sobota, 24 maja 2014

Rozdział XX "Dwa spojrzenia"

Perspektywa Jace'a

    Wyszedłem z biblioteki tylko na kilka minut. Tylko na kilka minut. Cholera, po co ja w ogóle wyszedłem? Mogłem odpisać Hodge'owi, temu zdrajcy, że przyjdę później. Właśnie mogłem. Czemu jestem taki durny? Mogłem od razu zauważyć, że coś jest nie tak. Kiedy Clary była nieprzytomna zostaliśmy dokładnie przesłuchani. Ja, Izzy i Alec. Przesłuchani przez Hodge'a i Konsula. Nie wpuścili do pokoju nawet Imogen o Lightwood'ach nie wspomnę.  Pytali nas o wszystko. Jak powstała ta Runa? Czy możesz ją teraz narysować? Czy Valentine o tym wie? Czy widział jak otwierała Bramę? Czy coś na ten temat mówił? Na początku odpowiadałem spokojnie, ale potem pytania wydawały się coraz bardziej wkurzające.
-Tak, Valentine podszedł do Clary i pogratulował jej nowych zdolności. Następnie Jonathan tak się ucieszył, że miał zamiar urządzić huczną imprezę na jej cześć. Oczywiście wszystkich nas zaprosił. Daty jeszcze nie podał. Clary potem pootwierała jeszcze kilka Bram i przyszli goście. Nam zaczęło się nudzić, więc przeszliśmy przez jedną z Bram. I tak oto tu jesteśmy.- mówiłem z sarkazmem. Nie chciało mi się czekać na jakieś słowa dezaprobaty i wyszedłem.
    Nie minęło półgodziny, a dostałem wezwanie o demonie na jednej z ulic. Pojechaliśmy z Alec'iem, ale nic nie zastaliśmy. Była to zwykła podpucha.
    Wróciliśmy do Instytutu. Alec poszedł zdać sprawozdanie, a ja ruszyłem do Clary. Była nadal nie przytomna. Uroczo wyglądała kiedy spała. Teraz na pewno spała, przedtem była nieprzytomna po tym jak trafiło ją coś ostrego nasączonego krwią demona. Niby drobne zadrapanie, a potrafi doprowadzić do tak silnego zakażenia.
    Przez dwie godziny, jak byliśmy przesłuchiwani siedziała z nią jej matka, gorączka nie zelżała, a iratze nie pomagały, rana się nie goiła, a krew nie przestawała płynąć. Dopiero po dwóch godzinach postanowili zadzwonić do Bane'a, żeby jakoś pomógł. Nie było go niestety w mieście. Co za pożytek jest z Wielkiego Czarownika Brooklynu, kiedy nie ma go w mieście? Żaden. Maryse opisała mu objawy Clary.  Na szczęście wysłał jakiś proszek nieznany nam zaklęciem.Ma on pomóc do czasu, aż przyjedzie. Kazał rozpuścić go w wodzie i dać jej do wypicia. To znaczy wlać w nią  napój. Tak zrobiliśmy.
   Czuwałem przy niej, aż się obudzi. Niestety ja zasnąłem i to ona mnie obudziła. Rana na prawym ramieniu została owinięta bandażem i zaczynała się goić. Nie mogła się tylko nadwyrężać i musiała uważać na ranę, bo mogła się otworzyć.
     Drugi raz ją pocałowałem, a potem ruszyliśmy do oranżerii. Jeszcze tam nie była, a tam jest naprawdę ładnie. Spotkaliśmy niestety tych dwóch zdrajców. Wybierali się do oranżerii. Jasne. Chcieli po prostu, aby ona znalazła się tam gdzie chcieli. W bibliotece. Tam zawsze jest otwarta Brama. To znaczy coś na kształt Bramy bardziej portal.
  Udaliśmy się tam i to tam została moją Clary. Szkoda tylko, że później musiałem iść.
   Hodge'a szukałem po całej oranżerii. Nie było go tam, więc udałem się s powrotem do biblioteki. Drzwi były zamknięte.
-Clary, otwórz drzwi.- powiedziałem. Zero odzewu.- Clary, wszystko okay?
   Wtedy usłyszałem głosy, Valentine'a i Clary. Potem był huk. Przestraszyłem się, że coś się jej stało. Do holu przed biblioteką zbiegli się wszyscy mieszkańcy Instytutu, prócz Max'a.
-Co się stało?- zapytała się mnie moja przybrana matka.
-Clary jest w środku, a wraz z nią Valentine, Hodge i Konsul. Nie mogę otworzyć drzwi.- powiedziałem.
   Następnie podeszła do drzwi Inkwizytorka i nakreśliła jakąś runę na drzwiach.
-Odsuńcie się.- rozkazała. Drzwi wybuchły.
   Wbiegłem do środka, ale jej już nie było. Zostały tylko rozwalone regały z książkami, otwarty portal i ślady krwi. Ślady Krwi? Valentine by jej nie skrzywdził. Jest dla niego za cenna. Nie mógłby, chociaż po nim można się wszystkiego spodziewać.
  -Trzeba zawiadomić Clave o tym co się tu stało.- powiedziała Imogen i podeszła do biurka, jedynego nie zniszczonego mebla w całym pokoju. Napisała coś na kartce i spaliła ją. Ognisty  liścik.
    Mój świat, cały mój świat się zawalił.
    Odnajdę Cię Clary choćbym miał spalić cały ten cholerny świat i wydobyć cię z popiołów.
    Odnajdę cię.
*********************************
Perspektywa Clary

