Ogłoszenia parafialne na początek. (Omg. Ogłoszenia parafialne, które pisze ateistka, ale okay.)
*przepraszam, że nie dodawałam tak długo. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mam żałosne powody. Nie miałam czasu i zgubiłam mój różowy zeszyt gdzie były zapisane kolejne rozdziały. Miałam racje, że żałosne?
*Jeżeli ktoś widział mój różowy zeszycik niech da znać.
* Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że zgubiłam go w swoim pokoju dwa tygodnie temu. Ach te wiosenne porządki.
* Kolejne rozdziały są pisane z pamięci. Tzn opisuję mniej więcej po kolei wydarzenia, które miały się zdarzyć.
*Rozdziały są pisane przy muzyce, więc jeżeli ktoś by chciał dowiedzieć się jakiej muzyki słucha Romantyczna Egoistka niech napisze w komentarzu.
* Nie uważacie, że sześć podpunktów jak na ogłoszenia parafialne to za dużo.
* To już jest ostatni podpunkt.
Okay, to przejdźmy do rozdziału. Życzę miłego czytania i proszę o dużo komentarzy.
***************************************
Śniadanie u Nocnych Łowców prawie niczym nie różni się od śniadania Przyziemnych. Prawie. Chyba, żaden Przyziemny nie usiądzie do stołu uzbrojony w miecze. Jeżeli dobrze pamiętam nazywają się one serafickie, albo seramickie, nie na pewno serafickie. No tak, ale Przyziemni nie walczą z demonami i innymi stworami z baśni. Wracając do tematu śniadanie przebiegało dość normalnie. Dowiedziałam się, że Alec z Izzy idą trenować. Maryse idzie uporządkować jakieś papiery w bibliotece związane z Instytutem, a ludzie z Rady będą musieli się skontaktować z Idrisem, aby omówić kilka spraw. Ciekawe po co oni to wszystko to mówili przy śniadaniu. Każdy mówił co będzie robił dziś. Czy ktoś tu pisał książkę o codziennym życiu Instytutu? Chyba nie. Kiedy to pytanie padło na mnie nie wiedziałam co mam powiedzieć, bo moja odpowiedź była dziwna w porównaniu do innych. Tylko czy można się dziwić? Jestem w Instytucie od nie dawna. Całe moje dotychczasowe życie się zawaliło, a raczej wywróciło się do góry nogami.
-Posiedzę chyba w swoim pokoju, albo poczytam.- odpowiedziałam.
Kiedy skończyłam wygłaszać swoją żenującą wypowiedź (w porównaniu do innych) Jace'owi zaświeciły się na moment oczy. Czy on coś planował?
Śniadanie się skończyło i wszyscy opuściliśmy jadalnie. Ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Dotarcie do niego zajęło mi może 7 minut. Znalazłszy się w pokoju zaczęłam szukać mojego szkicownika. Nie wiem nawet po co. Może żeby coś w nim narysować? Dzisiejsze śniadanie? A może moją rozmowę z Jocelyn? Albo po prostu podświadomie chciałam obejrzeć moje prace ze "dawnego życia"? Jeszcze raz zobaczyć twarze moich bliskich, których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę. Którzy nigdy więcej się do mnie nie uśmiechną. Którzy nigdy nie powiedzą, że mnie kochają. Którzy zniknęli na zawsze z powierzchni Ziemi, przeze mnie, lub z własnego wyboru? Zginęli z miłości do mnie, która była i darem i przekleństwem zarazem. Miłość, odmienność oraz stanie po stronie dobra. Tak myślę. Tak mi się wydaje.
Przyglądając się ich uśmiechniętym twarzą i myśląc o nich, zaczęłam płakać. Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę dopóki pierwsze łzy nie uderzyły o papier mocząc go. Otarłam oczy i usłyszałam pukanie do drzwi. Podbiegłam szybko do lustra w łazience, żeby sprawdzić czy wyglądam w miarę dobrze. Okay, mogę otworzyć drzwi. Chwyciłam ze klamkę i (spodziewając się kogo zobaczę po drugiej stronie) nacisnęłam ją, otwierając drzwi.
Po drugiej stronie stał..........Jace. Uśmiechnięty Jace z rękoma w kieszeniach.
-Hej- powiedziałam.
-Hej- odpowiedział, nagle onieśmielony. Mijały kolejne sekundy, a on nie przechodził do tematu. Czy on przyszedł tutaj, żeby popatrzeć sobie na mnie? Dokładniej na moją twarz, a jeszcze dokładniej w moje oczy. Poczułam, że się rumienie.
-Może wejdziesz do środka? Czy zamierzasz tak stać przez resztę dnia w progu?- zapytałam. Już chciał zrobić krok do przodu i wejść do pokoju, kiedy coś mu się przypomniało. Chyba po co tu przyszedł.
-Chciałem zapytać, czy nie masz ochoty pójść do kina? Alec i Izzy też idą, więc chcesz iść do kina z nami? Wyszedł fajny film akcji z jakimś znanym aktorem. Podobno mega ciacho. Tak mówi Izzy. To co idziesz z nam?- powiedział to wszystko na jednym wdechu. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać uśmiechu, na co Jace jeszcze bardziej się rozpromienił i też się uśmiechnął.
-Chętnie. Daj mi piętnaście minut. Gdzie się spotykamy?- zapytałam.
-Przed wejściem. Chyba, że mam po ciebie wpaść tu na górę?- powiedział Jace. Powoli wracał do siebie, do dawnego Jace'a. Pewny siebie, szarmancki, arogancki, opiekuńczy, i niezwykle przystojny Jace.
-Chyba trafię sama do wyjścia.- powiedziałam.
-Okay, jak chcesz. I tak po ciebie przyjdę.- powiedział z tym swoim błyskiem w oku. Zaczął już się powoli oddalać. Na odchodne rzucił.- A i masz tylko pięć minut.
Cały Jace. Nic dodać nic ująć.
Wróciłam do łazienki. Przebrałam bluzkę i spodnie.Przeczesałam włosy szczotką, Nałożyłam tusz do rzęs i błyszczyk na usta. Zajęło mi to może pięć minut, lecz kiedy wyszłam z łazienki na moim łóżku ktoś się rozłożył.
Ten Ktoś miał na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bawełniany T-shirt przez który prześwitywały mięśnie i czarne jak węgiel Runy, oraz czarne trampki. Lekko zwilżone blond włosy i oglądał mój szkicownik.
-Czy ciebie nikt nie nauczył, że należy pukać kiedy chce się wejść do czyjegoś pokoju?- powiedziałam, przemierzając pokój i wyrywając z rąk intruza swoją własność.
-Nareszcie wyszłaś.- powiedział wstając. Nim się obejrzałam podniósł mnie z ziemi i przerzucił sobie przez ramię.
-Postaw mnie na ziemie!!- krzyknęłam, okładając go pięściami.Nienawidzę gdy ktoś mnie podnosi z zaskoczenia. Szkicownik wypadł mi z rąk jak Jace mnie podnosił. Leżał otwarty na stronie przedstawiającej mnie i rodziców. Dwa miesiące temu.
-Miły masaż, ale naprawdę nie musisz, kochanie. I tak cię nie postawię dopóki nie znajdziemy się w windzie.- powiedział Jace. Na szczęście do windy zostało cztery metry.
Kiedy znaleźliśmy się w windzie, tak jak powiedział postawił mnie na ziemie. Wcisnął przycisk i ruszyliśmy na dół. Nie odzywałam się do niego, on zresztą też się do mnie nie odzywała, tylko mi się przyglądał. Pięć sekund później byliśmy już na dole i musieliśmy czekać na Lightwood'ów.
-I po to mnie zniosłeś tak wcześnie na dół, żebyśmy poczekali na resztę?- zapytałam.
-Och, będą za 3....2.....1.....już.- powiedział Jace, a kiedy powiedział "już" drzwi windy otworzyły się i wyszli z nich spóźnialscy.- A nie mówiłem?
-Co nie mówiłeś?- zapytała się Izzy.
-Nic ważnego.- powiedział Jace.- Nałożyliście już Runy?
-Jeszcze nie.- powiedział Alec.- Narysować Ci?
To pytanie było skierowane do Jace. Wyciągnął stelle i zaczął nią kreślić Runę Niewidzialność. Byłeś niewidzialny tylko dla Przyziemnych. Podziemni to już inna bajka. Nie wiem skąd to wiedziałam. Po prostu ta informacja przyszła do mnie sama. Nagle przed moimi oczami pojawiła się runa. Prosta, ale bardzo silna.
-Mogę stellę?- zapytałam i od razu pożałowałam tego pytania.Spojrzeli na mnie jak na jakąś opętaną. -Chcę czegoś spróbować.
-I zamierzasz narysować sobie runę? Przecież ty nigdy ich nie rysowałaś. Nie znasz ich znaczenia, mocy. Nie wiesz co może się stać.- powiedział Alec.
-Masz.- Jace podał mi stellę.- Ale rysujesz na mnie.
-Wy jesteście nie normalni.- powiedział Alec.- Nie wiesz co się może stać.
-Może dać jej kartkę.- powiedziała Izzy i wygrzebała ze swojego plecaczka kartkę. Podała mi ją.- Rysuj.
Wzięłam papier i przyłożyłam do niego stelle. Pozwoliłam, aby prowadziła moją rękę. po dwóch sekundach Runa była gotowa.
-Skąd ją wzięłaś? Nigdy takiej nie widziałam.- powiedziała Izzy.- Wiesz co ona oznacza?
-Wydaje mi się, że czyni niewidzialnym dla tego kogo nie chcesz, aby ciebie widział.- powiedziałam.
-To niby dlaczego kartka nie znikła?- zapytał się Alec. On nadal mi nie ufał.
-A czy kartka ma wolną wole?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Okey, trzeba to na kimś wypróbować.- powiedział Jace podając mi swoje przed ramię.- Rysuj.
-Jesteś pewny?- zapytałam, a on pokiwał głową. Zaczęła kreślić runę. Kiedy skończyłam Jace się do mnie uśmiechnął, a rodzeństwo patrzyło daleko za nim. Przez niego.
-No i zniknął -powiedział Alec.
-Przecież tu stoi.-powiedziałam. Na potwierdzenie moich słów Jace szturchnął swojego parabatai.
Po tym mi uwierzyli. Nakreślili Runy na sobie, a Jace na mnie. Ruszyliśmy do kina.
nie wiem czemu ale zaczęłam się śmiać
OdpowiedzUsuńpo prostu nie wiem z czego
super blog ; - )
Jesteś genialna, uwielbiam tego bloga!!!!!!!! :-* weny <3
OdpowiedzUsuńkocham twojego bloga <3 <3 kocham kocham
OdpowiedzUsuń