czwartek, 31 października 2013

ROZDZIAŁ V "Za długo"

   Umarłam?
   Chyba nie. Po śmierci powinnam się stać chyba duchem. Duch chyba niczego nie czują. Stąd wiem, że nadal żyję. Straszliwie boli mnie głowa i klatka piersiowa.
   Próbuję otworzyć oczy, ale powieki wydają się tak ciężkie jakby ważyły z tonę. No dobrze jeszcze raz.
    Pierwsze co zobaczyłam to bardzo jasne światło. Za jasne. Po dwóch minutach mrugnięciach mogę normalnie widzieć.
    Jestem chyba w szpitalu, przypięta do maszyny mierzącej moje tętno i do kroplówki.
    Kiedy tylko zdążyłam ogarnąć pomieszczenie wzrokiem do pomieszczenia wbiegł mężczyzna w flanelowej koszuli i okularach. Za nim niedbale wszedł Jace. Co on jeszcze tu robi?
- Clary, jak dobrze, że się obudziłaś- powiedział mężczyzna i przytulił mnie. Syknęłam. Chyba miałam złamane żebro i właśnie się zrastało.- Oj, przepraszam. Zapomniałem.
- Lucianie, nie sądzisz, że powinieneś się najpierw przedstawić?- powiedziała kobieta, która pojawiła znikąd. Miała czarne włosy i chyba była matką Izzy, bo wyglądała jak ona. Podeszła do mojego łóżka.- Jestem Maryse Lightwood i kieruję tutejszym Instytutem.
-Aha- tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.Nagle mnie oświeciło. Wczoraj do mojego domu włamali się jacyś ludzie i zaczęli walczyć.-  Gdzie są moi rodzice?
-Valentine uciekł, a gdzie jest twoja matka tego nie wiemy.On - wskazała na faceta w flanelowej koszuli.- nie chce nam powiedzieć.
- Nie chodzi o nich.- mówiłam z coraz większym trudem. Jednak miałam coś nie tak z żebrem.- Chodzi o moich rodziców adopcyjnych. Lene i Ethana Shepard'ów. Co z nimi?
     Cała trójka wymieniła znaczące spojrzenia. Było coś nie tak. Chyba chcieli ominąć ten temat szerokim łukiem.
-Clary,- odezwał się mężczyzna tonem, którego nigdy nie chciałam usłyszeć. Kiedyś takiego tonu użył tata, kiedy umarł mój chomik. - Oni wiedzieli co się może stać. Poświęcili się dla ciebie. Oni niestety nie żyją.
     Nie mogłam w to uwierzyć. Nie żyją? A on mówi to z takim spokojem? Jakby mówił, że mój chomik nie żyję?
-Jak to nie żyją?- powiedziałam i dotarło do mnie wspomnienie jak mama mówi do mnie ostatnie słowa. "Kocham Cię" to było tyle, ale był jeszcze tata. On powinien sobie poradzić. Potrzebowałam go teraz, ale przecież oni nie mogli mnie okłamać. Nic by im to nie dało. Jaką mieli by korzyść z okłamywania nastolatki? Wmówieniu jej, że została sama jak palec? No dobrze mieli by trochę korzyści.- Dlaczego? Jak? Tata powinien żyć. Widziałam go jak walczył.
-Kiedy my uciekaliśmy Valentine wpadł w szał. Zabił większość wilkołaków, a potem rozkazał jednemu ze swoich czarowników podpalić dom.- powiedział Jace.
-Moi rodzice nie żyją?- znowu się zapytałam. Nie mogłam w to uwierzyć. To nie mogła być prawda.
-Nie, Clary, twoi biologiczni rodzice żyją. Tylko adopcyjni nie żyją...-zaczął mężczyzna we flanelowej koszuli. Nie dokończył, bo mu przerwałam.
-Nie moi rodzice nie żyją.- zaczęłam krzyczeć. Dotarło do mnie, że to prawda. Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach i rozbijały się o kołdrę.- Biologiczni mnie zostawili, albo próbowali porwać. Zapomnieli o mnie. A Pan jak może tak mówić o śmierci? Nawet nie wiem kim pan jest.!
-Clary, masz rację. Nie przedstawiłem się. Jestem Luke Garroway, ale twoja matka Cię nie zostawiła. Uciekała i myślała, że tam będziesz bezpieczna.
- Myślała? To się grubo myliła,- mówiłam.-a że uciekała to nie jest żadne wyjaśnienie. Chcę stąd wyjść. Teraz.
   Miałam już dość. W ciągu jednego wieczoru straciłam wszystko.
-Dobrze, jeszcze dziś zabierzemy Cię do Instytutu. I tak musielibyśmy Ciebie stąd zabrać. Za długo już tu leżysz.- powiedziała Maryse.
-Za długo to ile?- zapytałam się.
- Dwa tygodnie.
*******************************
Taki mój mały prezent na halloween. Ja sama lecę do kina. Pa pa i pamiętajcie o komentarzach. Piszcie je bo wtedy wiem co mam poprawić a co zostawić. :*

piątek, 25 października 2013

ROZDZIAŁ IV "Bitwa"