    Jestem cała obolała, ale najbardziej boli mnie prawe ramie. Nagle wszystkie wspomnienia wracają do mnie.
    Wyznanie Jace'a.
     Pojawienie się Hodge i Konsula.
     Zamknięte drzwi
    Potem pojawienie się Valentine'a i Jonathan'a.
    Zniszczenie biblioteki.
    Nicość.
    Otwieram oczy i uderza mnie światło. Bardzo jasne światło. Po chwili moje oczy się przyzwyczają i już widzę normalnie. Podnoszę się na łokciach.
    Rozglądam się po pokoju. Ściany ma białe, są tu dwie pary drzwi i jedno duże okno przy, którym ktoś stoi. Ma białe włosy, które w świetle wyglądają prawie przeźroczyście, jest dobrze zbudowany i jest ubrany na czarno. Jest odwrócony do mnie tyłem, więc nie wiem kto to.
-Miło, że wstałaś.-mówi Jonathan i odwraca się do mnie. Wolnym, leniwym krokiem rusza w moją stronę.- Tato będzie chciał z tobą pogadać.
-Po co wam jestem potrzebna?- pytam.
-Masz bardzo pożyteczny dar. Mówiąc pożyteczny mam na myśli, że nam się przyda.- mówi Jonathan i lekko dotyka mojego policzka. Natychmiast się odsuwam. On tylko wybucha śmiechem i wychodzi z pokoju.
   Nie chcę tu być. Muszę stąd uciec. Jak najszybciej.
***********************************
Poproszę o owacje. Mamy 20 rozdział. Na moją cześć hip hip hura.
Pamiętajcie o komentarzach.
Życzę wam udanego dnia lub nocy zależy kiedy to czytacie.

Rozdział XIX "Rodzinna wizyta w bibliotece"

