poniedziałek, 30 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XIII "Ważni ludzie"

               Doszliśmy do pokoju Isabelle. Jace nie przejmował się pukaniem do drzwi. Musiał się domyślić, że dziewczyna nie śpi. W pokoju była Izzy i Max. Kiedy teraz mu się przyjrzałam to bardzo przypominał mi Simona. Simona siedem lat temu. Był też bardzo podobny do Lightwood'ów. Miał takie same kruczoczarne włosy. Jako jedyny z rodzeństwa nosił okulary, a za nimi patrzyły na nas błękitne oczy.
-Clary, Maxa już poznałaś, prawda?- powiedział Jace i wskazał chłopca.
              Max, Jace i ja usiedliśmy na łóżku. Isabelle zajęła miejsce przy toaletce. Zaczęli o czymś rozmawiać, ale ja nie potrafiłam się skupić. Rozglądałam się po pokoju.
              Nie był za duży, ale dużo tu się działo. Ściany miały kolor jasno różowy, toaletka fioletowa, szafki czarne i białe, łóżko neonowy róż. W ogóle było tu dużo kolorów i ... broni. Na każdym meblu była jakaś broń. Od gwiazdek ninja po toporek leżący na biurku. Swój bicz miała owinięty wokół nadgarstka, więc nie musiałam go szukać na meblach.
-Clary, mówię do Ciebie.- powiedziała Izzy, machając ręką przed moimi oczami. Ściągnęło mnie to na ziemię.- Pytałam się czy ty w ogóle coś wiesz o Idrisie.
-Pierwszy raz to usłyszałam to w salonie. - powiedziałam.
-Idris to państwo Nocnych Łowców. Stolicą jest Alicante.- mówił Max. Miał tylko 9 lat, a bynajmniej tak wyglądał. - To tam podpisuje się wszystkie ważne dokumenty. Porozumienia, prawa...
-Max. -przerwała mu surowym tonem Isabelle.- może pójdziesz do swojego pokoju. Powinieneś już iść spać.
-Ale..- powiedział Max.
-Max, idź już do swojego pokoju.- powiedział Jace łagodnym tonem. Chłopiec spuścił głowę i wyszedł z pokoju ani razu nie oglądając się za siebie.
- To ten Idris to wasze państwo? Dobrze zrozumiałam?- powiedziałam.
-Tak, to nasze państwo.- powiedziała Izzy.- Jedynym miastem jest Alicante i tam chcą Ciebie wysłać.
-Niby po co?- zapytałam.
-Tam są główne urzędy Nefilim. Tam zapadają najważniejsze decyzje. Tam też jest sierociniec.To znaczy w pierwszym tygodniu byłabyś w sierocińcu, a potem może byś była w jakimś Instytucie. Clave chyba uważa, że byłabyś tam bezpieczna.
-Bezpieczna?-powiedziałam.
-W Idrisie są sami Nocni Łowcy. Oni byliby w gotowość i ...- zaczęła Izzy.
-Inkwizytor myśli, że wtedy Valentine by zaatakował. Mogli by go zabić i było by po sprawie. Lecz on nie jest taki głupi. Clave się myli. Morgenstern nie zaatakuje miejsca gdzie może liczyć się z porażką. On po prostu nie zakłada się kiedy wie, że może przegrać.- powiedział Jace. Położył się w poprzek łóżka i zamknął oczy. Było po nim zmęczenie.
-Czyli mam do wybierać między narażaniem życia obcych mi ludzi albo was? Bo Valentine może zaatakować w każdej chwili.- powiedziałam.
-Clary, jesteśmy Nocnymi Łowcami cały czas narażamy swoje życie dla życia innych. Taki już nasz obowiązek.- powiedziała dziewczyna.
-Czyli mam narażać ważnych dla mnie osób, bo taki ich obowiązek?- zapytałam.
-Jesteśmy dla Ciebie ważni?- zapytał się Jace i podniósł się lekko na łokciach.
-Tak jesteście dla mnie ważni. Uratowaliście mi życie. -powiedziałam i nagle przyszła mi do głowy myśl.- Czy wilkołaki mają pogrzeby? Czy są normalnie chowani?
-Clary, chodzi Ci...- zaczęła Izzy lekko zdenerwowana. - Twoi rodzice adopcyjni są już pochowani od tygodnia.
-Gdzie?!
-Pokażemy Ci.  Jest taki specjalny cmentarz dla likantropów.-powiedział Jace.
- Pójdę spać. Dobranoc. - powiedziałam i wyszłam z pokoju. Jakoś trafiam do swojego pokoju i zasnęłam.