  Byłam zbyt oszołomiona, że nawet się nie wyrywałam.
  Byłam w objęciach ojca, swojego biologicznego ojca. Moja przybrana matka przed chwilą umarła, a tata nawet nie wiem gdzie on jest.
   Wszystkie te prawdy, te informacje, których się dziś dowiedziałam znowu jeszcze raz trafiły we mnie ze zdwojoną siłą.
   Valentine trzymał mnie trochę za mocno, bo brakowało mi powietrza, aż zaczęły pojawiać się przed oczami czarne plamki. Co dziwne trzymał mnie jedną ręką dość mocno, a jednocześnie odpierał atak wilkołaków i Jace'a. Kolejną dziwną rzeczą było to, że wilkołaków było znacznie więcej niż ludzi Valentina. Tylko skąd one się wzięły.
    Kiedy czarne plamki przed oczami stawały się coraz większe do Valentine'a podszedł chłopak. Dużo młodszy od Valentine'a , ale wyglądał jak jego młodsza wersja. Mieli takie same włosy, usta, i budowę ciała. Tylko oczy mieli inne. Chłopak miał dwie czarne, głębokie dziury, a bynajmniej tak wyglądały.
- Tato, musimy się stąd zbierać.- powiedział chłopak, odpierając przy tym kolejne ataki.- To ona? Wygląda rzeczywiście jak twoja żona. Tylko, że teraz jakby miała zaraz zemdleć.
    Po tych słowach Valentine poluzował trochę ucisk, a ja oprzytomniałam. Zaczęłam się rzucać, walić pięściami i kopać. Cały szok minął i zmienił się w złość.
-Uspokój się.- powiedział Valentine.- Jonathanie zawołaj czarownika, aby otworzył bramę.
   Nagle na Jonathana skoczył jakiś wilkołak. Wgryzł mu się w bark. Mój brat próbował się bronić, lecz nie mógł uderzyć wilkołaka dostatecznie mocno. Na pomoc poszedł mu Valentine. Puścił mnie i ruszył do walki.
   Ja sama podniosłam się i zaczęłam biec do furtki. Kiedy byłam dwa metry od furtki wyrosła przede mną czarna postać. Serce podeszło mi do gardła.
   Okazało się, że to był Jace. Przytulił mnie co mnie bardzo zdziwiło. Nie znaliśmy się za dobrze.
- Mała, gdzie ty byłaś?- powiedział.- Mieliśmy się zmyć zanim się tu rozpęta piekło. Czemu płaczesz?- zapytał się zaniepokojony. Dotknęłam dłonią policzka, był cały mokry od łez. Nawet nie pamiętałam, abym zaczęła płakać.
-Nic się nie stało.- próbowałam mówić jak najspokojniej. Co ja myślę? Jak najspokojniej? Przed chwilą próbował mnie porwać mój biologiczny ojciec. Moja mama nie żyje, a ja będę mówiła jak najspokojniej?-I nie jestem "mała". Nazywam się Clary Fray.
-No, dobrze, Clary.- powiedział.- Mamy stąd uciekać. Alec! Izzy! Chodźcie tu! Zmywamy się stąd!
   Po chwili byli przy nas gotowi do odparcia ataku.
-Jace, jesteś pewien, że to ona?!- powiedziała Izzy.
-A znasz jakąś inną dziewczynę, która jest pilnowana przez wilkołaki, a jej ojciec zabije każdego kto stanie mu na drodze, żeby dotrzeć do niej?- powiedział Jace.- Bo ja nie.
    Przypomniało mi się, że nie wzięłam jednej ważnej dla mnie rzeczy. Moim szkicowniku, a zarazem albumie. Niby było to egoistyczne, ale jeżeli mój dom ma skończyć tak jak dom Duchannes'ów to nie będę miała żadnej pamiątki po rodzicach. Być może ich kiedyś zapomnę, a to jest niedopuszczalne.
    Ruszyłam biegiem do drzwi domu.
-A ona gdzie?- spytał się Jace.- Clary, czekaj!
    Ja natomiast już wbiegałam już po schodach, a po chwili byłam już w swoim pokoju. Szkicownik znalazłam bez problemu. Wsunęłam je szybko do torby. Gdy się wyprostowałam w drzwiach stał Jace.
-Clary! Co ty sobie myślisz? Tu jest niebezpiecznie.- wyrzucił z siebie Jace. Był trochę wkurzony. Wszedł do pokoju i chwycił mnie za ramię.- Alec i Izzy czekają przed furtką- pociągnął mnie w stronę drzwi, ale drogę zagrodziła nam ciemna postać. Po chwili okazało się, że to Jonathan, a za nim Valentine.
-Czy jest jakaś inna droga ucieczki, Clary?- szepną do mnie. Zaczął wyciągać broń.
-Tak- odszepnęłam i wskazałam na okno, które wychodziło na drogę. Tylko, że drogę przysłaniało drzewo. Odległość nie była aż tak duża.
      Teraz nie zastanawiałam się wiele. Otworzyłam okno. Z tyłu słyszałam szczęk metalu o metal. Jace walczył. Założyłam torbę i skoczyłam. Było trochę wysoko. Dokładnie wysokość pierwszego piętra. Nie chcę spaść.
      Kiedy byłam na tyle blisko gałęzi złapałam jedną. Za mną wylądował Jace. Zaczęliśmy powoli schodzić. I w tym momencie jak na złość zaczął padać deszcz.
      Nie lubię się wspinać po śliskich gałęziach.
      Gdy byłam metr nad ziemią noga mi się poślizgnęła i poleciałam w dół.
      Jace był pół metra nade mną. Nie miał szans mnie złapać. Tuż przed upadkiem zdałam sobie banalną sprawę.
      ZA CHWILĘ UMRĘ.
      Spadałam tak, że najpierw uderzyłam plecami. Dobrze, że miałam plecak. Przyjął największą siłę uderzenia. Następnie uderzyłam całym ciałem i tyłem głowy.
       Nigdy nie czułam się tak ociężała. Oczy same mi się zamykały.
       Ostatnie co zobaczyłam to było to, że gwiazdy przebłyskują między liśćmi drzewa. Wszystko to dopełniały krople deszczu spadające powoli.
       Pomyślałam tylko jedną rzecz potem mi się film urwał.
       TO JEST NAPRAWDĘ PIĘKNE MIEJSCE, MOŻE JE NARYSUJĘ.
****************************************
Hej kochani. Macie tu następny post. 
Muszę to napisać MAMY PIĄTEK WEEKENDU POCZĄTEK.
Piszcie komenty.

sobota, 19 października 2013

ROZDZIAŁ III "Prawda"

    Gdy doszliśmy do domu mama już czekała z kolacją i niepokoiła się o nas. Nie powiedziałam rodzicom tego co się wydarzyło. Nie powiedziałam im tego, że widziałam nastolatków którzy zabijają innego nastolatka. I o tym, że widziałam jak ten chłopak zmieniał się w coś oślizgłego i okropnego.
  Przy kolacji niewiele się odzywaliśmy. Tylko tato patrzył to mnie to na mame. Była jednak mała różnica między patrzeniem na mnie a na mamę. Patrząc na mnie mówił nie werbalnie " Clary, idź już do góry, do swojego pokoju", na mamę "musimy porozmawiać".
  Po piętnastu minutach nie wytrzymałam i poszłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę i położyłam się na łóżku. Nie mogłam zasnąć, więc zaczęłam grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu iPoda. Nie znalazłam go, musiałam go zgubić w zaułku kiedy uciekałam.
  Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Po drugim sygnale odebrał tato.
-Jak to uciekli?- mówił wzburzonym głosem.-  Jeżeli Nocni Łowcy nas znaleźli to on nas też znajdzie... Nie boję się o siebie. Boję się o Clary. Możesz wystawić straż przed nasz dom?... Luke, musisz jej teraz pilnować 24 godziny... Przekaż Jocelyn o tym co się dziś wydarzyło. Na pewno będzie chciała wiedzieć... Nie możemy jechać do Henry'ego. On jest teraz na Florydzie. Załatwia sprawy z wampirami... A może ty przyjedziesz po nią jutro?... Wytłumaczymy jej to jakoś. Dobra to bądź jutro o 11.00.
  Po tych słowach skończył i odłożył słuchawkę. Ja natomiast szybko przebrałam się i zaczęłam schodzić po cichu po schodach. W głowie tłukło mi się wiele myśli. Kim byli Nocni Łowcy? Kim był Luke? I co ja z tym wszystkim miałam wspólnego.
  Zeszłam  na dół i stanęłam za drzwiami tak, aby  mnie nie widzieli.
-A co jeśli ją znajdą?- zapytała się mama. Słychać było, że płacze. -Ethan co się stanie jeżeli nie zdąży jej ochronić?
-Lena, kochanie, zdążymy ją ochronić- powiedział tata i przytulił mamę.- Zdążymy ją ochronić.
  Powtarzał to jak mantrę,jakby sam chciał siebie samego przekonać o prawdzie w tym zdaniu. Nie wytrzymałam musiałam wejść i zażądać od nich wyjaśnień.
-Clary, myśleliśmy, że poszłaś spać.- powiedziała mama i szybko otarła łzy. Mama wyglądała żałośnie. Makijaż miała rozmazany, a ubrania na niej wisiały. Nie zauważyłam kiedy tak schudła.
-Clary, jutro przyjedzie po ciebie Luke. To nasz stary przyjaciel.- powiedział tata. On też nie wyglądał za dobrze. Widać było jego zmarszczki, wyglądał o 5 lat starzej. W jego oczach dało się wyczytać, że czegoś się boi. Nie chwileczkę, nie czegoś tylko o kogoś. O mnie? Znowu w głowie miałam mętlik. Krążyło w niej mnóstwo pytań, ale zdałam to banalnie.
-Dlaczego?
-Dlatego, że u nas będzie remont.- powiedziała mama, a ja weszłam do pokoju. Mogła wymyślić coś lepszego.- Chcieliśmy zrobić Ci niespodziankę. Poza tym są wakacje pojechałabyś z Luke'em nad ocean.-mówiła dalej mama. Nie brzmiała zbyt przekonująco. Kiedy ona mówiła ja weszłam głębiej do pokoju i zajęłam swoje miejsce na kanapie przy oknie. To co zobaczyłam za oknem zszokowało mnie. Za oknem stał wilk tylko, że był kilka razy większy. Wyglądał jak...
-Wilkołak- powiedziałam na głos. Nagle naszło mnie pewne olśnienie. Nawet nie wiem skąd.- Luke też jest wilkołakiem.
   Gdy to powiedziałam rodzice mieli zszokowane miny. Tata pierwszy otrząsnął się z szoku.
-Tak- powiedział- Tak, jest wilkołakiem.
-Ethan, niemów jej. -syknęła mama. -Ona ma być bezpieczna, a tak nie będzie.
-Lena, ona musi wiedzieć. Ona należy do tego świata tak jak i my.- powiedział tata.- Clary, córeczko, pamiętasz jak się poznaliśmy? To znaczy jak my przyszliśmy po Ciebie do sierocińca.-Kiwnęłam głową. Dobrze pamiętałam cały ten dzień. Wtedy cały mój świat się zmienił. pozytywnie.- Zadałaś nam pytanie dlaczego tak dziwnie pachniemy. A ja Cię zapytałem "Jak mokry pies?''
- Tato, nie chcesz chyba powiedzieć, że jesteście wilkołakami.- powiedziałam. Chciałam się uśmiechnąć, ale zdałam sobie sprawę, że to prawda. Tata tylko to potwierdził.
-Tak to mam na myśli.- odpowiedział- Tylko, że ty jesteś Nocnym Łowcą- musiałam zrobić chyba jakąś głupią minę, bo zaraz wytłumaczył- alias Nefilim. Jesteś połączeniem człowieka i anioła. Pamiętasz, jak ci odpowiedziałem, że słodko pachniesz?- kiwnęłam głową.- To była szczera prawda. Dzieci Przyziemnych pachną słodko, ale dzieci Nocnych Łowców jeszcze słodziej. Przyziemni to normalni ludzie. Luke jest przywódcą Nowojorskiego stada wilkołaków do którego my należymy. Musieliśmy Ciebie chronić.
- Chwileczkę, ale przed czym musieliście mnie chronić?- zapytałam.
-Chronimy Cię przed twoim biologicznym ojcem i bratem. - zaczęła tłumaczyć mama, lecz przerwał jej dzwonek telefonu. Odebrał go tata.
-Tak, słucham- powiedział do telefonu.- Luke, jak dobrze, że.... Dziś... za pół godziny... tak szybko...rozumiem.... ale... okay...przekażę.- odłożył słuchawkę i odwrócił się do nas.- Luke przyjedzie trochę szybciej. Już nas szuka. Luke będzie tu za pół godziny.
- Jak to za pół godziny?- zapytała się mama.
-Za pół godziny?- powiedziałam równo z nią.
- Tak za pół godziny.- powiedział tata.
-Nigdzie się stąd nie ruszam. -powiedziałam stanowczo. - Jeszcze się wszystkiego nie dowiedziałam. I mam kilka pytań. Dlaczego ten mój tatuś mnie szuka? Gdzie jest teraz moja biologiczna matka? Czy te podpalenia co roku były spowodowane przeze mnie?
- Clary, - odezwała się Lena , mama już nie wiedziałam jak mam ją nazywać. Okłamywała mnie.- Nie ma teraz na to czasu. Odpowiemy Ci na te pytania, ale idź się spakować, ok? -kiwnęłam głową.- Nie wiemy dlaczego Ciebie szuka. Podejrzewamy, że to ze względów pokrewieństwa. Twoja matka jest bezpieczna. Nie miej jej za złe, że Cię zostawiła w sierocińcu. Myślała, że tam będziesz tam bezpieczna. Tak podpalenia chyba tak.
  Nie wiem kiedy i jak, ale po pięciu minutach miałam spakowany plecak i czekaliśmy na przyjazd Luke'a. Coś podkusiło mnie, żeby spojrzeć przez okno. Do naszego domu zbliżało się dziesięciu ubranych na czarno ludzi. Nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nie mieli świecących mieczy w rękach. Na czele szło dwóch mężczyzn bardzo podobnych do siebie. Tylko jeden był młodszy.
- Mam pytanie- powiedziałam.- Czy wilkołaki noszą broń? Bo jacyś ludzie się do nas zbliżają.
-Nie -powiedział tata i przepchnął się do okna. Gdy zobaczyłam jego minę wiedziałam co zaraz usłyszę. -Clary, musisz biec do Simona  stamtąd zadzwoń do wujka Henry'ego, dobrze?
  Mówiąc to przepychał mnie coraz bardziej do kuchni gdzie były drzwi wyjściowe. Mama szła za tatą i miała łzy w oczach. Zrozumiałam.
- Nie idziecie ze mną? - powiedziałam. Nie odpowiedzieli tylko mnie przytulili. Nigdy więcej miałam ich nie zobaczyć. Przekazali mi to bez słów.
  Tato otworzył drzwi , ale na podwórku już ktoś stał. Dokładnie troje ktosi, Jace, Izzy i Alec, uzbrojeni po zęby. "Przyszli mnie zabić" pomyślałam. Jednak blondyn wysunął się do przodu i powiedział.
- Valentine jest przed drzwiami. Nie jesteśmy z nimi. Wiemy kim ona jest.
- Skąd?- zapytała tata.
-Spotkaliśmy się dziś.-powiedziała Izzy i mrugnęła do mnie.- Poza tym mamy zdjęcie jej rodziców.
- Przysięgamy na Anioła, że nie chcemy jej zrobić krzywdy. - powiedział Alec.
-Ethan, ja im ufam- powiedziała mama do taty. Ona zawsze wiedziała co robi.
-Okay, Clary, bądź ostrożna i pamiętaj, że cię kochamy.- powiedział tata. Wiedziałam, że mamy coraz mniej czasu. Przytulili mnie mocno i zwrócili się do Nocnych Łowców.- Jutro powinien być w Instytucie Lucian Garroway. Pilnujcie jej.
  Rozległ się dźwięk wyrywanych drzwi i wiele kroków. W następnym momencie wydarzyło się tyle, że głowa mała.
  Ludzie w czarnych strojach wlali się na podwórko. Rodzice zaczęli się zmieniać w wilkołaki. Sama znalazłam się za Jace'm. Nie wiem nawet kiedy przyciągnął mnie za siebie i wyciągnął broń. Walka zaczęła się rozgrywać. Nocni Łowcy tak dobrze władali bronią, że widziałam same świetliste smugi. Ja sama stałam przyparta do płotu i obserwowałam. Nie mogłam się ruszyć.
  Nagle usłyszałam krzyk mrożący krew w żyłach. Był to krzyk zwierzęcia, ale bardzo ludzki. Gdy zaczełam się rozglądać skąd dobiega krzyk. Zobaczyłam kupkę jasnych włosów. Takich samych jakie ma moja mama-wilkołak. Ruszyłam do niej biegiem. Gdy do niej dobiegłam zaczęła się zmieniać w człowieka. Nie wiem ile tam klęczałam, ale usłyszałam ostatnie słowa mojej matki,
-Clary, kocham cię- powiedziała na ostatnim tchnieniu i znieruchomiała.
  Ni stąd, ni zowąd objęła mnie w pasie jakaś ręka i podniosła. Byłam tak zszokowana, że się wcale nie broniłam. Ten ktoś kto mnie podniósł szepnął mi do ucha.
-Witaj Clarisso. Cóż za miłe spotkanie. Jeszcze mnie nie znasz, ale jestem twoim ojcem. Nie takim jak Ci Podziemni.
******************************
No to mamy trzeci rozdział. Piszcie komentarz. Pa pa

piątek, 18 października 2013

ROZDZIAŁ II "Niezwykłe podobieństwo"

Nie wiem skąd wzięłam tyle sił i energii, ale w pięć minut znalazłam się między samochodami. Pościg za mną nie zwolnił, tylko biegł ile sił. Nie przejmowali się oni nawet tym, że spowodują wypadek, a co za tym idzie największy korek w Nowym Jorku.
-Alec, łap ją - krzyknął chyba Jace. Nie miałam odwagi się obejrzeć, ale zrobiłam to.
Krzyknął chyba dlatego, że Alec był znacznie bliżej mnie. Akurat kiedy patrzyłam się na Alec'a, który próbuje mnie dogonić nie zauważyłam kolejnego zaułka. Wbiegłam w niego. Kiedy byłam już w środku natrafiłam na coś twardego, ale miękkiego w porównaniu do ściany, przewróciła bym się gdyby mnie nie przytrzymał ten ktoś. " Już po mnie" pomyślałam. Okazało się ku mojej wielkiej uldze,że to mój tato.
-Co tu robisz, Clary?- powiedział tata- Umówiliśmy się, że będziesz wracała do domu o 20.
-No, tak, wracałam od Simona i ...- speszyłam się. Wiem że mogę mu mówić wszystko, ale nie mogę mu powiedzieć o tym chłopaku w zaułku.- A ty co tu robisz?
-Pracowałem. Musiałem dłużej zostać w pracy.- powiedział i spojrzał się na ruchliwą ulice. Spojrzałam się też w tamtym kierunku. Jace i rodzeństwa nie było widać, a z zaułka wystawał psi ogon i zad. Tylko kilka razy większe. Spojrzałam na tatę. Uważnie mi się przyglądał. W końcu powiedział.
-Chodźmy do domu. Mama na pewno się niepokoi.
Ruszyliśmy do domu.
_________________________________________
Instytut tego samego dnia.
-Jace, chodź na kolację. Mama i tata wrócili. Poszukasz tego czegoś później.-wołała z jadalni Isabelle.
-Za chwile zejdę. Tylko coś znajdę.- odkrzyknął Jace i zabrał się do wertowania wielkiej księgi na temat kręgu. Było w niej napisane wszystko. Od tego jak powstał krąg, kończąc jak upadł i co się stało z jego członkami. Jace'owi chodziło tylko o jedno zdjęcie. Zdjęcie na którym znajdują się wszyscy z kręgu. Zależało mu na tym aby znaleźć zdjęcie gdzie widać wyraźnie Jocelyn Fairchild, żonę Valentina.
  Dziś kiedy byli z Lightwood'ami na polowaniu widział dziewczynę bardzo podobną do żony Valentina. Krążyły kiedyś plotki na temat, że Valentine i jego żona żyje a ponad to spodziewa się dziecka. Drugiego dziecka. Podobno Valentine eksperymentował na swoim synie podając mu demoniczną krew. Dlatego jego żona uciekła od niego. Tyrani jednak mają jedną ważną zasadę. Nie odpuszczają.
  Gdy Jace tak rozmyślał znalazł zdjęcie małżeństwa Morgensternów. Nie zastanawiając się dłużej wziął zdjęcie i zszedł do jadalni.
   Lightwood'owie i Hodge byli w jadalni. Jedli, rozmawiali i śmiali się. Taka rodzinna atmosfera.
   Kiedy Maryse'a zauważyła, że Jace wszedł do jadalni chwyciła go w objęcia. Niby Jace nie lubił kiedy się go przytulało, ale w objęciach swojej przybranej matki czuł się dobrze, bezpiecznie. Mieszkał z Lightwood'ami od 12 roku życia, czyli już 5 lat. Rodzice Jace zginęli kiedy jeszcze się nie urodził. Celine Herondale, matka Jace, podcięła sobie żyły  po tym jak dowiedziała się o Stephenie. Stephen Herondale był ojcem Jace'a i należał do kręgu.
   Pewnego razu Valentine wymyślił sobie co miesięczny zwiad u wilkołaków. Oczywiście to nie było zbytnio potrzebne, ale Valentine uważał to za konieczność. Tego feralnego razu jeden z wilkołaków ugryzł Stephena. Śmiertelnie. Gdy dowiedziała się o tym Celine podcięła sobie żyły. Była wtedy w 8. miesiącu ciąży. Podobno Valentine wyciągnął Jace'a z martwego ciała matki. I tu pojawia się pytanie "dlaczego?".
   Przez następne 12 lat Valentine wychowywał Jace'a. Podobno miał też miał  też swojego biologicznego syna. Nazywał się Jonathan Christopher Morgenstern, ale on podobno umarł.Choć w dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym. Następnie Valentine umarł, a Jace trafił pod skrzydła Instytutu w Nowym Jorku.
-Jace, czemu nic nie jesz?- zapytała się Maryse. Miała rację. Kiedy się tak zamyślił, zdążył usiąść i wpatrzeć się w ścianę naprzeciwko. Tak już miał kiedy myślał o rodzinie.
   Maryse patrzyła na niego wyczekująco.
-Zamyśliłem się- odpowiedział Jace i nałożył sobie zapiekanki.
-A możemy wiedzieć nad czym?- zapytał się Hodge swoim specyficznym tonem głosu, jakby prowadził jakieś badania.
-Krąg upadł ponad 16 lat temu,tak?- zapytał Jace. Wszyscy obecni kiwnęli głowami.- Żona Valentina podobno uciekła od niego zaraz po powstaniu i podobno była w ciąży. To wtedy dziecko miałoby około 16 lat. Ale czy Nocny Łowca może być wychowywany przez ...?
-Jace, nie sądzisz chyba, że ta dziewczyna jest córką Valentina? -przerwał Jace'owi Alec.- To był czysty przypadek, że ona tam się znalazła.
-Alec, to że ona tam się znalazła może było przypadkiem, ale jak wytłumaczysz to?- powiedział Jace i rzucil zdjęcie małżeństwa Morgenster'nów. Izzy i Alec zrobili zaskoczone miny. -Mam racje, że wygląda jak młodsza wersja Jocelyn Fairchild.
- Jace o czym ty gadasz?- zapytał się Robert, mąż Maryse. Był już lekko zdenerwowany całą tą sytuacją.
- Chodzi o to, tato, że dziś jak polowaliśmy na demona to zobaczyliśmy jedną dziewczynę. A Jace uznał, że jest podobna do niej.- powiedział Alec i pokazał zdjęcie rodzicom.
-Alec, ale ta dziewczyna jest naprawdę podobna .- powiedziała Izzy.- Poza tym ona nas widziała jak byliśmy pod czarem. To nie może być przypadek.
-Chwileczkę- przerwał dyskusję Hodge- Widzieliście dziewczynę podobną do tej na zdjęciu? Która widziała was przez czar?- cała trójka kiwnęła głowami.- Wiecie gdzie mieszka?- Wszyscy zaprzeczyli.- A macie chociaż jakąś jej rzecz?
- Może się znajdzie -powiedział Jace- tylko musiałbym się tam przejść.
-Hodge, czy ty myślisz...?- zaczęła Maryse, ale Hodge jej przerwał.
-Tak. On będzie jej szukać.
**************************************
No kochani to macie drugi rozdział. Piszcie komentarze . Buziaczki dla was :*

