sobota, 29 marca 2014

ROZDZIAŁ XV "Matczyne historyjki"

-Może go już kiedyś widziałaś?- odpowiada mi Jocelyn spokojnie, ale na jej twarzy szybko pojawia się emocja i szybko znika. Nie dowiem się co to było za uczucie. Kręcę przecząco głową. -Nie mam pomysłu.
       Kłamie. Zmieniam jednak temat.
-Dlaczego mnie zostawiłaś?- nie spodziewała się tak szybko tego pytania.
-Clary, proszę uwierz mi, że jakbym mogła to bym Ciebie zatrzymała. Nie myśl o mnie jako o złej matce. Zrobiłam to co było konieczne. Dla twojego bezpieczeństwa. Cały czas o Tobie myślałam. Chciałam być przy tobie kiedy stawiałaś pierwsze kroki, kiedy pierwszy raz szłaś do szkoły, poznać twoich przyjaciół.-mówi, a po jej policzku powoli spływa łza.- Nie zostawiłabym Cię nigdy, gdybym nie musiała uciekać przed Valentinem. Gdyby cała ta historia nie miała miejsca, żyłabyś w świecie bezpiecznym dla ciebie. Clary, rolą matki jest zapewnienie swojemu dziecku bezpieczeństwa za wszelką cenę.
-Za wszelką cenę to nie jest najlepsze stwierdzenie.-mówię.
-Masz rację, ale czasami trzeba się poświęcić dla kogoś kogo się kocha.-teraz już jej łzy płyną równym tempem.- Wiesz jak się zaczęła ta przeklęta wojna Valentina?
-Trochę, ale jak chcesz możesz opowiedzieć jeszcze raz. Może coś dopowiesz.
-Okay. Nie wiem czy znasz taką historię Kręgu, więc zacznę od niej. Krąg na samym początku był paczką przyjaciół, którzy chcieli walczyć o lepszy świat. Chyba znasz tą część. Wiesz też chyba,że byłam zakochana w Valentinie?- zapytała, a ja tylko kiwnęłam głową.- Pobraliśmy się kiedy ja miałam 18 lat. Valentine jest o dwa lata starszy od mnie.Przez pierwsze miesiące po naszym ślubie było cudowanie. Jak to zawsze bywa na początku historii, która ma się nie zakończyć happy endem. Och, tylko nie zrozum mnie źle. Nie mówię, że ślub to okropna rzecz. Po prostu tak wyszło w moim przypadku. wracając do historii. Problemy zaczęły się kiedy zaszłam w ciążę po raz pierwszy, z Jonathanem. Chyba już go poznałaś. Valentine bardzo się ucieszył. Marzył o dziecku. Wszystko było dobrze do  7 miesiąca ciąży. Luke i Valentine byli parabatai.- widząc moją minę dodała.- Prabatai to dwoje ludzi gotowych poświęcić za tego drugiego własne życie. Coś jak rodzina tylko jeszcze mocniejsza więź. Naznaczają się specjalnymi runami.- Jocelyn zamyśliła się na chwilę, a na jej ustach zawitał lekko zauważalny uśmiech.- Kimś takim byli dla siebie Valentine i Luke.- dodała  przypominając sobie o moim istnieniu i nie dokończonej historii.- Pewnego wieczoru Valentine wraz ze swoimi ludźmi z Kręgu wybrali się na co miesięczny zwiad u wilkołaków. Zasada Luka i Valentine'a była prosta. Ochraniać nawzajem swoje tyły. Tej nocy nie wrócili już jako parabatai. Luke został ugryziony przez jednego z likantropów. Tylko jedna na pięć osób ugryzionych przez wilkołaka nie zmienia się w niego. Luke należał do tego liczniejszego grona. Nie wiem czy być zarażonym tą chorobą, czy tak jak Stephen Herondale zostać zabitym przez nich.
-Herondale to jakiś krewny Jace'a?- zapytałam.
-Tata, syn Imogen Herondale. Zginął kilka miesięcy po wypadku Luke'a. Został zagryziony przez stado wilkołaków.Jego żona, Celine, kiedy się dowiedziała o jego śmierci popełniła samobójstwo. Była w 8 miesiącu ciąży. Nie wiem co się działo z Jace'm. Nie wiem nawet jak udało mu się przeżyć, ani kto mu pomógł. Nie wiem czy zauważyłaś, ale kiedy weszłaś wczoraj do salonu Imogen miała minę jakbym to ja zabiła jej syna. Tak samo patrzyła na Ciebie. Od śmierci Stephena minęło 17 lat, lecz ona dalej nie może pogodzić się ze stratą dziecka, jedynego. Ma Jace'a, ale nie ma swojego syna.
-Dlaczego Jace nie mieszka ze swoją babcią tylko w Instytucie?
- Jace jest bardzo podobny do Stephena. Imogen chyba nie zniosłaby patrzenia na kogoś podobnego do Stephena którego nigdy nie odzyska. Poza tym Imogen jest Inkwizytorką i nie miałaby dla niego zbyt wiele czasu. Wracając do historii. Kiedy Luke został ugryziony nie pojawił się u nas w domu, aż do dnia po pierwszej przemianie. Zapukał do naszych drzwi. Chciałam je otworzyć, ale Valentine mi nie pozwolił. Byłam wtedy już w ósmym miesiącu ciąży. Czułam się coraz gorzej. Nie mogłam spać, nie miałam apetytu. Valentine podawał mi jakieś proszki do jedzenia,ale po nich było jeszcze gorzej. Valentine otworzył drzwi. Rozmawiali przez dwadzieścia minut. Chciałam coś podsłuchać, ale zaczęło mi się kręcić w głowie. Kiedy zawirowania ustały usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi. Podeszłam do okna. Zdążyłam jeszcze zobaczyć Luke'a. Zmienił się. Schudł, na jego ubraniu były plamy krwi, a na ciele blizny. Coś trzymał w ręce. Później okazało się, że był to kindżał. Miał się nim zabić. Wpadłam po tym zdarzeniu w depresję. Tak bynajmniej stwierdziłam po latach. Nefilim nie znają takiego określenia. Przez następny miesiąc nic znaczącego się nie działo. Aż do porodu. Jak wiesz urodziłam syna. Nazwaliśmy go Jonathan Christopher Morgenstern. Wyglądał jak normalne dziecko dopóki nie otworzył oczu. Były jak dwie czarne dziury. To przez demoniczną krew. Ten proszek co dawał mi Valentine to tak naprawdę była krew demona., ale tego dowiedziałam się przed ucieczką. Kiedy byłam z tobą w ciąży też podawał mi jakiś proszek, ale nie masz czarnych oczu ani nic takiego, więc to musiał być jakiś lek. Po tym wydarzeniu nic się nie działo. Oczy Jonathana zmieniały kolor. Czasami były czarne, a przy obcych były brązowe. Wiem, że to dziwne, ale nie umiem tego w żaden sposób wyjaśnić. Poza tym nie potrafiłam pokochać Jonathana. Zawsze kiedy na niego patrzyłam widziałam  czarne dziury zamiast oczu. Było w nim zawsze coś co mnie przerażało. Kiedy Jonathan skończył półtorej roku Valentine zaczął przygotowywać się do powstania. Od ukończenia szkoły i śmierci ojca marzył o przejęciu władzy nad Clave. Oczywiście nie chciał powoli wspinać się po szczeblach kariery i nie chciał władzy demokratycznej. Marzyła mu się władza absolutna. Pragnął ją w tamtym momencie i musiał ją dostać. W Alicante miały zostać podpisane porozumienia, a on chciał zaatakować bezbronnych Podziemnych. Ostrzegłam tylu Podziemnych z iloma udało mi się nawiązać kontakt.Do powstania doszło kiedy Jonathan miał dwa lat. Został z moimi rodzicami w domu. Pożegnałam się z nim. Nie liczyłam, że go jeszcze kiedyś zobaczę. Kiedy doszło do powstania byłam w trzecim miesiącu ciąży, z tobą. Nosiłam luźnie ubrania. Miałam nadzieję, że Valentine nie zauważy mojego stanu. Myliłam się. W Alicante, a dokładniej w sali anioła rozpętało się piekło. Podziemni stanęli do walki z Nefilim z Kręgu. Niektórzy z Nocnych Łowców bronili Podziemnych. Oczywiście Morgenstern po pewnym czasie uciekł z pola walki. Razem z Luke'iem pobiegliśmy za nim. Biegł do domu. Zanim zdążyliśmy dobiec na miejsce posiadłość Fairchild'ów spłonęła doszczętnie. Luke znalazł mi jakiegoś konia i wyjechaliśmy z Idrisu. Razem z Luke'iem mieliśmy plan ukrycia się gdzieś. Poczekania, aż świat Nocnych Łowców o nas zapomni, a może i Valentine. Chcieliśmy żyć jako Przyziemni na wsi. Kupiliśmy bilety do Nowego Jorku i tam tymczasowo szukaliśmy schronienia. Potem co jakiś czas zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Opracowaliśmy nawet plan jak zapewnić tobie bezpieczeństwo gdyby on nas znalazł. Kiedy miałaś pół roku tak się stało. Podjechaliśmy do sierocińca. Tam już na nas czekała pani June z wypełnionymi dokumentami. Nie możesz jej pamiętać. Zmarła dwa lata po twoim przyjeździe. Dom Dziecka to było jedyne znane mi miejsce gdzie nigdy by Ciebie Valentine nie szukał. Kiedy dowiedziałam się, że adoptowali Cię Shepardowie wiedziałam, że będą szukać informacji. Luke stał się przywódcą ich stada i dwa razy w miesiącu miał sprawozdanie co u Ciebie słychać.
Dwa lata zajęło Valentinowi dojście do wniosku, że nie ma Ciebie z nami. Jakimś cudem dowiedział się, że jesteś w rodzinie wilkołaków. Zaczęły się zabójstwa rodzin wilkołaków gdzie córka była w twoim wieku.
-Skąd on wiedział, że urodziłaś córkę?- zapytałam się.
-Przez kilka dni byłam w szpitalu. Musieli spisać twoje dane. Imię w tamtym czasie było fałszywe. Kiedy trafiłaś do sierocińca dostałaś prawdziwe papiery.- powiedziała.
- Skąd on wiedział jak mam na imię?-zapytałam.
-Miesiąc temu doszło do włamania w sierocińcu. To była chwila, aby Valentine Ciebie odnalazł. Shepardowie o tym wiedzieli. Mieli dzwonić kiedy działo by się coś dziwnego albo jakbyś długo nie wracała, bądź nie odbierała telefonu.
- Dlaczego on mnie szuka?
-Chyba ten proszek nie był takim zwyczajnym proszkiem.-powiedziała Jocelyn i otworzyły się drzwi. Stanęli w nich Luke i Jace.
-Przeszukaliśmy cały Instytut. Wszyscy czekają na was, aby zacząć śniadanie. Jeżeli nie macie ochoty czegoś zjeść to powiedzcie tak będzie lepiej. Nie będę umierał z głodu. Maryse nie pozwala ruszyć nawet kanapki dopóki wszyscy nie usiądą do stołu.- powiedział Jace.
- Okay.- powiedziałam. Razem z Jocelnyn wstałyśmy z kanapy.
Całą czwórką poszliśmy do jadalni.
***********************************
Mam nadzieję, notka wam się spodobała... Macie pomysły co by się mogło stać?! Macie pomysł co by zmienić?!. Piszcie w komentarzach. 




6 komentarzy:

  1. SUPER!!! MEGA!!!ODJAZD!!! To jest genialne kocham twojego bloga!!!!!!!!!! <3 weny :-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny? Uwielbiam jak piszesz!!!!!! :-D weny :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, czekam na następny. Mam nadzieję, że wreszcie pojawi się Valentine z Jonathan'em :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny. Szkoda, że nie długo będę musiała czekać... Genialneee!

    OdpowiedzUsuń