  Kiedy wchodziliśmy do innego wymiaru jakim jest Brama poczułam ból w prawym ramieniu. Ból jakby ktoś przeciął mnie nożem. Po lewej stronie miałam Jace'a, więc on nic nie zauważył. Przeszliśmy przez Bramę do Instytutu, a tam już na nas czekał komitet powitalny. Jocelyn, Luke, Imogen Herondale, konsul Wayland, Lightwood'owie, Hodge, wszyscy mieszkańcy Instytutu.
  Czekali na nasze przybycie i chyba na sprawozdanie z dnia. Jednak ja sądzę, że po części historię przeżyta dziś opowiedziała już Izzy. Dopiero teraz zauważyłam, że i oni nie wyszli z tej potyczki bez szwanku. Na przedramieniu Alec'a widniało kilka rozcięć na koszulce wokół nich krwawe ramki. Nałożył już sobie Iratze, więc pozostały tylko blade blizny. Izzy natomiast miała nacięcie na prawym udzie, które już powoli się goiło. Pomijając tą drobną ranę wyglądała perfekcyjnie, jak to Izzy.
  Jace puścił moją rękę i poleciały w naszym kierunku pytania. Ja niestety nie mogłam ich słuchać. Może nie chciałam? Nie. Nie mogłam się skoncentrować. Wszystko dookoła robić się zamazane. Poczułam jak coś ciepłego i lepkiego spływa mi po prawym ramieniu do wnętrza dłoni. Powoli skapywało dużymi kroplami na ziemie. Spojrzałam na spływającą ciecz, która okazała się moją własną krwią. Robiło mi się coraz bardziej słabo. Oparłam się o ścianę na której jeszcze przed chwilą była brama, ale już znikła, i powoli osunęłam się na ziemie.
   Próbowałam mrugać, ale moje powieki robiły się coraz cięższe. Oddychanie sprawiało mi coraz większe trudności, a świat dookoła wirował. Ostatnie co zobaczyłam to Jace'a pochylającego się nade mną. Chyba coś mówił. Tylko co? Nie umieraj? Chyba nie od tak małej ranki nie można umrzeć, ale też tak mała ranka nie powinna tak bardzo krwawić. Może coś było na ostrzu tego noża? Tylko znowu co? Chyba zacznę nienawidzić to słowo "co". I osunęłam się w nicość.
***********************************
Kilka godzin później.
   Moje powieki są nadal ciężkie, ale nie aż tak bardzo, żebym nie mogła ich otworzyć. Pierwsze co widzę po otworzeniu oczu to Jace'a śpiącego na krześle obok. Słodko wygląda kiedy śpi. nawet kiedy śpi w stroju bojowym Nocnego Łowcy z książką na kolanach. Wygląda młodziej.
  Podniosłam się na łokciach i jęknęłam z bólu w prawym ramieniu.Spojrzałam na ramię. Miałam na nim biały bandaż. Przebudziłam tym samym Jace'a.
-Co się stało?- zapytał zaspanym głosem, ale oczy miał jak najbardziej rozbudzone.- Clary, wszystko dobrze?
-Spokojnie nic mi nie jest. Po prostu chciałam wstać i rozbolało mnie ramię.- powiedziałam. Zaniepokojenie zniknęło z jego twarzy i ustąpiło miejsce uldze.
-Hodge mówi, ze może cię jeszcze jakiś czas boleć.- mówił pochylając się nade mną, żeby przykryć mnie kołdrą.- A teraz musisz odpoczywać.
   Przez moment nasze twarze dzieliła odległość kilku. Miałam ochotę go pocałować, lecz nie dał mi tej przyjemność. Nachylił się nade mną i złączył nasze usta w pocałunku. Nie wiem ile on trwał, ale dla mnie stanowczo za krótko.Świetnie całował.
-Musiałem, przepraszam.- powiedział skruszony.
-Nie przepraszaj. Też miałam na to ochotę.- powiedziałam.
-Nie zaśniesz już?- powiedział Jace ze swoim uśmiechem.
-Nie.- powiedziałam.
-To dobrze, bo ja też nie. Czyli jak się już tak dobrze czujesz to możemy pójść do oranżerii.
- Okay.- powiedziałam.
    Byłam ubrana w spodnie od piżamy i bluzkę z logo McDonalda.Jace pomagał mi wstać. Niestety kończyło się to fiaskiem. Zaraz jak stanęłam na swoich nogach zaczynał uciekać mi grunt pod nogami i siadałam znowu na łóżku.
-Mam lepszy pomysł.- powiedział i włożył jedną rękę pod moje kolana, a drugą oparł na moich plecach. Podniósł mnie, a ja oplotłam ręce wokół jego szyi.
   Ruszyliśmy w kierunku schodów do oranżerii. Nagle usłyszeliśmy za sobą czyjeś kroki. Jace odwrócił natychmiast głowę, a ja musiałam wychylić się aby zobaczyć kto idzie. Za nami szli Konsul i Hodge. O czymś zawzięcie rozmawiali półgłosem. Kiedy nas zobaczyli od razu urwali rozmowę i zwrócili się do nas.A raczej do Jace'a.
-Jace, będziemy mogli później porozmawiać?- powiedział Hodge. Jace kiwnął głową.- Wybieracie się do oranżerii? Miałem zamiar pokazać Konsulowi kwiat północy. Może pójdziecie do biblioteki.
-Okay- powiedział Jace, zrezygnowany. Jego plany chyba nie wypalił, a z Hodge'm chyba nie należy się kłócić. Może coś się stało kiedy byłam nieprzytomna?
   Kiedy mężczyźni oddalili się, a my zbliżaliśmy się do biblioteki zapytałam Jace'a.
-Coś się stało kiedy byłam nie przytomna?
-Prawie nic. Prawie to znaczy Alec opowiedział wszystko co się stało dzisiaj, ze szczegółami.- powiedział lekko podenerwowany.
-Co w tym złego?
-To, że powiedział o stworzeniu Bramy, przez ciebie, i o Runie, którą stworzyłaś w Instytucie.
-Przecież musiał, ale przecież nic się nie stało.- powiedziałam. Jace posadził mnie na kanapie, a sam ukląkł przede mną.
-Nic w tym złego, ale boję się o ciebie. Boję się, że ten dar może wpędzić ciebie w straszne tarapaty. Boję się, że Clave może wykorzystywać ciebie jako broń przeciw demonom. Boję się, że wyślą ciebie na pierwszą linie ataku. Boję się, że mogę ciebie stracić. Boję się dlatego, że.... że .......że cię kocham, Clary.
Sam wolałbym pójść na wojnę jeżeli mógłbym oszczędzić ciebie.
-Też ciebie kocham.- powiedziałam.-Ale nie zniosłabym myśli, że dzieje się tobie krzywda przeze mnie. Nie pozwoliłabym ci się bić za mnie.
    Widziałam jak zaskoczenie, które zobaczyłam na jego twarzy po moim wyznaniu zmienia się na uśmiech. Uśmiech pełen szczęścia. Pochyliłam się do niego. Okay, zeszłam z kanapy i wtedy zbliżyłam się do jego ust swoimi ustami. Kiedy zetknęły się zaczęliśmy się całować. Znowu on przerwał.
-Czyli możemy uznać, że jesteśmy parą?- szepnął mi do ucha. Zaczęłam na nowo go całować, a pomiędzy całusami odpowiedziałam.
- Tak.
  Chwilę później znowu byliśmy złączeniu ustami. Ja z rękami w jego złotych włosach, on obejmował mnie w tali. Może i mijały tak kolejne minuty, może były to już godziny, wiem jedno. Mogło to trwać wiecznie. Kiedy nagle zadzwoniła komórka Jace'a. Spojrzał na ekran nie odrywając się ode mnie i przeczytał wiadomość. Oderwał się ode mnie.
- Musimy na chwilę przerwać. Hodge mnie wzywa.- powiedział i wstał. Sekundę później już go nie było w bibliotece. Zostałam sama w bibliotece.
    Spróbowałam wstać i o dziwo się udało. Podeszłam do półki z książkami i zaczęłam oglądać tytuły. Musiałam nieźle wytężać wzrok, aby przeczytać tytuł. W bibliotece było słabe światło kamienia Nocnych Łowców. Jace mi o nim opowiadał. Świeci tylko kiedy trzyma go Nocny Łowca. Ciekawe ja tu się paliły? Słabo, ale jednak.
    Kiedy byłam przy dziesiątej księdze noszącej tytuł "Demony z piekła rodem" usłyszałam otwierane drzwi. Ktoś wszedł i zaraz zamknął drzwi na klucz.
- Jace, to ty?!!- zawołałam. Żadnej odpowiedzi. Przeszły mnie ciarki. Coś dziwnego się dzieje?- Jace, to nie jest zabawne!!
    Nagle zza rogu jednego z regałów wyszedł Hodge, a za nim Konsul. Co oni chcieli?
-Nie ma tu Jace'a.- powiedział Konsul. -Chcieliśmy z tobą porozmawiać na osobności.
-Na jaki temat?-zapytałam.
-Może usiądziemy?- powiedział Hodge wskazując na kanapę.
-Nie, dzięki. Postoję.- powiedziałam. Przybysze zajęli swoje miejsca na kanapie. Ja natomiast cały czas stałam przy regale.
- Chodzi o tę Runę, którą otworzyłaś Bramę. Jak to zrobiłaś? Bardzo nas to ciekawi.- powiedział Konsul. Widocznie przyjęli taktykę, że to on będzie gadał.
-Normalnie. Narysowałam i już. Brama otwarta. A teraz muszę iść po Jace'a. -powiedziałam i jak najszybciej pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi.
  Niestety tak jak przypuszczałam były zamknięte. Zamknęli mnie. Nagle na drewnianych drzwiach zagrały światła tak samo ułożone jak odbija je woda. Odwróciłam się i zobaczyłam otwartą bramę. Przechodził przez nią nie kto inny jak mój tatulek. Za Valentine'm pojawił się Jonathan. Każdy w pełnym uzbrojeniu.
- Clarisso, jak miło cię znowu widzieć. Nie wiedzieliśmy się może z kilka godzin.- powiedział Valentine i ruszył w moim kierunku.
-A ja nadal się będę trzymała swojej wersji.- powiedziałam i zaczęłam się cofać.
- Mogę powtórzyć też jedną kwestie z dzisiejszego dnia. Nie radziłbym ci uciekać i tak nie masz dokąd.- powiedział Valentine ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W tym momencie ktoś próbował otworzyć drzwi .
-Clary, otwórz drzwi.- zawołał Jace.- Clary, wszystko okay?!
-I kochaneczek się pojawił. - powiedział Jonathan zza moich pleców.
    Odwróciłam się i zobaczyłam jak opiera się leniwie o koniec regału z książkami. Ja byłam pośrodku, a Valentine na początku. Byłam otoczona. Clary, myśl jak stąd uciec. Zaświtał mi pewien pomysł. Może zniszczę dużo rzeczy, ale też obudzę wszystkich mieszkańców Instytutu. Pchnęłam z całej siły regał, a on się przewrócił na następny. W taki sposób zrobiłam sobie przejście i zdemolowałam trzy wysokie, stare regały z jeszcze starszymi książkami. Wbiegłam na pierwszy regał, ale ktoś złapał mnie za kostkę. Wywróciłam się na brzuch i zaraz odwróciłam się na plecy. Kopnęłam Jonathana w twarz. Momentalnie mnie puścił i złapał się za krwawiący nos. Próbowałam się podnieś, ale nic z tego. Moja rana na ramieniu znów się otworzyła. Próbowałam biec, albo chociaż iść, ale nie mogłam. Świat wokół mnie zaczął wirować, a ja tracić grunt pod nogami.
     Po chwili ktoś mnie złapał, odwróciłam się resztkami sił. Jonathan złapał mnie i przytknął mi do ust jakąś chusteczkę. Była czymś nasączona, bo zaraz moje powieki robiły się ciężkie, a może to z powodu dużego upływu krwi  drugi raz w tym samym dniu? Nie wiem.
   Nogi się pode mną ugięły, lecz nie upadłam. Jonathan wziął mnie na ręce i zaniósł w kierunku Bramy. Powoli zaczęłam odpływać. Ostatnie co pamiętam to niebieskie światło,krzyk Jace'a i ciecz znowu spływającą mi po ramieniu.
*******************************
Okay to jest kolejny rozdział, ale to chyba każdy zauważył. 
Prosiliście o Valentine'a i Jonathana. Oto i są. 
Następna notka kiedy? Jeszcze nie wiem, ale może być w przyszły weekend, albo za dwa tygodnie. Nie wiem jeszcze.
 Piszcie komentarze. 


