piątek, 6 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XI "Nieznajoma bliska osoba"

         Szliśmy do Instytutu. Ja, Clarissa Fray i Jace... Jak on miał na nazwisko?
-Jace- powiedziałam.
-Hmm.- mruknął Jace.
- Jak ty masz na nazwisko?
-Od biologicznych rodziców Herondale , a od adopcyjnych Lightwood.
- Czyli jesteś Lightwood czy Herondale?- drążyłam temat.
- Herondale i Lightwood.- powiedział Jace.-Chociaż bliżej mi do Lightwood.
-Dlaczego?- zapytałam.
- To tak jakbym Ciebie zapytał dlaczego jesteś Clarissa Fray, a nie Shepard, Fairchild lub Morgenstern/
-Nie wiem po prostu już tak jest. Uprzedzę twoje następne pytanie. Nie chcę zmienić nazwiska.- powiedziałam.
-Tylko wiesz, że w świecie Nefilim nie istnieje Clary Fray. Istnieje tylko Clary Morgenstern.- powiedział Jace.
-Chwileczkę, przecież ja w świecie Nocnych Łowców w ogóle nie istnieje.
- Tak myślisz?- powiedział Jace i się uśmiechnął.- Twoi rodzice byli wilkołakami. To znaczy twoi adopcyjni rodzice, należeli do stada Luke'a, który był kiedyś Nocnym Łowcą. A ty jesteś...
- Luke był Nocnym Łowcą?- przerwałam Jace'owi.
-No tak i był przyjacielem Valentine'a.
-Aha- powiedziałam. W ciągu 24 godzin dowiedziałam się tylu nowych rzeczy, że masakra.
            Do Instytutu zostało nam pięć metrów. Taki mały dystans i znowu każdy w tym budynku będzie się na mnie gapił. Czy oni czekają aż się załamię? Powinnam przecież straciłam rodziców, ale jeżeli się załamię to nigdy się nie pozbieram do kupy. Muszę być twarda.
-Hodge zawsze jest taki?- zapytałam się Jace'a, żeby zająć się czymś innym niż rozmyślaniem.
-Taki czyli przemądrzały? To tak.- powiedział Jace.- Ale jak jest temat który go niezwykle interesuje to będzie pytał cały czas. Chociaż zawsze patrzył na uczucia innych.
             Znaleźliśmy się pod bramą Instytutu. Jace otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Trzeba powiedzieć, że jeżeli wszyscy Nefilim zachowywali się tak kulturalnie jak Jace to ... WOW. Nawet nie wiem co mam powiedzieć.
            Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do salonu gdzie było bardzo głośno.
            Church tak się nazywał kot mieszkający w Instytucie (Chyba to było jedyne zwierzę w Instytucie.) wygrzewał się przed kominkiem. W samym pokoju znajdowało się jakieś osiem osób. Tych co umiałam rozpoznać była znaczna większość. Był tam Alec, Hodge, państwo Lightwood, Luke, kobieta o rudych włosach bardzo podobnych do moich, mężczyzna o czarnych włosach oraz siwa kobieta.
            Kobieta stała tyłem do mnie, ale kogoś mi przypominała. Tak jakbym spotkała ją kiedyś bardzo dawno temu, ale o niej zapomniała.
           Mężczyzna miał czarne włosy poprzeplatane siwizną. Stal do mnie profilem, więc mogłam określić jego wiek. Miał około 40 lat. Na nosie miał okrągłe okulary, lenonki lub jak kto woli potterki.
          Natomiast kobieta miała swoje siwe włosy spięte w ciasny kok. Żadne pasemko nie miało prawa wysunąć się z fryzury. Wyglądała na kobietę stanowczą.
          Kiedy zauważono nasze przybycie zapadła nerwowa cisza.
          Jace nie zważając na nic podszedł do kobiety o siwych włosach i ją przytulił. Jak kogoś bliskiego.
-Jace, zabierz proszę Clary do Isabele i Max'a i tam zostanie, dobrze? -powiedziała Maryse.
           Jace już się do mnie zbliżał kiedy rzuciła się w moim kierunku kobieta o rudych włosach. Przytuliła mnie i chyba szeptała "Clary". Nie jestem pewna. To było coś dziwnego.
           Poczułam jak coś mokrego uderza mnie w ramię. Czy ona płakała?
*************
Mój prezent na mikołajki.

1 komentarz: