szkoła.
Mam problemy ze znajdowaniem czasu i weny na bloga.
Poza tym postanowiłam napisać drugiego, którego
 otwarcie będzie  15,10.2014r. wtedy pojawi się prolog.
 Oczywiście zapraszam na drugie bloga.
Kiedy następny rozdział?
Może w pierwszą rocznice tego bloga?
Mam nadzieje, że wiecie kiedy jest ta rocznica i 
kiedy pojawił się pierwszy post.
Jeżeli nie to sprawdźcie.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

niedziela, 21 września 2014

Nie nowy rozdział

Hmmm.... przychodzę do was nie z nowym rozdziałem, a z zapowiedzią nowego bloga nie związanego z DA. A oto wspomniana zapowiedź.  Piszcie w komentarzach co o tym sądzicie.
                  Six scars
            Sześć blizn na nadgarstku noszę.
             Sześć blizn o które się nie proszę.
      Sześć blizn o przeszłości mej świadczących
         Sześć blizn do mnie należących.
        Jedną od rodziny w prezencie,
         Druga, przyjaciół na swe miejsce.
         Trzecia od świata wokół mnie żyjącego.
          Czwarta to każdego znajomego.
Piąta to uczucia bezsilności, samotności,  bezużyteczności.
    Szósta to wielka tajemnica,
     Której nie chce wyjawić do końca życia.

Ostrzegam nie będzie to blog o jakieś masochisce. Normalna nastolatka z problemami i pewnymi zdolnościami. No ale nie będę zdradzać za dużo. Piszcie w komentarzach co o tym sądzicie.  Moglibyście ochotę coś takiego czytać?
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
Ps.  Brawo polscy siatkarze. Polska mistrzem świata.

sobota, 13 września 2014

Rozdział I "Na początku był chaos"

      Gwiazdy odbijają się od gładkiej tafli jeziora Lyn. Sprawia wrażenie jakby kawałek ziemia, na której siedzę, była zawieszona we wszechświecie w stanie nieważkości. Samo jezioro przybrało ciemną wręcz czarna barwę z jednym małym wyjątkiem. Na samym środku jest widoczna srebrna płaszczyzna w kształcie koła. Księżyc jedyny znak, że jestem tu na Ziemi na której panuje chaos.
     Sześć miesięcy temu miałabym ochotę narysować całą tą scenerię, ale nie teraz. Teraz w mojej głowie panują ponure myśli. Ponure myśli, związane z wojną toczącą się na Ziemi. Wojną, którą Nocni Łowcy toczą między sobą. Wojną w której umierają ludzie. Wojną, która sieje zniszczenie.
    Niektórzy ludzie są neutralni na to co dzieje się w innych krajach niż Idris. Są ich dwie grupy. Mieszkańcy Alicante, którzy dawno już się poddali władzy Jonathana Christophera Morgesterna, oraz sprzymierzeńcy tyrana chcący chronić siebie. Istnieje coś takiego jak ruch oporu, a może on już nie istnieje. Nie wiem, wszystko tak szybko się zmienia.
    Sebastian zaraz po objęciu władzy kazał każdemu dorosłemu Nefilim nałożyć Rune Posłuszeństwa, tak aby byli na jego rozkazy. Tym jednym ruchem stworzył gigantyczną armię zgadzającą się z każdym rozkazem monarchy. Oczywiście istnieją Nocni Łowcy, którzy uciekli ze swoimi rodzinami jeszcze przed naznaczeniem. Teraz ukrywają się jako Przyziemni w małych miasteczkach tworząc ruch oporu. Tylko co może grupa buntowników licząca ponad setkę przeciw armii Jonathana złożonej z każdego naznaczonego Nocnego Łowcy? Nic, jesteśmy bezradni. Nasz los jest przesądzony.
    Nagle do moich uszu dochodzi szelest liści i chrzęst łamanej gałązki.Szybko spoglądam w tamtą stronę. Przez chwile widzę sylwetkę mężczyzny, lecz po chwili znika. Siedzę tu już ponad godzinę i cały czas jestem obserwowana. Przyzwyczaiłam się. Jestem jedyną osobą prócz Jonathana nie noszącą Runy Posłuszeństwa. Mój brat obawia się, że ucieknę. W tej chwili mogłabym otworzyć Bramę i przenieść się do wybranego miejsca na Ziemi, albo uciec do innego wymiaru. Niestety wyrzuty sumienia, spowodowane porzuceniem mieszkańców tego miasta, nie dałyby mi spokoju. Poza tym on i tak ma Jace'a bez którego się nie ruszę.
    Na myśl o Jasie bezwiednie zaczynam obracać pierścionek zaręczynowy, który dostałam od niego.Wrócił z pierwszej misji z Francji. Był przerażony tym co mogą zrobić Nocni Łowcy pod wpływem Runy. Zapomniałam dodać, że sama Runa nie odbiera myślenia. Możesz robić co chcesz tylko jak usłyszysz rozkaz musisz go wykonać.
-Clary, oni nie są ludźmi, kiedy dostają rozkaz.- mówił Jace. Zakrywał twarz dłońmi, przez co jego głos był jeszcze cichszy.- Mieliśmy tylko nałożyć tą cholerną Runę, lecz oni mieli inne rozkazy. Zabili wszystkich mieszkańców Instytutu.
   Przytulił mnie, ukrywając twarz w moich włosach.. Wyczuwałam, że trzyma się tylko ze względu na mnie. Po kilku minutach oderwała się ode mnie, spojrzał mi w oczy i wstał do szafki nocnej. Otworzył jedną z szuflad i zaczął czegoś szukać. Po chwili usiadł obok mnie z małym, czerwonym pudełeczkiem w ręce.
-Chciałem poczekać na jakąś bardziej odpowiednią chwilę. Chciałem to zrobić przy rodzinie i znajomych. Nie wiem może bym zaaranżował jakąś romantyczną sytuacje, ale nastały trudne czasy. Może wydać się to egoistyczne, ale chcę wiedzieć, że mam po co żyć, do kogo wracać. Chcę wiedzieć, że będę miał kogoś przy sobie kogo kocham ponad życie. Chcę wiedzieć, że ktoś też mnie tak mocno kocha. - powiedział Jace klękając przede mną i otwierając pudełko. Siedziałam na łóżku w naszej sypialni. Byłam zaskoczona jego przemową.- Clarisso Fray- Fairchild- Morgenstern, czy chcesz spędzić resztę życia ze mną?
   Byłam tak oszołomiona, że nie byłam w stanie odpowiedzieć. Mogłam tylko kiwnąć głową na tak i zarzucić ręce na szyję ukochanego, jednocześnie łącząc nasze usta w pocałunku. Jace był zaskoczony moja reakcją, ale odwzajemnił pocałunek. Leżeliśmy na podłodze i jedyne co mogliśmy to cieszyć się sobą nawzajem. Kiedy wreszcie się od siebie odkleiliśmy, Jace nałożył na mój serdeczny palec pierścionek.
  Nie wiem kiedy on go kupił, ale jest piękny. Srebrny małym diamentem.
-Należał on do mojej biologicznej mamy. Dostała go od mojego ojca.- powiedział Jace. Cała tajemnica została rozwiana.
   Niestety następnego dnia, kiedy z moim narzeczonym wchodziłam do jadalni trzymając się za ręce, Jonathan zauważył błyskotkę na moim palcu. Od razu rzucił się do nas, aby nam pogratulować. Kilka sekund później Jonathan zwołał wszystkich najlepszych organizatorów ślubów i uzgadniał plany. Nie mogliśmy zaprzeczyć, nic zrobić. Ten facet nawet nie zapytał się nas o zdanie. Nie odzywałam się z jednego powodu. Myślałam, że pozwoli Jace'owi zostać w pałacu, że nie będzie wysyłał go na kolejne misje. Myliłam się.
  Jonathan genialnie to obmyślił. Przez ostatnie pięć miesięcy jestem zajęta cały czas jakimiś sprawami związanymi ze ślubem. Mierzę sukienki, mówię czy coś mi się podoba i tak dale. Katorga. Czasami pomaga mi  w tym mój brat, czasami mój narzeczony.
   Teraz wszystko co jest związane ze ślubem organizatorzy dopinają na ostatni guzik. Ślub odbędzie się za trzy dni. Sebastian utworzył nawet specjalną grupę do sprowadzenia niektórych gości.
   Lightwood'owie są jednymi z takich gości. Wiem tyle, że po rzezi w Sali Anioła wrócili do Nowego Jorku. Alec nie mieszka z nimi. Niestety zakochał się w Podziemnym, Wielkim Czarowniku Brooklynu Magnusie Bane. Morgenstern uparł się o to, aby Alec pojawił się na uroczystości. Wolałabym, żeby parbatai Jace'a ukrywał się. Nie wiem co może odbić mojemu bratu. Teraz gdy Alec będzie w Alicante cały czas będzie pod obserwacją Nefilim. Nawet jak wyjedzie z miasta nie będzie mógł widywać się z Magnusem.
    Z Lightwood'ami utrzymuję stały kontakt. Byłam dwa razy u nich w Instytucie wciągu sześciu miesięcy. Wszyscy ucieszyli się na mój widok. Maryse popłakała się, traktuje mnie jak córkę, powiedziała mi, że się o mnie martwi. Nie pytałam ich jak się czują po śmierci Max'a. Nie ma potrzeby, bo wiem jak się czują. W całym Instytucie czuć pustkę jaką spowodowała jego śmierć. Isabel jest załamana, podobno do teraz nie może się pogodzić z jego śmiercią. Ja ze śmiercią Jocelyn,Luke'a i Max'a też nie mogę się pogodzić. Próbuję o tym wszystkim zapomnieć, lecz tak się nie da.
      Czasami budzę się w nocy z krzykiem i łzami na policzkach. Kilka razy w miesiącu śni mi się ich śmierć. Jakby się dopominali, że mogłam ich uratować. Nie śpię resztę nocy. Miesiąc po ich śmierci znalazłam sposób, aby sobie z tym radzić. Nie jest to sposób raczej ucieczka. Przychodzę nad jezioro i zatapiam w nim swoje myśli. Nie wiem czy to pomaga, ale przez resztę dnia czuję się spokojniejsza.
     Wstaję z ziemi, otrzepuję pupę i podnoszę torbę w której przemycam jedzenie. Odkąd władzę objął mój brat ludzie nie mają za co kupić jedzenia, dlatego muszę wynosić żywność ze spiżarni. Zanoszę ją do domu dziecka oraz biedniejszych rodzin. Stanowi pewne ukojenie dla mnie. Spędzam mniej czasu na śnie i pomagam ludziom. Same plusy.
-Możesz wyjść z ukrycia, Tom.- mówię zarzucając torbę na ramie i wolnym krokiem ruszam w kierunku miasta.
    Po chwili przy moim boku pojawia się osiemnastolatek. Jest wyższy ode mnie o głowę. Wciągu dnia jego włosy są czarne i krótkie. Natomiast oczy mają piękny czekoladowy kolor. Ubrany jest w czarne ciuchy, a do pasa ma przypięty miecz.
-Skąd wiedziałaś, że to ja?- pyta się mnie udając urażonego.
-Tylko ty masz przy mnie dyżur o takiej porze.-mówię spoglądając na niego. Jakoś zawsze ten chłopak potrafi sprawić, abym się uśmiechnęła. Oprócz niego potrafi tego dokonać tylko Jace, ale go na razie nie ma.
-Nie wiem jak ty potrafisz normalnie funkcjonować po takiej nocy. Ile ty śpisz godzinę?- pyta się. Ten chłopak zna mnie na wylot tak jak ja jego. Nie mam zamiaru odpowiadać. Idziemy w ciszy.- Jace dziś wraca, prawda?
-Tak.-mówię- Przyjeżdżają także Lightwood'owie.
-Ucieszy się.- mówi i spogląda na mnie. Kiwam głową na tak.-Czemu się nie boisz, że może Cię zaatakować jakiś Podziemny?
-Ponieważ ich już nie ma.- mówię spoglądając na niego. Wszyscy Podziemni kaprysem Morgensterna mają zostać zgładzeni. W całym Idrisie nie ma już ani jednego wampira, wilkołaka, czarodzieja czy też fearie'a. Przykre, ale prawdziwe.
-Cały czas nie mogę się do tego przyzwyczaić.- mówi ze smutkiem w głosie. Nie patrzę na niego. Właśnie teraz ściera pojedynczą łzę z policzka. Sześć miesięcy temu miał przyjaciela likantropa. Miał bo już nie żyje.
   Resztę drogi pokonujemy w ciszy.
   Kiedy docieramy w do pałacu gdzie znajduje się sala Anioła i gdzie aktualnie mieszkam przystajemy.
-Dziękuje, że mnie odprowadziłeś.- mówię.
-Zawsze do usług.- mówi i kłania się przede mną. - Poza tym to moja praca.
-Wiem, ale zawsze mogłeś dalej się ukrywać.- mówię.
-Okay, idź bo dziś nie prześpisz tej jednej godziny.- mówi i otwiera mi drzwi.- Zapraszam panienkę do pałacu.
-Dziękuję, Jaśnie Panie.- mówię. Kłaniam się przed nim jak księżniczki w bajkach i przechodzę przez drzwi.
   Kiedy jestem w środku odwracam się jeszcze w stronę Tom'a. Nie widzę go, pewnie już odszedł.
   Przez okna zaczynają wpadać pierwsze promienie słońca.
 *******************************************
Tsa bum tss.
Kolejny rozdział. Czyli pierwszy z części drugiej. 
Jak wam się podoba?
Mi tak średnio, ale muszę wam jakoś przybliżyć to co się wydarzyło przez te sześć miesięcy u Clary.
Mam nadzieje, że wszystko jest zrozumiałe.
Przepraszam, że tak długo czekaliście.
Musicie zrozumieć szkoła itp.
Okay to chyba tyle.
Proszę o komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

