Do Instytutu dojechaliśmy w pół godziny. Całą drogę uparcie patrzyłam się przez szybę. Kiedy dojechaliśmy do Instytutu pokazali mi główne pomieszczenia typu kuchnia, salon, jadalnia, i biblioteka itp. Oprowadzał mnie oczywiście Jace. Nie wiem dlaczego był dla mnie taki miły. Pokazał mi także mój pokój.
Nie wyglądał jakoś specjalnie. Białe ściany, łóżko, dywan, stolik nocny i łazienka.
-Wiem, że nie jest jakiś piękny. Takie są tu standardy.- powiedział Jace.- Drzwi obok to mój pokój.
-Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?- zapytałam i od razu zdałam sobie jaką gafę palnęłam.
- A co mam być wredny?- powiedział Jace.- Nie wiem tak jakoś już mam.- zaczerwienił się. Pierwszy raz widziałam chłopaka, który się czerwieni. Nie wiedział chyba co ma powiedzieć, więc szybko zmienił temat.- Za pół godziny obiad. Wpadnę po Ciebie.
I odszedł. Ja natomiast zamknęłam się w swoim pokoju. Wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam go przeglądać. Prawie wszystkie rysunki przedstawiały Simona albo rodziców. Byli zadowoleni. Po przewróceniu kilku rysunków znalazłam obrazek z postacią wróżki. Nie pamiętam kiedy to rysowałam. Najdziwniejsze jest to, że zawsze rysowałam to co widziałam. Po obejrzeniu połowy moich szkiców ktoś zapukał do drzwi. Do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Za nimi stał nie kto inny jak Jace. Wziął prysznic, bo miał jeszcze mokre włosy. Tak szczerze to on był bardzo ładny.
-Przyszedłem tak jak mówiłem. Idziesz?- powiedział.
Poszłam za nim do jadalni. Gdy weszliśmy do pomieszczenia uderzył mnie aromat potraw, a wszyscy obecni spojrzeli na nas. Powiedziałam cicho witam i usiadłam na wolnym miejscu. Obok Jace' a jakimś starszym mężczyzną.
-Jestem Hodge Starwarker.- przedstawił się mężczyzna.
-Ja jestem Robert Ligthwood, a to Max- powiedział mężczyzna z czarnymi włosami. Takimi samymi jak reszta Lightwood'ów. Wskazał na małego chłopca siedzącego obok niego.- Resztę chyba już znasz.
- Nie wiedziałam co lubisz więc trochę ugotowałam potraw.- powiedziała Maryse.
-Nie trzeba było.- powiedziałam i poszłam w ślady innych i nałożyłam sobie zapiekanki makaronowej.
Trzeba było powiedzieć, że Pani Lightwood potrafiła gotować. Kiedyś mama zrobiła taką zapiekankę tylko nie dodała chyba oregano. W tej zapiekance było oregano i rozmaryn. Było pyszne.
-Jak to jest być wychowywanym przez wilkołaki?- zapytał się Hodge kiedy wszyscy byli zajęci jedzeniem.
-Nie rozumiem pytania.- powiedziałam. Wszyscy patrzyli się na mnie, prócz Jace i Maryse. Oni utkwili swój wzrok w Hodge. Ich wzrok mówił jedno słowo. "Musiałeś". Jednak Hodge nie odpuszczał.
-Na czym polega różnica między wychowaniem Nocnych Łowców a wilkołaków?- zapytał się, a ja już wiedziałam, że będzie na mojej czarnej liście.
-Aha. Już rozumiem. Chodzi panu o to, że może chodzili jako wilkołaki po domu? Lub przynosili jakieś martwe zwierzęta do domu?- rozkręcałam się. Ten facet musiał zadać to pytanie? Musiał nie mieć w ogóle taktu.- Albo może chodzi o to, że organizowali sobie jakieś kółka wilkołaków? Nic takiego nie robili. Nie wiedziałam, że są wilkołakami dopóki sami mi o tym nie powiedzieli.- podnosiłam głos z każdym słowem. Kiedy skończyłam mówić wstałam i wyszłam z pokoju.
Jakoś trafiłam do drzwi wyjściowych. Rozejrzałam się gdzie jestem. No tak, trzy przecznice od domu Simona. Jedyny plus całej tej sytuacji.
Wyszłam na ulicę i ruszyłam w stronę domu przyjaciela. Po kilku metrach poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię.
-Clary, gdzie ty idziesz?- powiedział Jace i podał mi kurtkę.- Nigdzie się samej nie puszczę.
-Okay. To chodź ze mną do Simona.- powiedziałam i założyłam kurtkę.
Ruszyliśmy.
Ooo jakie to słodkie <3 Zabieram się za czytanie :**
OdpowiedzUsuń