piątek, 16 maja 2014

Rozdział XVIII "Fałszywy Przyziemny"

   Tak jak powiedziałam, tak zrobiliśmy.
   Kierunek: Dom Simona.
   Dom mojego przyjaciel mieścił się dwie przecznice od kina. Za dawnych czasów kiedy to nikt mnie nie ścigał, nie groził zabiciem moich najbliższych, ani nie wiedziałam, że należę do jakiegoś mitycznego gatunku ludzi, chodziłam z Simonem do tego kina. Kiedy się tak teraz o tym myślę, to czuję jakby te wszystkie rzeczy zdarzyły się lata świetlne temu, w innym życiu. Życiu kiedy najgorszą rzeczą która  mogła mi się przydarzyć była jedynka z jakiejś klasówki lub kłótnia z przyjacielem albo rodzicami. To nie możliwe, aby moje życie mogło się tak drastycznie zmienić od ostatniej wizyty u przyjaciela. Ciekawe co by się stało, jakbym została na kolacji u Levis'ów? Moi rodzice by żyli? Nie spotkała bym Nocnych Łowców? Byłabym bezpieczna? Długo chyba by nie trwała taa, nawet nie wiem jak to nazwać. Realne życie? Bajka? Żadne z tych określeń nie pasuje.
-Clary, wszystko okay?- wyrywa mnie z natłoku myśli Jace.
-Tak, a coś się stało?- odpowiadam jednocześnie odwracając się do niego. Nie wiem kiedy, ale wysunęłam się na prowadzenie w marszu do celu. Na twarzy Jace'a goszczą takie emocje jak zaniepokojenie oraz zatroskanie.
-Nie, nic się nie stało.-Odpowiada szybko.- Daleko jeszcze do tego Simona?
-Nie. To ten dom z numerem 8634.- mówię i pokazuję ruchem ręki na budynek po przeciwnej stronie ulicy. Jace kiwa głową. Tylko tyle. Natomiast Izzy z Alec'iem ustalają coś bardzo żywiołowo gestykulując. Nie mówią zbyt głośno. Mówią tonem takim, aby siebie nawzajem słyszeć. Nikt inny po za nimi.- O co im chodzi?
-Kiedy ty się wyłączyłaś zaczęli ustalać, czy ten cały Simon powinien ich widzieć, wiedzieć o ich istnieniu.- odpowiada Jace odwracając się do rodzeństwa.- Hej, i co ustaliliście?
-Wy idziecie widzialni, my natomiast pozostajemy niewidzialną, uzbrojoną tajemnicą.- odpowiada Izzy.
-Uzbrojoną?- pytam szeptem Jace'a. On natomiast tylko wskazuje rękom Lightwood'ów.
    No tak. Izzy zdejmuje swoją bransoletkę, która okazuje się jej batem. Alec zakłada ręce na swoją szyję i po chwili wyciąga dwa serafickie miecze. Cicho szepcze coś do nich i natychmiast rozjarzają się białym światłem. Spoglądam na Jace'a. On tylko podniósł kalpy skórzanej kurtki odsłaniając swój czarny t-shirt i z jednej z jej środkowych kieszeni wyjął i pokazał mi seraficki miecz tylko na 10 sekund i schował.
   Musiałam zrobić jakąś głupią minę, ponieważ wszyscy zaczęli się śmiać. Z wyjątkiem mnie.
-My jako Nocni Łowcy prawie nigdy nie ruszamy się gdziekolwiek bez broni.- mówi Jace opanowując śmiech.
-Okay, rozumiem. To wchodzimy.- mówię i pukam do drzwi. Lightwood'owie znikają nam z oczu.
   Przez pierwszą minutę nic się nie dzieje. Może nie ma go w domu? Następnie słyszymy kroki i otwierają się drzwi.
   W pierwszej chwili widzę zaskoczenie na twarzy Simona, a potem on bierze mnie w ramiona.
-Myślałem, że coś ci się stało. Nie odzywałaś się przez dwa tygodnie, a po tym co się stało z twoim domem i rodzicami spodziewałem się najgorszego.- mówi nie wypuszczając mnie z niedźwiedziego uścisku. Coś się w nim zmieniło nie jest tym Simonem, którego pamiętam ze szkolnej ławki. Z zewnątrz wygląda tak samo, ale jest w nim coś innego.
-Kto to jest?- mówi Simon wskazując na Jace'a. Wreszcie wypuścił mnie z uścisku mogę oddychać. Od kiedy on jest, aż taki silny?
-To jest Jace, pomógł mi wyjść cało z opresji dwa tygodnie temu.- mówię. Razem wchodzimy do domu i kierujemy się do salonu. Bywałam w tym domu tak często, że mogę się poruszać z zamkniętymi oczami. Siadami na karmelowych sofach i siedzimy przez chwilę w niezręcznej ciszy. Simon proponuje nam herbatę i idzie ją zaparzyć. Mijają kolejne minuty, a on nie wraca. Coś długo go nie ma.
   Kiedy wraca ma już zaparzoną herbatę. Podaję ją nam zasiadając na swoim miejscu. Wszyscy upijamy po łyku.
-Clary, co się z tobą działo?- pyta w końcu Simon.
-Och, dług by opowiadać.-mówię.
-Mamy czas.- mówi Simon. Ma bardzo dziwną minę, jeżeli dodać do tego jeszcze niebezpieczny błysk w oku to wygląda najmniej groźnie. Patrzę na Jace'a, ale on jest skupiony na moim "przyjacielu". Czy on też coś wypatrzył?
-No, właśnie nie mamy. Przypomniało mi się, że musimy już wracać do Insty.... do domu.- poprawiam się szybko.
-Oj, nie opuszczaj mnie tak szybko.- mówi "Simon".- Muszę coś ci pokazać. -kończy mówić i łapie mnie za nadgarstek.
     Kiedy mijam Jace'a on coś wkłada mi do tylnej kieszeni i poprawia moją koszulkę. Jace zostaje na kanapie w salonie, a ja ruszam wraz z kimś kto przypomina mi Simona na piętro.Przez całą drogę nie puszcza mojej ręki. Dopiero kiedy jesteśmy w jego sypialni puszcza ją.
-Co chciałeś mi niby pokazać?!- już nie mówię. Ja krzyczę, lecz Simon tylko się odwraca i chce wyjść z pokoju. Podbiegam do niego i kładę rękę na jego ramieniu tak, aby się do mnie odwrócił.- Kim ty jesteś?!
     Odwraca się tak gwałtownie, że upadam na ziemie. Patrzy na mnie z góry i już  wiem, że miałam 100% racje. To nie jest Simon Levis. To jest ktoś.....nie coś zupełnie innego. Jest to jakiś demon, ponieważ przez jego twarz przebiega kilkadziesiąt mikro skurczy. Zmienia się drastycznie, w obślizgłego, czarnego węża z rękoma.
    Jedyne co mogę zrobić to głośno krzyknąć.
-Jace, pomocy!!!-nikt nie przybiega. W tym samym czasie drzwi frontowe zostają wyważone, a tak bynajmniej sądzę po głośnym huku. Następnie wbiega kilkadziesiąt osób.
    Wąż, który jeszcze minutę temu przypominał z wyglądu Simona zaczyna sunąć w moim kierunku.
-Zostajesz tu.- syczy, a ja sięgam do tylnej kieszeni spodni i wyciągam z niej nóż, seraficki.
    Pamiętam, że każdy Nocny Łowca szepcze najpierw coś do niego, a on się rozjaśnia. Nie wiem skąd, ale do głowy przychodzi mi tylko jedno słowo.
-Kamael-szepczę a nóż się rozjarza na biało. W tym czasie wąż zamyka swoim ogonem drzwi i powoli się do mnie przybliża. Kiedy jest już wystarczająco blisko i wiem, że nie spudłuje rzucam w niego. Trafiam w samo serce. Wąż staje w płomieniach.
    Podbiegam szybko do drzwi i łapię za klamkę. Nic to nie daje są zamknięte. Mogę tylko liczyć na to, że ktoś po mnie przyjdzie i otworzy te cholerne drzwi.
    Muszę zapamiętać jedno. Jak kiedyś będę jeszcze raz wypowiadała takie życzenie muszę je sprecyzować. Oczywiście ktoś otwiera drzwi, ale to nie jest Jace, Alec ani Izzy, tylko Valentine. Automatycznie zaczynam się cofać do okna, które jest po drugiej stronie pokoju.
-Jak miło cię widzieć, Clarisso.- mówi Valentine. Schował broń.
-Chciałabym powiedzieć to samo, ale niestety nie mogę.- mówię. Valentine nic nie mówi, a mnie interesuje tylko jak uciec. Jedyną drogą ucieczki są drzwi lub okno. Okno to samobójcza misja. Pozostają drzwi, tylko, że ich blokuje Valentine, mój ojczulek.
- Nie myśl o ucieczce. -mówi. Wtedy drzwi zostają wyrwane z zawiasów i przygważdżają mojego ojca do podłogi. Na nich stoi mój bohater, Jace.
-Clary, jakie są drogi ucieczki?!- mówi. Nie mogę mu powiedzieć, że nie ma drogi ucieczki, więc obmyślam każdą możliwą drogę wyjścia z budynku. Wtedy przed oczami staje mi runa.
-Rzuć mi stelle!!- wołam, a on posłusznie wykonuje polecenie. Valentine powoli odzyskuje przytomność i podnosi się, czym Jace traci równowagę.
     Przytykam stelle do ściany i zaczynam kreślić runę. Po minucie runa jest gotowa i powstaje brama.  Spoglądam na Jace'a, który walczy zacięcie z Valentine'm. W tym samym czasie wbiegają do pokoju Lightwood'owie. Izzy jest lekko ranna w ramię, Alec kuleje. Pomagają Jace'owi powalić Valentine'a na ziemie. Udaje się im to w przeciągu pięciu minut. Podbiegają do mnie.
-Myślcie o Instytucie.-mówię i Izzy wbiega  do bramy i znika. Alec robi to samo.
-O Instytucie?-mówi Jace uśmiechając się. Łapie mnie za rękę i lekko całuje w usta. Kiedy się odrywamy kątem oka widzimy, że Valentine podbiega do nas, a za nim chyba Jonathan.
     Wchodzimy w błękitną taflę Bramy i ja myślę tylko o Instytucie i Jace'ie.
****************************************************
To jest kolejny rozdział. Nie wiem na razie kiedy będzie następny, ale do czerwca powinnam się wyrobić.Czy taka długość rozdziałów wam pasuje? Piszcie komentarze. :*

Czytasz- zostaw po sobie pamiątkę w postaci komentarza.
Komentujesz- wiem, że czytasz i może przez to pojawi się szybciej kolejny rozdział.

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział XVII "Nieznajomy w kinie"

     Film był fajny. Głównym bohaterem był facet, który chciał odzyskać porwaną przez jedną z mafii dziewczynę. Akcja na początku toczyła się w Rosji, gdzie wybuchło kilka samochodów, zabito 50 osób. Następni akcja przeniosła się do samolotu. Główny bohater dowiedział się, od jednego ze swoich informatorów, że jego dziewczyna jest w Ameryce. Samolot wybuchł, a zakochany złapał ostatni spadochron. Dotarł do Ameryki i uratował ukochaną. Tylko jedno było w tym filmie dziwne, pomijając, że przeżył to wszystko w ciągu dwóch dni. Skakał z budynków, i spokojnie spadał na ziemie. Nic mu się nie działo. Może miał kilka zadrapań, przez cały film.
    Pomijając film i oglądanie go było super. Całą czwórką poszliśmy do pomieszczenia nad widownia, gdzie puszczają film. Nie zapłaciliśmy za bilety, to samo tyczy się popcornu. Wszystkich wciągnęła akcja filmu. Ciekawe czy tak wygląda zawsze ich życie? Czy zawsze tak jak bohater filmu ryzykują własne życie aby uratować inne życie? Czy któreś z nich też kiedyś walczyło o kogoś kogo kochali?
   Nocnych Łowców tak wciągnął film, że nawet nie zauważyli kiedy wyszłam do toalety. W drodze do WC zauważyłam dwóch mężczyzn. Nie było by nic w tym dziwnego, gdyby nie ich ręce i szyja pokryte Runami. Tylko te części ciała mieli odkryte. Przyziemny kasjer nie widział ich.  Zdrętwiałam ze strachu kiedy ruszyli w kierunku sal. Nie mogłam zrobić ani jednego kroku. Jedyne na co mogłam sobie pozwolić to oddychanie, a i to przychodziło z wielkim trudem. Kompletnie zapomniałam, że mam na sobie Runę Niewidzialności Clary (tak ją nazwał Jace). Miałam zamiar ukryć się za jakimś krzaczkiem znajdującym się w Kinie, ale i tak by mnie zobaczyli.
   Mężczyźni stali tak dobrych piętnaście minut. Ruszyli w kierunku sali numer 1. My byliśmy w 4. Wszystko było by dobrze gdyby nie jedna z kasjerek. Nie widziała mnie i trąciła mnie mocno ramieniem. Przewróciłam się przy okazji przewracając donice z jakimś dużym nieokreślonym drzewkiem za którym miałam się schować. Ludzie Kręgu natychmiast się odwrócili w kierunku skąd dobiegł dźwięk.
  Wstałam najszybciej jak potrafiłam i ruszyłam w kierunku sali nr 4. Nie wiem czy ci mężczyźni mnie widzieli, bo przez chwilę zwątpiłam, zapomniałam o Runie.
   Kiedy byłam już przy drzwiach do sali ktoś równo ze mną otworzył drzwi. Czy ja dziś miałam cały czas się przewracać? Czy miałam jakieś zaburzenia błędnika?
   Drzwi oczywiście otworzył Jace, chyba zauważył moje zniknięcie. Zobaczył  mnie leżącą na ziemi i jego twarz od razu się zmieniła. Niepokój przeszedł w ulgę. Podał mi rękę, żeby mnie podnieś, przyjęłam ją. Podniósł mnie i od razu przytulił. Odsunął mnie od siebie i zaczął swoją przemowę
-Nigdy więcej mi tego nie rób. Rozumiesz? Umierałem ze strachu. Wyszłaś z sali nie mówiąc nikomu gdzie idziesz.-mówił głośnym szeptem. Trzeba mu przyznać, że miał gadane.- Kiedy usłyszałem ten hałas myślałem, że coś ci się stało.
   Właśnie hałas. Tak mnie ucieszył widok Jace'a, że zapomniałam powiedzieć kto zawitał do kina.
-Jace, mów ciszej. W kinie są ludzie Valentine.- powiedziałam szeptem. Takim aby usłyszał mnie Jace. W czasie drogi do Kina Nocni Łowcy wytłumaczyli mi, że Runy mogą zrobić Ciebie tylko niewidzialnym, nie uczynią z ciebie istoty bezgłośnej. Trzeba mówić, albo bardzo cicho, albo lepiej nic nie mówić.
    W momencie kiedy dotarło do Jace co się dzieje na korytarz weszli dwaj mężczyźni. Przedtem byłam sparaliżowana strachem, że nie przyjrzałam im się za dobrze. Jeden z nich był wyższy i miał brązowe włosy, orli nos i złocistą cerę. Drugi miał rude włosy, czarne oczy tak jakby w ogóle nie miał tęczówek. Tylko raz widziałam takie oczy, ale nie możliwe jest to, żeby się przefarbował. Nie pasowała także budowa ciała. Jonathan był umięśniony, natomiast człowiek stojący przede mną był raczej mizernej budowy ciała.
    Jace zaraz jak ich zauważył napiął mięśnie i stanął przede mną zasłaniając mi całą akcje. Kiedy mężczyźni byli za blisko nas, Jace sięgnął do paska (chyba tam zawsze trzyma serafickie miecze), lecz tym razem nic nie znalazł. Nie zabrał ich. Drzwi do sali gdzie oglądaliśmy film otworzyły się i wyszedł z niego mężczyzna. Całe szczęście. Jakby to wyglądało, gdyby nagle same z siebie otworzyły się drzwi? Nienormalnie?
   Weszliśmy do sali. Alec i Izzy stali już na schodach i czekali aż przyjdziemy. Chyba coś przeczuwali. Jace ruszył tylko głową wskazując  wyjście ewakuacyjne. Trzeba dodać, że odkąd pojawili się ludzie Valentine'a cały czas trzymał mnie za rękę. Wyszliśmy z sali. Kątem oka zauważyłam, że film się skończył i puścili napisy.
    Kiedy znaleźliśmy się już poza budynkiem kina wszyscy mieli zaskoczone miny.
-Oni nie wiedzą, że ona wyszła z Instytutu. Nie mogą wiedzieć.- powiedział Jace i zaczął chodzić w kółko.
-Może jakimś sposobem się dowiedzieli?- powiedziała Izzy.
   Padały tak idiotyczne odpowiedzi, w ogóle ta dyskusja była idiotyczne. Nie mogłam już tego dłużej słuchać i powiedziałam.
- A może po prostu Valentine patroluje cały czas okolice Instytutu? Nie uważacie, że to jest bardziej racjonalne wytłumaczeni. Wczoraj z Jace'em też spotkaliśmy dwóch takich typów.
-Tak, ale wczoraj mogli nas śledzić.-powiedział Jace.
-Och Jace, sam w to nie wierzysz.- powiedziałam.- A jak już sobie to uzgodniliśmy to możemy wpaść do Simona. Nie jest to daleko.
   Powiedziałam i ruszyłam w kierunku domu Simona. Reszta poddała się mojej decyzji.

Rozdział XVI "Nowa Runa"

Ogłoszenia parafialne na początek. (Omg. Ogłoszenia parafialne, które pisze ateistka, ale okay.)
*przepraszam, że nie dodawałam tak długo. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mam żałosne powody. Nie miałam czasu i zgubiłam mój różowy zeszyt gdzie były zapisane kolejne rozdziały. Miałam racje, że żałosne?
*Jeżeli ktoś widział mój różowy zeszycik niech da znać.
* Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że zgubiłam go w swoim pokoju dwa tygodnie temu. Ach te wiosenne porządki.
* Kolejne rozdziały są pisane z pamięci. Tzn opisuję mniej więcej po kolei wydarzenia, które miały się zdarzyć.
*Rozdziały są pisane przy muzyce, więc jeżeli ktoś by chciał dowiedzieć się jakiej muzyki słucha Romantyczna Egoistka niech napisze w komentarzu.
* Nie uważacie, że sześć podpunktów jak na ogłoszenia parafialne to za dużo.
* To już jest ostatni podpunkt.
Okay, to przejdźmy do rozdziału. Życzę miłego czytania i proszę o dużo komentarzy.
***************************************

       Śniadanie u Nocnych Łowców prawie niczym nie różni się od śniadania Przyziemnych. Prawie. Chyba, żaden Przyziemny nie usiądzie do stołu uzbrojony w miecze. Jeżeli dobrze pamiętam nazywają się one serafickie, albo seramickie, nie na pewno serafickie. No tak, ale Przyziemni nie walczą z demonami i innymi stworami z baśni. Wracając do tematu śniadanie przebiegało dość normalnie. Dowiedziałam się, że Alec z Izzy idą trenować. Maryse idzie uporządkować jakieś papiery w bibliotece związane z Instytutem, a ludzie z Rady będą musieli się skontaktować z Idrisem, aby omówić kilka spraw. Ciekawe po co oni to wszystko to mówili przy śniadaniu. Każdy mówił co będzie robił dziś. Czy ktoś tu pisał książkę o codziennym życiu Instytutu? Chyba nie. Kiedy to pytanie padło na mnie nie wiedziałam co mam powiedzieć, bo moja odpowiedź była dziwna w porównaniu do innych. Tylko czy można się dziwić? Jestem w Instytucie od nie dawna. Całe moje dotychczasowe życie się zawaliło, a raczej wywróciło się do góry nogami.
-Posiedzę chyba w swoim pokoju, albo poczytam.- odpowiedziałam.
     Kiedy skończyłam wygłaszać swoją żenującą wypowiedź (w porównaniu do innych) Jace'owi zaświeciły się na moment oczy. Czy on coś planował?
    Śniadanie się skończyło i wszyscy opuściliśmy jadalnie. Ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Dotarcie do niego zajęło mi może 7 minut. Znalazłszy się w pokoju zaczęłam szukać mojego szkicownika. Nie wiem nawet po co. Może żeby coś w nim narysować? Dzisiejsze śniadanie? A może moją rozmowę z Jocelyn? Albo po prostu podświadomie chciałam obejrzeć moje prace ze "dawnego życia"? Jeszcze raz zobaczyć twarze moich bliskich, których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę. Którzy nigdy więcej się do mnie nie uśmiechną. Którzy nigdy nie powiedzą, że mnie kochają. Którzy zniknęli na zawsze z powierzchni Ziemi, przeze mnie, lub z własnego wyboru? Zginęli z miłości  do mnie, która była i darem i przekleństwem zarazem. Miłość, odmienność oraz stanie po stronie dobra. Tak myślę. Tak mi się wydaje.
   Przyglądając się ich uśmiechniętym twarzą i myśląc o nich, zaczęłam płakać. Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę dopóki pierwsze łzy nie uderzyły o papier mocząc go. Otarłam oczy i usłyszałam pukanie do drzwi. Podbiegłam szybko do lustra w łazience, żeby sprawdzić czy wyglądam w miarę dobrze. Okay, mogę otworzyć drzwi. Chwyciłam ze klamkę i (spodziewając się kogo zobaczę po drugiej stronie) nacisnęłam ją, otwierając drzwi.
   Po drugiej stronie stał..........Jace. Uśmiechnięty Jace z rękoma w kieszeniach.
-Hej- powiedziałam.
-Hej- odpowiedział, nagle onieśmielony. Mijały kolejne sekundy, a on nie przechodził do tematu. Czy on przyszedł tutaj, żeby popatrzeć sobie na mnie? Dokładniej na moją twarz, a jeszcze dokładniej w moje oczy. Poczułam, że się rumienie.
-Może wejdziesz do środka? Czy zamierzasz tak stać przez resztę dnia w progu?- zapytałam. Już chciał zrobić krok do przodu i wejść do pokoju, kiedy coś mu się przypomniało. Chyba po co tu przyszedł.
-Chciałem zapytać, czy nie masz ochoty pójść do kina? Alec i Izzy też idą, więc chcesz iść do kina z nami? Wyszedł fajny film akcji z jakimś znanym aktorem. Podobno mega ciacho. Tak mówi Izzy. To co idziesz z nam?- powiedział to wszystko na jednym wdechu. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać uśmiechu, na co Jace jeszcze bardziej się rozpromienił i też się uśmiechnął.
-Chętnie. Daj mi piętnaście minut. Gdzie się spotykamy?- zapytałam.
-Przed wejściem. Chyba, że mam po ciebie wpaść tu na górę?- powiedział Jace. Powoli wracał do siebie, do dawnego Jace'a. Pewny siebie, szarmancki, arogancki, opiekuńczy, i niezwykle przystojny Jace.
-Chyba trafię sama do wyjścia.- powiedziałam.
-Okay, jak chcesz. I tak po ciebie przyjdę.- powiedział z tym swoim błyskiem w oku. Zaczął już się powoli oddalać. Na odchodne rzucił.- A i masz tylko pięć minut.
    Cały Jace. Nic dodać nic ująć.
    Wróciłam do łazienki. Przebrałam bluzkę i spodnie.Przeczesałam włosy szczotką, Nałożyłam tusz do rzęs i błyszczyk na usta. Zajęło mi to może pięć minut, lecz kiedy wyszłam z łazienki na moim łóżku ktoś się rozłożył.
    Ten Ktoś miał na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bawełniany T-shirt przez który prześwitywały mięśnie i czarne jak węgiel Runy, oraz czarne trampki. Lekko zwilżone blond włosy i oglądał mój szkicownik.
-Czy ciebie nikt nie nauczył, że należy pukać kiedy chce się wejść do czyjegoś pokoju?- powiedziałam, przemierzając pokój i wyrywając z rąk intruza swoją własność.
-Nareszcie wyszłaś.- powiedział wstając. Nim się obejrzałam podniósł mnie z ziemi i przerzucił sobie przez ramię.
-Postaw mnie na ziemie!!- krzyknęłam, okładając go pięściami.Nienawidzę gdy ktoś mnie podnosi z zaskoczenia. Szkicownik wypadł mi z rąk jak Jace mnie podnosił. Leżał otwarty na stronie  przedstawiającej mnie i rodziców. Dwa miesiące temu.
-Miły masaż, ale naprawdę nie musisz, kochanie. I tak cię nie postawię dopóki nie znajdziemy się w windzie.- powiedział Jace. Na szczęście do windy zostało cztery metry.
   Kiedy znaleźliśmy się w windzie, tak jak powiedział postawił mnie na ziemie. Wcisnął przycisk i ruszyliśmy na dół. Nie odzywałam się do niego, on zresztą też się do mnie nie odzywała, tylko mi się przyglądał. Pięć sekund później byliśmy już na dole i musieliśmy czekać na Lightwood'ów.
-I po to mnie zniosłeś tak wcześnie na dół, żebyśmy poczekali na resztę?- zapytałam.
-Och, będą za 3....2.....1.....już.- powiedział Jace, a kiedy powiedział "już" drzwi windy otworzyły się i wyszli z nich spóźnialscy.- A nie mówiłem?
-Co nie mówiłeś?- zapytała się Izzy.
-Nic ważnego.- powiedział Jace.- Nałożyliście już Runy?
-Jeszcze nie.- powiedział Alec.- Narysować Ci?
To pytanie było skierowane do Jace. Wyciągnął stelle i zaczął nią kreślić Runę Niewidzialność. Byłeś niewidzialny tylko dla Przyziemnych. Podziemni to już inna bajka. Nie wiem skąd to wiedziałam. Po prostu ta informacja przyszła do mnie sama. Nagle przed moimi oczami pojawiła się runa. Prosta, ale bardzo silna.
-Mogę stellę?- zapytałam i od razu pożałowałam tego pytania.Spojrzeli na mnie jak na jakąś opętaną. -Chcę czegoś spróbować.
-I zamierzasz narysować sobie runę? Przecież ty nigdy ich nie rysowałaś. Nie znasz ich znaczenia, mocy. Nie wiesz co może się stać.- powiedział Alec.
-Masz.- Jace podał mi stellę.- Ale rysujesz na mnie.
-Wy jesteście nie normalni.- powiedział Alec.- Nie wiesz co się może stać.
-Może dać jej kartkę.- powiedziała Izzy i wygrzebała ze swojego plecaczka kartkę. Podała mi ją.- Rysuj.
Wzięłam papier i przyłożyłam do niego stelle. Pozwoliłam, aby prowadziła moją rękę. po dwóch sekundach Runa była gotowa.
-Skąd ją wzięłaś? Nigdy takiej nie widziałam.- powiedziała Izzy.- Wiesz co ona oznacza?
-Wydaje mi się, że czyni niewidzialnym dla tego kogo nie chcesz, aby ciebie widział.- powiedziałam.
-To niby dlaczego kartka nie znikła?- zapytał się Alec. On nadal mi nie ufał.
-A czy kartka ma wolną wole?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Okey, trzeba to na kimś wypróbować.- powiedział Jace podając mi swoje przed ramię.- Rysuj.
-Jesteś pewny?- zapytałam, a on pokiwał głową. Zaczęła kreślić runę. Kiedy skończyłam Jace się do mnie uśmiechnął, a rodzeństwo patrzyło daleko za nim. Przez niego.
-No i zniknął -powiedział Alec.
-Przecież tu stoi.-powiedziałam. Na potwierdzenie moich słów Jace szturchnął swojego parabatai.
Po tym mi uwierzyli. Nakreślili Runy na sobie, a Jace na mnie. Ruszyliśmy do kina.