środa, 27 sierpnia 2014

Prolog

                      CZĘŚĆ DRUGA
    Wystarczy jeden błąd, aby cały gatunek wymarł.
    Jeden bunt mający na czele złego człowieka.
    Tyran wystawiony na przywódcę.
    Banda idiotów wspierający monarchę.
    Armia przygłupów walcząca w złej sprawie.
    Skutki tego są proste i wszystkim znane.
    Terror panujący na ulicach.
     Strach o bliskich z którymi nie ma się kontaktu.
     Głód panujący wśród poddanych.
     Śmierć, którą czuć na każdym kroku.
     Co na to można poradzić?
     Mieszkam w jaskini potwora.
     Jestem jego siostrą.
     Czy jestem także potworem jak mój brat?
      Nie. Chyba nie.
      Pomagam ludziom jak tylko mogę.
      Pomagam im przeżyć, aż będziemy wstanie obalić władze.
      Obalić tyrana.
      Będę im pomagać dopóki mogę, lecz moich sił do walki jest coraz mniej.
      Czy taki będzie nasz koniec?
      Czy tak ma się skończyć era Nocnych Łowców?
     Nie, jeszcze nie teraz.
     Mam wystarczająco sił by wygrać.
     Będę musiała zmierzyć się z moimi lękami.
     Lecz czego się nie robi w imię czegoś wyższego?
     Nazywam się Clary Fray i jeszcze zawalczę.
     Nie po to się szkoliłam na Nocnego Łowce, aby teraz się poddać.
      BĘDĘ WALCZYĆ.
**************
Jak wam się podoba prolog? Będzie się działo.
Wiecie co robić?
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Epilog ''Mroczne dni''