środa, 16 października 2013

ROZDZIAŁ I "Spotkanie w zaułku"

-Tak, mamo, będę za 30 minut- mówiła Clary do telefonu- Właśnie wychodzę od Simona. Nie musisz po mnie przyjeżdżać. Pa.
    Kiedy skończyła rozmawiać ze swoją przybraną matką spojrzała na przyjaciela, który właśnie nakrywał do kolacji razem z mamą.
-Myślałam, Clary, że zostaniesz z nami na kolacji. Potem bym Cię odwiozła.-powiedziała mama Simona.          
    Była przed 40, no dobrze miała dokładnie 39 lat, i wychowywała samotnie dwójkę dzieci. Simona jej przyjaciela i Rebece która była na studiach. To po niej dzieci odziedziczyły kolor włosów oraz oczu, takie same brązowe, lecz Simon dodatkowo ma wadę wzroku. Chociaż wada wzroku może być spowodowana tym, że uwielbia czytać i grać po nocach.
-Przepraszam, ale naprawdę nie mogę. A właśnie mama kazała przekazać, że znalazła nowy przepis na hamburgery bez mięsa. Następnym razem przyniosę.- powiedziała Clary wbiegając do korytarza i chwytając swoją kurtkę i torbę. - Do widzenia.
   Wybiegłam na dwór i zdała sobie sprawę, że nie zdąży na metro. "Ja to mam szczęście" pomyślałam. Ruszyłam mniej lubianą przeze mnie drogą, ale za to zdarzę do domu na umówioną godzinę.
  Pamiętam jeszcze jak raz zapomniałam zadzwonić do domu, bo wydawało mi się że mówiłam im o noce u Simona. Niestety, albo ja zapomniałam powiedzieć albo moi rodzice zapomnieli. Gdy następnego dnia wróciłam do domu widać było po nich, że nie spali całą noc. Mama tylko mnie przytuliła, natomiast tato najpierw nakrzyczał następnie przytulił mnie. I chyba nie mieli zamiaru mnie puścić. 
   Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że zginęła rodzina przyjaciółki mojej mamy. Rodzina nazywała się Duchanes*. Państwo Duchanes miało córkę w moim wieku oraz dwóch synów bliźniaków, chyba po 2 lata. Wszyscy spłonęli w swoim domu. Podobno było coś nie tak z butlą gazową, którą trzymali w piwnicy. Tato mówił, że to nie był przypadek, tylko ktoś umyślnie podpalił dom. Mówił tak do mamy kiedy ja siedziałam u siebie w pokoju i rysowałam, a bynajmniej tak myśleli. Po tym zdarzeniu wyjechaliśmy na weekend do wujka Henry'ego na wieś. Mama nie mogła się pozbierać po śmierci swojej przyjaciółki. I od tego feralnego dnia muszę wracać do domu przed 20. to i tak dobrze. Na początku chcieli żebym wracała o 18, ale ich ubłagałam.
   Spojrzałam na zegarek w komórce. 19,45. "Nie, no super! Jak się nie pospieszę to znowu pojedziemy do wujka na wieś" pomyślałam i ruszyłam szybkim krokiem w ciemną aleję. Włączyłam szybko iPoda i włożyłam jedną słuchawkę do ucha. Zawsze gdy szłam miejscem które mnie przerażało to słuchałam muzyki, ale tylko na pół gwizdka.
   Po pięciu minutach doszłam do mojego znienawidzonego miejsca. Uliczka w tym miejscu zwężała się tak, że ledwo dwie osoby mogła się tu zmieści i minąć.
   Nagle przebiegł koło mnie chłopak o niebieskich włosach spychając mnie na ścianę. Oczywiście nie powiedziała żadnego "sorry" o "przepraszam" nie wspomnę. To jest Nowy Jork, tutaj nie używamy takich słów do obcych ludzi. Za nim biegli cali ubrani na czarno i uzbrojeni po zęby nastolatkowie. Dokładnie trzech. Wyglądali podobnie tylko włosy ich wyróżniały i wzrost. Na samym przedzie biegł blondyn, który przypominał lwa gdy jego włosy przeczesywała wiatr. Za nim biegła dziewczyna o kruczoczarnym warkoczu, co dziwne biegła na szpilkach. Na samym końcu biegł chłopak o takich samych włosach co dziewczyna. "Może są rodzeństwem i idą do Pandemonium?" pomyślałam i zaczęłam się zbierać. Wyłączyłam muzykę i ruszyłam biegiem za nimi. Było coś nie tak z tym pościgiem, nawet jak na Pandemonium.
   Byłam raz z Simon'em w Pandemonium. Mnie się podobało, ale zauważyłam minę Simona. Nie bawił się za dobrze. Chociaż można by było pomyśleć, że fan D&D będzie lubił fantastkę na żywo.
   Kiedy biegłam za nimi zdałam sobie sprawę, że biegną nie w tę stronę co Pandemonium. Nie musiałam wcale daleko biec. Okazało się, że niebiesko włosy  wbiegł w ślepy zaułek."Co za debil? Gdyby pobiegł dalej trafił by na samą ulicę i by uciekł." pomyślałam. Ukryłam się za rogiem tak, żeby mnie nie zobaczyli. Na pierwszy rzut oka było widać, że uciekinier nie ma drogi ucieczki. Rozglądał się po ścianach. Kiedy tak się przyglądałam niebieskowłosemu  blondyn wyjął miecz albo nóż. Nie znam się za dobrze, gdyby tu był Simon umiał by określić co to za broń.. Blondyn przyglądał się broni tak jakby to był najpiękniejszy przedmiot jaki istnieje. Obracał ją w dłoni. Mógł by chyba tak stać całe godziny, ale podziwianie przerwała mu dziewczyna.
- Jace! Pośpiesz się. -syknęła do blondyna.- Nie chcę tu spędzić całej nocy. Rodzice i Max dziś wracają chcę ich dziś przywitać. Pamiętasz jacy byli zawiedzeni ostatnim razem.
- Dobrze Izzy. Pośpieszę się. Alec pilnujesz tyłów?- powiedział Jace do chłopaka o czarnych włosach. Ten tylko kiwnął głową.
   Jace chwycił mocniej broń i powiedział coś do niej. Broń zalśniła. Następnie podszedł do niebiesko włosego
i szepnął co do niego. Ten tylko się roześmiał i zaczął mówić.
-Wy naprawdę wierzycie, że on nie żyje od 16 lat, że nie żyje cała jego rodzina. Grubo się mylicie.-powiedział- A te plotki na temat jego żony, drugiej ciąży i dziecka to prawda. Urodziła córkę, a ja dziś ją widziałem. On jej szuka i ją znajdzie. Jest coraz bliżej. Clave się zmieni tak jak on i jego syn chcą. Krąg się odradza.
   Nic więcej nie powiedział, ponieważ Jace wbił mu nóż w klatkę piersiową. Niebiesko włosy tylko skrzywił się i upadł na ziemię. Nie wiem kiedy, ale krzyknęłam. Cała trójka spojrzała się na mnie tak jakby zobaczyli ducha. Pierwszy otrząsnął się z szoku Jace i zwrócił się do chłopaka.
-Alec, miałeś pilnować tyłów. Co ty wtedy robiłeś?
- Co to jest?- zapytałam się nawet nie wiem dlaczego. Może to była czysta ciekawości, a może to że właśnie ciało martwego chłopaka zaczęło się zmieniać. Wyrosły mu czułki, a ciało pokryło się śluzem.
    W tym czasie trójka zabójców zaczęła się zbliżać do mnie tak jakby nie chcieli spłoszyć zwierzyny. Ja sama zaczęłam się cofać, aż natrafiłam na ścianę. Gdy natrafiłam na ścianę zrozumiałam jak czuł się niebiesko włosy. Tylko między mną a nim była jedna istotna różnica. Ja miałam drogę ucieczki. nawet dwie. Mogłam wrócić do Simona i ściągnąć ich na jego głowę, albo pobiec do domu. Było jednak małe "ale". Nie wiem czy dobiegnę do domu.
  Mój mózg pracował na pełnych obrotach. Prawo- Simon, Lewo-rodzice. Prawo-Lewo,prawo,lewo,prawo. I nagle zrozumiałam, że mogę pobiec do domu, ale przez zatłoczoną ulicę.
Nie musiałam myśleć dużo nogi same mnie poniosły.

*czytaj Dukejn
****************************************
To mamy pierwszy rozdział następny będzie w przyszłym tygodniu. Pozdrowienia dla was :*

wtorek, 15 października 2013

PROLOG

          CZĘŚĆ PIERWSZA

 1 grudnia 2003 r. Sierociniec Najświętszej Maryi Panny w Nowym Jorku

        Lena i Ethan Sheprad są małżeństwem od 6 lat. Niestety nie mogą mieć dzieci. Lena ma już 28 lat, a Ethan jest od niej starszy o dwa lata. Bardzo by chcieli zostać rodzicami, dlatego umówili się na spotkanie w sierocińcu w sprawie zaadoptowania dziecka.
        Sierociniec nie wygląda zachęcająco. Stare, szare ściany i wyschnięte kwiaty stojące przed budynkiem nie wróżą nic dobrego. Nigdy Lena nie pomyślała by, że w takim budynku mogą mieszkać dzieci. W niektórych oknach widać twarze maluchów. Zaczął padać śnieg, nic dziwnego przecież to grudzień.
        Shepard'owie chcieli by mieć takiego malucha u siebie na święta, ale niestety to nie leży w ich mocy.
       Kiedy weszli po schodach i stanęli przed drzwiami spojrzeli na siebie.Oczy Leny wyrażały strach i nadzieję. Ethan przytulił Lenę i szepnął jej do ucha.
-Będzie dobrze. Głowa do góry. -pocałował ją w usta- Może zadzwonimy?- dodał po chwili i spojrzał na dzwonek. Nim Lena podniosła rękę drzwi otworzyły się, a przed małżeństwem stanęła kobieta po 40. ubrana w szary żakiet.
-Państwo Shepard jak mniemam-odezwała się kobieta. Co dziwne jej głos nie brzmiał wcale szorstko, wręcz przeciwnie całkiem łagodnie, miło.- Jestem Aleksandra Day.
     Pani Day zaprowadziła Shepard'ów do biura. Usiedli na krzesłach przy biurku zawalonym papierami. Biurko nie było zawalone tylko papierami. Jak się dłużej przyjrzeć dostrzegało się telefon, komputer, dzbanek oraz cztery szklanki.
-Może chcecie coś do picia? Kawy, herbaty, wody?- zaproponowała Pani Aleksandra.
-Poproszę tylko wodę.-powiedział Ethan.
-Ja też poproszę tylko wodę.-dopowiedziała Lena.
     Pani Day chwyciła dzbanek i zaczęła rozlewać wodę do dwóch szklanek. Gdy skończyła napełniać drugą szklankę odezwał się dzwonek telefonu.
-Przepraszam, muszę odebrać- powiedziała i chwyciła słuchawkę telefonu. Przez pierwsze dwie minuty nie odzywała się w ogóle tylko słuchał uważnie co mówi osoba po drugiej stronie. Potem mówiła tylko "mhm", "aha" i "oh". Po dziesięciu minutach powiedziała do Shepard'ów.
-Przepraszam, Państwa ale muszę na chwileczkę wyjść.- kiedy to mówiła powoli zbliżała się do drzwi.
       Lena zaczęła się rozglądać po pokoju i zastanawiać się jaka jest Pani Day, taki głupi zwyczaj. Nie był to jakiś wyjątkowy pokój. Ale pokój z rodzaju tych, które mówią niewiele na temat mieszkającej tu osoby. Widać było, że Pani Aleksandra lubi czytać książki. Znajdował się tu wielki regał z książkami. W pokoju była też kanapa obita atrapą brązowej skóry już mocno startej. Nad nią wisiał obraz przedstawiający polanę na której chodziły zwierzęta leśne. Jednak długo się nie przyglądała i nie próbowała interpretować obrazu, ponieważ otworzyły się lekko drzwi.
       Lena lekko szturchnęła Ethana w żebra, ponieważ to nie była Pani Day. Po zapachu można było określić, że to małe dziecko. Tylko że ten zapach był o wiele słodszy niż przeciętnego Przyziemnego dziecka. Patrzyli na drzwi, które leciutko otwierały się coraz bardziej. jakby ten kto chce wejść nie wiedział czy na pewno chce wejść.
      Gdy drzwi były już otwarte na tyle by widzieć osobę znajdującą się przed nimi zobaczyli małą dziewczynkę o dwóch rudych kucykach. Dziewczynka miała zielone, ciekawskie oczy i kilkanaście malutkich piegów na policzkach i nosie. Ubrana była w zieloną sukienkę i czarne lakierki. Na oko miała 5 lat. w małej rączce trzymała pluszowego misia.
     Patrzyli na siebie jakiś czas, a dziewczynka tylko lekko przechyliła głowę jakby zastanawiała się co my tu robimy. W końcu przemówiła.
- Cześć. Jestem Clarissa Fray. Co tu robicie? Wiecie, że dziwnie pachniecie?- powiedziała swoim dziecinnym głosikiem i weszła głębiej do pokoju. Stanęła przed Shepard'ami i wyciągnęła ręce do Leny. Pani Shepard nie mogła się oprzeć i musiała ją wziąć na kolana. Kiedy Clary usadowiła się na kolanach Lena odpowiedziała.
- Jestem Lena, a to mój mąż Ethan Shepard. Jesteśmy tu aby adoptować dziecko.
- Co to znaczy "adoptować"?- zapytała się mała.
-Wziąć do domu i kochać dziecko.-odpowiedział Ethan ku zdziwieniu Leny. Wpatrywał się w małą z taką uwagą i miłością jaką Lena widział tylko gdy rozmawiali ze sobą. Clary kiwnęła głową, lecz nie odrywała od niego oczu.
-Dlaczego tak dziwnie pachniecie?- Zapytała się jeszcze raz.
- Dziwnie to znaczy jak? Jak mokry pies?- zapytał się Ethan, a Clary tylko kiwnęła głową- Tak już mamy. Ale to samo pytanie mógłbym zadać tobie. Dlaczego tak słodko pachniesz?
     Lena myślała, że Ethan zacznie opowiadać Clary o likantropi. Nie lubiła tego tego tematu. Kiedy tylko ktoś zaczynał o tym rozmawiać od razu czuła ból pierwszej przemiany, choć minęło od niej 16 lat. Lecz gdy dłużej pomyślała to Ethan miał racje. Clary słodko pachnęła. Pachneła tak jak tylko pachną Nefilim. To dość dziwne ponieważ Nocni Łowcy nigdy nie porzucają swoich dzieci. Nie zostawiają ich nawet wtedy gdy rodzina nie żyje. Wysyłają je wtedy do innej rodziny i tam szkolą na wojownika.
     Lena tak rozmyślała, a Ethan rozmawiał z Clary na temat jej misia, wróciła Pani Day.
-O widzę, że już się poznaliście.- powiedziała.- Chciałam was sobie przedstawić.
-Clary, Czy mogę Ci zadać jedno pytanie?- powiedział Etahan, a ja już wiedziałam o co chce zapytać i byłam całkiem za.- Czy chcesz być naszą córeczką?- W to pytanie przelał całe swoje uczucie, całą naszą nadzieje na pełną rodzinę. Clary tylko kiwnęła głową i przytuliła się do niego.
   Po godzinie mieliśmy podpisane wszystkie dokumenty, byliśmy pełnoprawnymi opiekunami Clarissy Fray. Natomiast mała spała na kolanach Ethana. Poszliśmy spakować Clary i Ethan przekazał ją mnie, lecz przez cały czas nie spuszczał jej z oczu. Już wiedziałam, że będę miała rywalkę u mojego męża. Był też mały problem. Ta rywalka wkradła się też do mojego serca. Pokochałam ją tak, że nie było mowy o tym żebym ją komukolwiek oddała.
    Gdy schodziliśmy po schodach poczułam zapach innego wilkołaka, a z krzaków jarzyły się żólte oczy. "To na pewno kot" pomyślałam. I uznałam to za przypadek.
    Wsiadając do samochodu napisałam jeszcze SMS-a do rodziców moich i Ethana.
 "UROCZYŚCIE OGŁASZAM, ŻE ZOSTALIŚCIE DZIADKAMI. NAZYWA SIĘ CLARISSA FRAY"
Tylko, że do rodziców Ethana którzy byli oboje likantropami dopisałam.
"CZY NOCNI ŁOWCY PORZUCAJĄ SWOJE DZIECI? ALBO MOŻE KTOŚ UCIEKAŁ I MUSIAŁ OCHRONIĆ JAKIEŚ"
********************************************
To mój pierwszy wpis i prolog. Jest tylko nawiązaniem do tego co się wydarzy dalej. Wpisy powinny się pojawiać raz w tygodniu, a w wolne tygodnie częściej. Piszcie komenty.