sobota, 7 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XII "Rodzinne więzy"

      Staliśmy (to znaczy ja i ta kobieta) tak długo, aż Luke jej nie odciągnął.
-Ona Cię nie pamięta.- szepnął Luke na tyle głośno, że mogłam usłyszeć.-Była za mała.
      Stałam jak słup soli. Wszyscy się gapili na mnie lub na tę kobietę.
       Luke mówił o mnie, tego byłam na 100% pewna. Dlaczego byłam za mała? Czy powinnam była pamiętać tę kobietę?
-Clary, to jest Jocelyn Fairchild.- powiedział Robert i wskazał na kobietę o rudych włosach.-To jest Imogen Herondale,- kobieta o siwych włosach.- a to konsul Blackwell.
      Mówił coś jeszcze, ale ja już straciłam kontakt z rzeczywistością. Jocelyn Fairchild jak mi tłumaczono była moją matką, więc byłam w jedynym pokoju ze swoją matka. Moją biologiczną matką. Matką, która mnie zostawiła.
-Konsul Blackwell przyjechał po to, aby zabrać Cię do Idrisu. Tam będzie bezpieczniej.- powiedziałam Maryse sprowadzając mnie na ziemię.- To sierocińca.
-Nie ja nigdzie nie jadę. -powiedziałam- Gdzie jest w ogóle ten Idris? Mam tu Simona. Ja nie mogę go zostawić.
-Clary,- zaczął Hodge, porzucając swój naukowy ton.- jako, że twoi prawni rodzice nie żyją to jesteś prawnie sierotą, rozumiesz?- kiwnęłam głową.- W świecie Nefilim i u Podziemnych powinnaś trafić do jakieś rodziny adopcyjnej, ale o tym musi zadecydować Clave. Jednak tu pojawia się problem w postaci twojej matki.
-Ja i tak się nigdzie nie ruszam. Jeżeli chcecie się mnie pozbyć to wystarczy powiedzieć.- powiedziałam. Nagle ogarnęło mnie uczucie ucieczki. Chciałam być jak najdalej stąd.-Mogę stąd wyjść?
-Tak, oczywiście. Jace, odprowadzisz ją?-  powiedziała Imogen.
     Jace podszedł do mnie i złapał mnie za ramię. Kiedy ja już byłam na zewnątrz obrócił się i powiedział.
-Babciu, ale przed wyjazdem pogadasz ze mną jeszcze?
-Oczywiście.- odpowiedziała Imogen.
     Wyszliśmy na korytarz i zmierzaliśmy chyba do mojego pokoju. Gdy byliśmy w połowie drogi nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Nie wiedziałam już jak mam się czuć. Za duży natłok informacji.
-O co chodzi?- powiedział Jace.- Myślałem, że jesteś zła.
-No, bo jestem.- powiedziałam.- Tylko nie myślałam, że Imogen Herondale jest Twoją babcią. Myślałam...
-Myślałaś, że co?- powiedział Jace lekko wkurzony. - Że to jakaś daleka krewna?
-Spokojnie, Jace.- próbowałam go uspokoić.- Nie miałam zamiaru Cię zdenerwować. Miałam na myśli, że to może twoja ciocia. Lecz to, że jest Twoją babcią bardziej mi pasuje. Macie takie same kości policzkowe.
- Chyba masz racje.- powiedział Jace trochę uspokojony. Po dłuższym namyśle dodał.- Wiesz co lepiej chodźmy do Izzy. Na pewno chce się dowiedzieć co się dzieje w salonie.
-Dlaczego Jej tam nie ma?- zapytałam się.
-Nie ma osiemnastu lat.- odpowiedział Jace.
-To mnie też nie powinno tam być? Jace, ile ty masz lat?
-Może po jednym pytaniu? Po pierwsze : tak nie powinno NAS tam być, a w szczególności ciebie. Po drugie: mam siedemnaście lat. Kiedy ty masz urodziny?
-Ja- szybka kalkulacja.- za dwa dni, a co?
- Nie tak się pytam. Czyli urodziny masz 15 sierpnia?
-Tak, a ty kiedy?- zapytałam się. Byłam naprawdę ciekawa.
-Dokładnie dwa miesiące po tobie- odpowiedział i ruszyliśmy w kierunku pokoju Izabelle.

piątek, 6 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XI "Nieznajoma bliska osoba"

         Szliśmy do Instytutu. Ja, Clarissa Fray i Jace... Jak on miał na nazwisko?
-Jace- powiedziałam.
-Hmm.- mruknął Jace.
- Jak ty masz na nazwisko?
-Od biologicznych rodziców Herondale , a od adopcyjnych Lightwood.
- Czyli jesteś Lightwood czy Herondale?- drążyłam temat.
- Herondale i Lightwood.- powiedział Jace.-Chociaż bliżej mi do Lightwood.
-Dlaczego?- zapytałam.
- To tak jakbym Ciebie zapytał dlaczego jesteś Clarissa Fray, a nie Shepard, Fairchild lub Morgenstern/
-Nie wiem po prostu już tak jest. Uprzedzę twoje następne pytanie. Nie chcę zmienić nazwiska.- powiedziałam.
-Tylko wiesz, że w świecie Nefilim nie istnieje Clary Fray. Istnieje tylko Clary Morgenstern.- powiedział Jace.
-Chwileczkę, przecież ja w świecie Nocnych Łowców w ogóle nie istnieje.
- Tak myślisz?- powiedział Jace i się uśmiechnął.- Twoi rodzice byli wilkołakami. To znaczy twoi adopcyjni rodzice, należeli do stada Luke'a, który był kiedyś Nocnym Łowcą. A ty jesteś...
- Luke był Nocnym Łowcą?- przerwałam Jace'owi.
-No tak i był przyjacielem Valentine'a.
-Aha- powiedziałam. W ciągu 24 godzin dowiedziałam się tylu nowych rzeczy, że masakra.
            Do Instytutu zostało nam pięć metrów. Taki mały dystans i znowu każdy w tym budynku będzie się na mnie gapił. Czy oni czekają aż się załamię? Powinnam przecież straciłam rodziców, ale jeżeli się załamię to nigdy się nie pozbieram do kupy. Muszę być twarda.
-Hodge zawsze jest taki?- zapytałam się Jace'a, żeby zająć się czymś innym niż rozmyślaniem.
-Taki czyli przemądrzały? To tak.- powiedział Jace.- Ale jak jest temat który go niezwykle interesuje to będzie pytał cały czas. Chociaż zawsze patrzył na uczucia innych.
             Znaleźliśmy się pod bramą Instytutu. Jace otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Trzeba powiedzieć, że jeżeli wszyscy Nefilim zachowywali się tak kulturalnie jak Jace to ... WOW. Nawet nie wiem co mam powiedzieć.
            Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do salonu gdzie było bardzo głośno.
            Church tak się nazywał kot mieszkający w Instytucie (Chyba to było jedyne zwierzę w Instytucie.) wygrzewał się przed kominkiem. W samym pokoju znajdowało się jakieś osiem osób. Tych co umiałam rozpoznać była znaczna większość. Był tam Alec, Hodge, państwo Lightwood, Luke, kobieta o rudych włosach bardzo podobnych do moich, mężczyzna o czarnych włosach oraz siwa kobieta.
            Kobieta stała tyłem do mnie, ale kogoś mi przypominała. Tak jakbym spotkała ją kiedyś bardzo dawno temu, ale o niej zapomniała.
           Mężczyzna miał czarne włosy poprzeplatane siwizną. Stal do mnie profilem, więc mogłam określić jego wiek. Miał około 40 lat. Na nosie miał okrągłe okulary, lenonki lub jak kto woli potterki.
          Natomiast kobieta miała swoje siwe włosy spięte w ciasny kok. Żadne pasemko nie miało prawa wysunąć się z fryzury. Wyglądała na kobietę stanowczą.
          Kiedy zauważono nasze przybycie zapadła nerwowa cisza.
          Jace nie zważając na nic podszedł do kobiety o siwych włosach i ją przytulił. Jak kogoś bliskiego.
-Jace, zabierz proszę Clary do Isabele i Max'a i tam zostanie, dobrze? -powiedziała Maryse.
           Jace już się do mnie zbliżał kiedy rzuciła się w moim kierunku kobieta o rudych włosach. Przytuliła mnie i chyba szeptała "Clary". Nie jestem pewna. To było coś dziwnego.
           Poczułam jak coś mokrego uderza mnie w ramię. Czy ona płakała?
*************
Mój prezent na mikołajki.