   Od dwóch tygodni ten pokój jest tak zwanym domem.
   Od dwóch tygodni Jonathan rządzi wszystkimi Nocnymi Łowcami.
   Od dwóch tygodni istnieją mroczne czasu Sebastiana Morgenstern'a.
    Nocni Łowcy wydali na siebie wyrok, lecz niektórzy z nich jeszcze o tym nie wiedzą. Kiedy się przekonają będzie za późno.
     W ciągu tych dwóch tygodni armia Sebastiana wybiła wszystkie likantropy z pobliskiego lasu.
     Podbicie Clave nie było wcale trudne. 
      Przybyliśmy do Alicante. Sebastian nic nam nie powiedział co dokładnie planuje. Przed Brama do miasta ustawili się wszyscy sojusznicy mojego brata. Było ich ponad 500 wszyscy dobrze wyszkoleni i uzbrojeni. Co dziwne widziałam w tłumie kilku czarowników i wampirów.  Myśleli, że im odpuści, że przeżyją.
     Ruszyliśmy do sali anioła w której odbywało się podpisywanie porozumień. Była tam większość Nefilim mieszkająca w Idrisie. Na szczęście nie było to dzieci.
    Jonathan przepchnął się przez tłum do podium na środku sali. Jego armia kroczyła za nim. Kiedy staną na podium ustawili mur z własnych ciał oddzielający Podziemnych i Nefilim od Morgenstern'a oraz głowy Clave, konsula.  Wzrokiem szukałam Lightwood'ów kiedy stałam razem z Jace'm obok brata. Nie chciałam tam być.
-Jonathan'ie Christopher'ze Morgenstern co cie do nas sprowadza? -zapytała Imogen kiedy Jonathan stanął przed nią.
    Spojrzałam na Jace'a, lecz on stał się obcy, a jego oczy matowe. Wiedziałam co się zaraz stanie. Przytuliłam się do Jace'a i ukryłam twarz w zagłębieniu jego szyji. Chciałam odciąć się od świata, wrzasków i haosu jaki zapanował po tym jak bezgłowe ciało Imogen padło bezwładnie na ziemię.
    Kiedy się odwróciłam zobaczyłam Jonathana trzymającego głowę konsula zastygłą w wyrazie zdziwienia oraz tłum osób napierający na mur przed podium. Wśród nich byli Maryse i Robert. Chciałam krzyczeć, aby uciekali, lecz oni i tak by tego nie usłyszeli.
     Po chwili armia Morgenstern'a wyjęła broń. Zaczęła się krwawa rzeź w sali anioła. Ruszyłam do przodu. Nagle przede mną stanął Sebastian.
- Trzymaj ją i nie pozwól jej się ruszyć z tego miejsca.- Nie mówił tego do mnie tylko do Jace'a.  Ten natychmiast objął mnie rękoma w pasie i nie piszczał.  Ukrył twarz w moich włosach.
- Przepraszam, Clary. Naprawdę nic nie mogę zrobić.-powiedział szeptem. Jego głos brzmiał jakby miał się zaraz rozpłakać. Mi samej leciały łzy i w żaden sposób nie potrafiłam ich powstrzymać.
    Jonathan wskoczył w tłum i zaczął walczyć. Nefilim nie byli uzbrojeni, a Podziemni padali jak muchy. Niektórym udało się uciec. Walka trwała może z 10 minut i Jonathan powrócił na podium.
- Od teraz jestem waszym władcą i to ja stanowię prawo. - powiedział zasiadający na krześle na podium.
      Wydaliśmy na siebie wyrok śmierci i nikt nam nie pomoże.
               To jest nasz koniec.
                 Koniec części pierwszej.
******************
Zakończyliśmy część pierwsząKolejna będzie za czasów panowania Jonathana. Oj będzie się działo.
    

   

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział XLII ''Sebastian''

-Gotowe. - mówię szeptem podając gotową runę Jonathan'owi i odkładając ołówek.
     Morgenstern uważnie jej się przygląda. Odwraca kartkę pod każdym możliwym kątem. Z jego miny nie mogę nic wyczytać. Ciekawe co on chce tam zobaczyć.
      Nagle wstaje i zaczyna się kierować ku schodom na górę. Gapię się na niego oniemiała. Kiedy jest w połowie schodów odwraca się w moją stronę.
- Trzeba ją wypróbować. Twój Kochaś idealnie się do tego nadaje.- mówi i rusza w dalszą drogę.
     Momentalnie się podrywam z krzesła i ruszam za nim. Nie ufa mi lub chce mnie sprawdzić. Nie dziwię się. Gdybym to ja chciała przejąć władzę nad Clave i zniszczyć Podziemnych, nikomu bym nie ufała. Dobiegam na piętro i po lewej stronie widzę uchylone drzwi. Wbiegam do pomieszczenia, a raczej przystaje w progu obserwując całą sytuację. Nie mam po co odbiegać i zaczynać walczyć z Jonathan'em.  Nie mam szans w starciu z bratem.
      Jonathan klęczy przy ciemnym,masywnym łóżku na którym leży nieprzytomny młody mężczyzna. W ręce trzyma błyszczącą niebieskim światłem stelle,  a drugą przytrzymuje przedramię Jace'a.  Kartkę z nakreśloną przeze mnie runą położył przed sobą na podłodze. Uważnie się jej przygląda, zapamiętuje każdą kreskę jaką na wykonać. Następnie dotyka Stellą wybranego miejsca na ciele chłopaka zaczynając tworzyć runę. Zostawia za sobą czarny ślad na skórze niczym węgiel, tak dobrze mi znany. Sama rysowałam Runy na sobie i bliskich wiele razy.
      Czynność trwa mniej niż minutę. Gdy Stella odrywa się od skóry z ust Jace'a ucieka cichy jęk bólu. Morgenstern wstaje i jeszcze przez moment przygląda się swojemu dziełu. Odwraca się w moją stronę i uważnie mi się przygląda oczekując mojej reakcji. Kiedy jednak nic nie robię Jonathan przejmuje inicjatywę.
- Powinienem zostać artystą. - mówi wskazując na Jace'a. Leniwym krokiem rusza w moim kierunku.  Uśmiech nie schodzi z jego ust.
- Kopiowanie dzieł innych artystów nazywa się plagiatem. - mówię.
     Łapie mnie za ramię kiedy mnie mija i ciągnie na korytarz. Próbuje stawiać mu opór, ale on zachowuje się jakby tego niezauważał. Szkoliłam się na nocną Łowczynię i jestem nią już pełnoprawnie. Dwa tygodnie temu zdałam ostatnie egzaminy.
- Clarisso, on i tak prędko się nie obudzi, więc co ci szkodzi iść ze mną na dół?-pyta się spokojnie Jonathan puszczając mnie.  Zatrzymał się przed schodami. Biorę głeboki oddech i juz chcę coś powiedzieć, kiedy Morgenstern odzywa się na nowo.- Jeżeli chcesz pogadać z Simon'em to musisz wiedzieć, że go nie ma. Wyszedł kiedy byliśmy u twojego kochasia. Mam propozycję.   Zejdziemy na dół, zrobię coś do picia i jedzenia, pogadamy. Odpowiem na wszystkie Twoje pytania.-mówi i wyciąga w moją stronę dłoń.-Nie powiesz mi, że nie jesteś głodna.-Jak na zawołanie odzywa się mój brzuch. Morgenstern tylko uśmiecha się kręcąc głową. -To oznacza tylko jedno. Idziemy.
    Chwyta mnie za rękę i ciągnie na dół. Kiedy docieramy do kuchni siadam na krześle i obserwuje brata. Ten wyciąga wszystkie składniki potrzebne do zrobienia kanapek, zaparza herbatę. Przez cały czas jaki spędziłam z Nocnymi Łowcami nie przekonałam się do tego, aby oni gotowali. Są stworzeni do walki, a nie do gotowania.
- Mam nadzieje, że lubisz ogórki i pomidory. Tylko to zostało w lodówce, a nie ma sensu jej uzupełniać przed zmianą lokalu.- mówi Jonathan krojąc pomidora.
      Każdy plasterek jest idealny i identyczny do poprzedniego.
- Jak to zmienić lokal?-pytam się Morgenstern'a.
- Nie myślisz chyba, że będę tak jak ojciec odwlekać przejęcie władzy nad Clave?- mówi zalewając herbatę wrzątkiem.   
     Stawia ją przede mną razem z talerzem kanapek. Sam bierze jedną i zjada. Wolną ręką zachęca mnie do spróbowania. Chwytam kanapkę z pomidorem i odgryzam kawałek. Nie myślałam, że jestem aż tak głodna.
- Za ile chcesz przejąć kontrolę nad Clave?-pytam się biorąc następną kanapkę.
- Jutro lub pojutrze.-odpowiada Jonathan upijając łyk herbaty.
-To niemożliwe. Nie uda Ci się w tak krótkim czasie podbić Clave. - mówię ze śmiechem.
- Prawda, Clave jest duże, ale jest kolosem na glinianych nogach. Po pierwszym upadku Kręgu ludzie byli przesłuchiwani i nękani. Ludzie zasiadający na czele Clave mieli i maja dużo za uszami, chcieli odciągnąć od siebie podejrzenia. Skierowali je na tych słabszych co mieli w rodzinie kogoś kto należał do Kręgu. Myślisz, że Lightwood'owie byli jedyni? Inni Nefilim kończyli podobnie.  Nieraz ginęli. Imogen Herondale nie stała się taka bez powodu. Czasy ją do tego zmusiły. Ludzie są źli na rząd, wiec pójdą za mną i zmienia Clave.
- Zmienią Clave tylko nie wiedzą na jakie.-mówię cicho.
- Dokładnie.-mówi Jonathan.
- Clary, czemu z nim rozmawiasz?-pyta się zdezorietowny Jace. Stoi na schodach, ma rozczochrane włosy i widać, że dopiero wstał.
- Jace, wróć do siebie do pokoju.-mówi Jonathan.
    Runa na przedramieniu Jace'a się rozjaśnia, a jego oczy stają się matowe. Odwraca się i rusza w górę po schodach.
- Tak ma to teraz wyglądać, Jonathanie?-pytam się.
- Prawdopodobnie tak i nie mów do mnie Jonathan. Jestem Sebastian.
*****************
Rozdział kolejny dodany. Wow.
Musze was pochwalić za sobotnią aktywność. W sobotę 23 sierpnia blog został wyświetlony aż 307 razu. Jest to największa liczba wyświetleń.
Mam jeszcze jedną informacje, a raczej zapowiedź. Jak pewnie się domyślicie nie będzie za różowo w następnych rozdziałach.
Poza tym to chyba wszystko, a i proszę o komentarze. Są bardzo pomocne. Miło jest wiedzieć, że komuś się podoba, a tak to nie wiadomo. 
Wniosek z tego krótki i niektórym znany, jeśli czytasz bloga komentarz po sobie zostawiamy.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział XLI ''Śmierć''

     Łzy powoli spadają na zimne kafelki w kuchni. Cały czas przyglądam się postaci stojącej w drzwiach i nie mogę uwierzyć.
     W progu stoi wysoki mężczyzna ubrany w czarną skórzana kurtkę, ciemne jeansy i ciężkie buty. Krótkie włosy ma postawione na żel. Przez ostatnie dwa lata zmienił się nie do poznania. Tylko oczy są takie same.
- Clary, to ty krzyczałaś?! Coś się dzieje?-słyszę krzyk Jace.
    Po chwili pojawia się za Simon'em. Jest zaskoczony widokiem przybysza, biegnie wprost na niego. Lewis szybko reaguje i jakimś cudem przerzuca Jace'a przez ramię. Mój chłopak ląduje na stoliku stojącym obok mnie i nieruchomieje. Podbiegam do niego, lecz jego białą koszulę zaczyna zajmować czerwoną plama. Sięgam szybko po stelle i przytykam do nagiej skóry chłopaka.  Zaczynam powoli kreślić Rune, kiedy ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwracam głowę w prawą stronę i napotkam jego spojrzenie.
- Nie ładnie, siostrzyczko.-cmoka, kręcąc głową. 
     Patrzę się na niego i nie mogę uwierzyć. Miasto Kości jest najbardziej i najpilniej strzeżonym więzieniem na świecie. Nie jest możliwe, aby ktokolwiek uciekł z tego miejsca. Dowód na to, że ucieczka stamtąd jest możliwa kuca obok mnie i przeszywa mnie spojrzeniem.
- Co jest nie ładne? To, że próbuje ratować bliską mi osobę?-mówię i wyszarpuję rękę z jego uchwytu. Kończę rysować runę i spogladam na brata.
      Zmienił się. Włosy ma krótsze i tak samo postawione na żel jak u Simona.  W oczach nie widzę ani nutki zielonego barwnika. Są całe czarne i stanowią mroczne dziury w jego twarzy. Na kościach policzkach skóra opina się do tego stopnia, że sprawia wrażenie, iż zaraz pięknie. Usta ma wykrzywione w złośliwym uśmiechu. Jest podobnie ubrany co Simon. Co ich łączy?
-Wyrosłaś. - mówi łapiąc mnie za brodę i uważnie mi się przygląda.-Nie tak powinnaś się witać ze swoim starszym bratem.
- Mam ci się rzucić na szyję po tym co zrobiłeś?-mówię ze śmiechem. Wyrywam się z jego uścisku i wstaje. - Zabiłeś ciężarna kobietę i nastolatka. Jesteś z siebie dumny?
- To nie ja ich zabiłem. - mówi wstając.- Nie jestem, aż taką bestią. Nie zabił bym małego Nefilim.
-To kto to zrobił?- mówię kiedy Jonathan podchodzi do ściany z wyciągniętą stellą.  Powoli zaczyna kreślić stworzoną przeze mnie runę.
- Ja.-mówi Simon wprost do mojego ucha. Stoi za moimi plecami i jest stanowczo za blisko.
      Odwracam się w jego kierunku. Dopiero teraz widzę trupio bladą cerę i wydłużone kły. Bije od niego nieznośny chłód.
- To niemożliwe.-mówię odwracając się do Jonathana.-On nie może tu przebywać. To jest Instytut, miejsce poświęcone.
- Jestem projekcją.-mówi Simon i wyciąga rękę w moją stronę.  Łapie mnie za ramię i przybliża się do mnie. Kieruje się ku szyji, lecz jeszcze szepcze do mojego ucha.-Bardzo dobrą projekcją.
       Czuję jego oddech na mojej skórze i nic nie mogę zrobić. Strach kompletnie mnie sparaliżował. Kiedy jego kły od mojej skóry dzielą milimetry Jonathan odtrąca go ode mnie. Staje między nami.
- Pojebało Cię? Ona ma nam pomóc, a jako Twój obiad będzie martwa.- mówi Jonathan na co Simon syczy. Morgenstern odwraca się w moją stronę i podchodzi do mnie. Łapie mnie za ramiona.- Wszystko okay?
- Tak.-mówię i próbuje się od niego odsunąć, lecz jeszcze mocniej mnie trzyma.-Puść mnie.
- Nie ma mowy. Idziesz z nami.- mówi Jonathan-Simon, bierz kochasia i idziemy.
      Zaczynam się szarpać kiedy Jonathan kieruje mnie do bramy. Nie mam zamiaru z nimi iść.
- Nie szarp się. -syczy mi do ucha.
     Następnie przechodzimy przez Bramę. Po chwili jesteśmy w nieznanym mi pomieszczeniu w którym panuje półmrok. Widzę zarys kanap i stoliczków. Jonathan ciągnie mnie w głąb pomieszczenia. Następnie sadza przy dużym stole. Po chwili pojawia się Simon z zawieszonym na jednym ramieniu Jace'm. Mój chłopak coś mruczy pod nosem i zaczyna odzyskiwać przytomność.
- Zaprowadź go na górę.-mówi Jonathan do Simon. Następnie odwraca się do jednej z szafek stojących pod ściana i zaczyna w niej grzebać.
- Gdzie jesteśmy?-zadaje pytanie szeptem zaraz po zniknięcia mężczyzn.
    Spoglądam na Jonathana.
- W domu naszego ojca. Zostawił mi go w spadku. Nie wiele osób wie o jego istnieniu. Trudno go wytropić. Bardzo często zmienia położenie.- mówi kładąc przede mną kartkę i stelle.- Narysuj runę posłuszeństwa.
- Nie. -odpowiadam.
      Widzę napięcie w jego mięśniach. Jest już wkurzony całą tą sytuacją.
- Narysuj runę posłuszeństwa!!-krzyczy na mnie.
- Żebyś mógł zabić kolejne bezbronne osoby. Kolejna ciężarną kobietę i małego chłopca. - chcę powiedzieć coś jeszcze, ale nagle czuje pieczenie na policzku i moja głowa odskakuje w lewą stronę.
- Jocelyn nie była bezbronna. Miała patelnie. - mówi Simon opierając się o ścianę.
- Tsa, a patelnia to świetna broń.-mówię.
-Koniec tej gadaniny!!!-krzyczy Jonathan przeczesujac rękoma włosy.-Bierzemy ją do piwnicy. Kara musi być.
      Simon zbliża się do mnie i łapie mnie za ramię. Jonathan w tym czasie otwiera drzwi za którymi kryje się ciemność. Schodzimy powoli po schodach.  Chwilę później jesteśmy na dole. Słyszę oddalające się kroki Jonathana i czyjeś sapanie.
- Trzymaj ją. - mówi Jonathan.
     Simon natychmiast łapie mnie w tali i przyciąga do siebie. Zapala się światło. Na środku pomieszczenia leży skulona postać przykuta łańcuchami.  Wokoło widać czerwone plamy. Postać kogoś mi przypomina, ale nie potrafię sobie przypomnieć kogo.
      Morgenstern podchodzi do nieprzytomnego mężczyzny, łapie go za włosy i ciągnie do góry. Kiedy widzę twarz natychmiast zaczynam się wyrwać.
- Wypuścicie go!-krzyczę.
      Twarz Luke'a jest cała we krwi. Garroway cicho jęczy i jest przytulny. Jonathan chwyta ze ściany jeden z mieczy i przystawiam go do szyji Luke'a. Jeszcze bardziej zaczynam się wyrwać.
- Kara musi być.-mówi cicho Jonathan i przeciąga ostrzem po szyji likantropa.
     Krew wpływając z rany zdobi szyję i koszulę, tworząc krwistą kolie. Z oddali słyszę krzyk i dopiero po chwili docierado mnie, że to ja. Podkulam kolana pod siebie i wiszę w objęciach Simona.
      Miają kolejne minuty, a ja nie potrafię się uspokoić. Łzy napływają nowa falą, a krzyk więźle w gardle. Jednak po dłuższym czasie uspokajam się i Simon kładzie mnie na ziemi. Nie czuję go za sobą, lecz słyszę dźwięk zamykanych drzwi.
      Po tym dźwięku rzucam się na brata z paznokciami. On jednak jest szybszy i pod razu ląduje pod nim. Sukienka którą cały czas mam na sobie podwija się i Jonathan siada okrakiem na moich udach. Pochyla się do mnie.
-Mówiłem, że kara będzie. To co narysujesz tą runę czy kogoś następnego mam zabić?-mówi wprost do mojego ucha.
       Przełykam głośno ślinę i zamykam oczy. Żech ten koszmar się skończy. Otwieram oczy i spogladam na brata.
-Okay, zrobię to.-mówię łamiącym się głosem. Kolejne łzy uciekają z oczu.
 *******************
Rozdział 41. Ale ten czas leci. Niedawno był prolog, a tu już prawie koniec. Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Uprzedzam rozdziały są pisane od razu na bloga, nie najpierw na kartce.
Jak wam się podobają tacy źli bohaterowie jak Jonathan i Simon?
Piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział XL ''Przeszłość powraca''

     Idziemy spokojnie do jadalni, jak zawsze odległość tą pokonujemy trzymając się za ręce. Korytarze Instytutu są puste. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w jednym pomieszczeniu do którego właśnie wchodzimy. Po przekroczeniu progu do moich uszu dochodzą głośno śpiewane, a nieraz krzyczane słowa.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam. - śpiewają wszyscy mieszkańcy Instytutu. 
       Dołącza się do nich Jace. Widzę moją mamę Jocelyn, jej męża Luke'a i wszystkich Lightwood'ów. Jocelyn trzyma
przed sobą tort na którym palą się dwu świeczki w kształcie cyferek. Razem tworzą mój wiek. Tort różowy i jak mi się wydaje truskawkowy.
         Po od śpiewaniu pieśni podchodzi bliżej mnie Jocelyn i każe pomyśleć życzenie i  zdmuchnąć świeczki. Czego mogę sobie życzyć? Mam wszystko co jest mi potrzebne.  Myślę o jednym co przez jakiś czas się utrzymuje u Nocnych Łowców. Spokój. Nie wierzę w takie rzeczy,  ale może...
-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - mówi Jocelyn i przytula mnie. Dopiero teraz mogę jej się przyjrzeć dokładnie. Widzimy się pierwszy raz od pięciu miesięcy. Cały czas była w drodze z Luke'em.  Musiał gdzieś pilnie załatwiać sprawy.
        Jocelyn jest ubrana w luźną bluzkę i czarne spodnie.  Bluzka nie jest jednak na tyle luźna i lekko opina jej wystający brzuszek. Jocelyn, moja mama jest w ciąży. Będę miała rodzeństwo.
         Patrzę na nią pytająco,  a ona tylko kiwa głową na tak. Przytulam ją jeszcze mocniej. Naprawdę zaczynam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
          Słyszę jeszcze od każdego indywidualne życzenia, wymieniam uściski i siadamy do stołu. Jemy i luźno rozmawiamy. Jem właśnie kanapkę z szynka, kiedy temat schodzi na ciążę Jocelyn.
- Znasz już płeć?- pyta się Maryse.
- Chcemy mieć niespodziankę.- mówi mama i łapie Luke'a za rękę. Rozmawiają dalej, a po kilku minutach słyszę.
- To z tego Instytutu możemy spodziewać się dziecka najprędzej od jednej pary. - mówi Robert na co ją z Jace'm równocześnie zakrztuszamy się jedzeniem. Całe zgromadzone towarzystwo reaguje śmiechem.  Wychodzę szybciej z otępienia, lecz nic nie mówię. Pierwszy odzywa się Jace.
- Chyba jeszcze za wcześnie na takie plany, co nie kochanie?- pyta i całuje mnie w usta. Kiwam głową i już nie wracamy do tego tematu.
       Po śniadaniu jak zwykle każdy ruszył by w swoją stronę, gdyby nie podróż do Alicante. Jadą wszyscy dorośli  Lightwood'owie i Luke.  Jadą tam na tydzień, więc mamy Instytut cały dla siebie. Oczywiście zostaje też Max i Jocelyn.
       Po śniadaniu każdy rozchodzi się do siebie. Tak jest najczęściej, lecz nie tym razem. Każdy kto wyrusza do Idrisu zaraz po śniadaniu idzie spakować ostatnie rzeczy do walizki. Wraz z Jace'm ruszamy do naszego pokoju.
        Siadam na łóżku i nic nie musimy tylko tkwimy w dwóch objęciach. Mam pół godziny zanim ponownie spotkamy się w bibliotece.
- Kochanie?- słyszę cichy głos Jace'a i czuję jego klatkę piersiową za sobą. Odwracam głowę w prawą stronę, a on się przechyla w moją stronę tak, że dzieląca nasze twarze odległość się zmniejsza.
- Hm?
- Nie dostałaś jeszcze prezentu ode mnie.- mówi i wstaje. Podchodzi do szuflady i zaczyna w niej grzebać. Po chwili wyciąga z niej małe czerwone pudełeczko i podaje mi je.- Otwórz.
       Uchylam wieczko i moim oczom ukazuje się srebny, delikatny wisiorek zawieszony na jeszcze bardziej delikatnym łańcuszku. Wisiorek jest w kształcie serca oplecionego jakąś pnącą rośliną. Z boku na malutki przycisk prawie niedostrzegalny. Naciskam go i wisiorek się otwiera. Wewnątrz widzę fotografię mojego chłopaka. Wokoło zdjęcia małymi literkami napisane jest jedno zdanie.
- ''Na zawsze w sercu mym''- mówi Jace kiedy przygląda się moim poczynanią. - Ja ma taki sam, tylko z twoim zdjęciem.
      Nie wytrzymuję i rzucam się na niego całując. Łapie mnie w tali i lekko amortyzuje upadek. Zarzucam mu ręce na szyję. Pierwsza łza wzruszenia spływa z kącika oka. 
- Dziękuję. - szepcze między pocałunkami.
- Hej, nie płacz. Wszystko okay?- mówi kiedy się od siebie odrywamy. Kiwam głową i spogladam na zegarek na szafce nocnej.
- Czas minął.- mówię i wskazuje na przedmiot. Całuje go jeszcze w usta i wstajemy.
      Powoli ruszamy w kierunku biblioteki. W połowie drogi Jace jednak mnie zostawia. Pretekst jest błachy. Zostawił swoją komórkę w naszym pokoju. Resztę Drogi pokonuje sama.
       Kiedy jestem metr od drzwi słyszę przytłumione głosy.
- Powinniście jej powiedzieć.- mówi jeden głos. Jest prawdopodobnie Izzy.
- Ale Jace tego nie chce. Szczerze ja też nie chce, żeby Clary o nim wiedziała. Nie wiem jak ona zareaguje.- mówi kolejny żeński głos, podobny do Jocelyn.
        O kim mam nie wiedzieć? Co oni przede mną ukrywają. Ostatnio dziwnie się zachowywali. Często mieli patrole w nocy, a kiedy się pytałam czy mogę iść z nimi nie pozwalali mi.
- Jocelyn, to ostatnia szansa, abyśmy wyjaśnili jej wszystko na temat ucieczki Jonathana. Masz jeszcze czas. Dopóki my tu jesteśmy wszystko jej wyjaśnij.- mówi Maryse.
- Coś się stało?- pyta się Jace, kładąc mi rękę na ramieniu. Kręce przecząco głową. Tylko tyle mogę zrobić, po usłyszanych informacjach.
       Jace kiwa tylko głową i otwiera drzwi. Rozmowa natychmiast ucicha, a spojrzenia lądują na nas.
- Nie widzieliście Luke'a? -pyta się mama.
- Nie.-odpowiadamy razem. Następne pytanie zadaje samodzielnie.- Coś się stało? 
        Liczę na to, że odpowie mi na temat ucieczki brata z Cichego Miasta. Ona jednak boje się z myślami, a następnie kręci głową. Czyli będę musiał pogadać z nimi na osobności.
        Żegnamy się szybko, a po chwili Lightwood'owie przechodzą przez błękitną tafle Bramy otwartej na jednym z regałów z książkami. Brama się zamyka i w pomieszczeniu robi się ciemniej.
- Max idź do swojego pokoju.-mówię.  Chcę szczerej rozmowy z tą dwójką.
- Okay-mówi słysząc mój ton głosu. Posłusznie wykonuje polecenie i znika za drzwiami.
- Muszę zadzwonić do Luke'a.  Nie wiem czy on jest już na miejscu.-mówi zdenerwowana i kieruje się do drzwi.
- Mamo!!-krzyczę, ale jej już nie ma. Zostaje sama z moim chłopakiem. 
      Siadam na pobliskiej kanapie i wlepiam wzrok w Jace'a. On też intensywnie mi się przygląda.
- Kiedy on uciekł?-pytam się szeptem.
- Słucham?-mówi zdezorietowny.
- Kiedy Jonathan uciekł z Cichego Miasta?- pytam się głośniej. Musze się panować, aby nie krzyczeć.
- Skąd wiesz?
- Pierwsza zdałam pytanie. -mówię.- Kiedy?!
- Dwa tygodnie temu.- odpowiada i siada obok mnie. Odsuwam się od niego.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?- cedze przez zęby.
- Clary, chciałem ciebie chronić.- mówi spoglądając na mnie.
-Dobrze wiesz, że  chronienie mnie poprzez zatajanie informacji to nie dobry sposób.- mówię i wstaje z miejsca. W ostatniej chwili łapie mnie za nadgarstek, lecz mu się wyszarpuję.
- Clary.-mówi patrząc mi w oczy.
- Wiesz, że zawsze kiedy ktoś ukrywa przede mną taką informacje ktoś ginie.-mówię. Czuję pierwsze łzy w oczach. - Nie chce Cię znać.
      Minutę później jestem już przy schodach do Oranżerii. To jedyne miejsce gdzie można spokojnie pomyśleć. Siadam pod kwiatem północy i zaczynam płakać. Nikt mi nie powiedział prawdy. Każdy wiedział tylko nie ja. Wszyscy nie okłamywali.
      Nie wiem ile płaczę, ale z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk łamanej gałązki. Przecieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, lecz nikogo nie widzę. W następnej chwili do moich uszu docierają długi krzyk kobiety.
      Szybko podrywam się z miejsca i ruszam na dół. W korytarzu jest pusto, lecz słyszę z daleka ciche ładnie. Biegnę w tamtym kierunku. Płacz słychać było z kuchni, gdzie leżą dwa ciała.
      Spadam najpierw do małego, drobnego chłopca otoczonego kałużą krwi cieknącej z rany na brzuchu. Jego oczy skierowane są na sufit. Dotykam szyi Max'a, lecz nie spodziewam się innego wyniku. Max nie żyje.
      Obok niego leży Jocelyn i trzyma się za gardło z którego wypływ krew. Łzy mieszają się z krwią. Spogląda na mnie i wie, że rzadne Iratze tu nie pomoże.
- Clary, uciekaj. On tu jest.- charczy. Jej ręce bezwładnie opadają na ziemię. Umarła.
      Nagle słyszę zbliżające się kroki. Odwracam się w kierunku drzwi.  W progu stoi postać, lecz nie potrafię jej rozpoznać przez łzy.
- Clary, dawno się nie widzieliśmy. - mówi męski głos.
 ****************
Ale się porobiło. Jak myślicie kto to? Nie stawiajcie na najbardziej przypuszczalną osobę.
Okay, chciałabym was przeprosić, że tyle musieliście czekać. Niestety miałam drobne problemy w życiu, ale to nie ważne. Najważniejsze, że jest nowy rozdział.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka