Zostawili mnie na mniej więcej pół godziny. W tym czasie zdążyłam się umyć, ubrać i zacząć szukać komórki. Po dziesięciu minutach weszła pielęgniarka, odłączyła mi kroplówkę i wyszła. Niestety nigdzie jej nie znalazłam. Mój plecak leżał oparty o szafkę. Był trochę brudny i od krwi. Chyba mojej. W plecaku był szkicownik, ale nie chciałam go otwierać.
Dwa tygodnie byłam nie przytomna. Simon na pewno się o mnie martwi.
Po pół godziny wszedł do pokoju Jace.
-Widzę, że się już ubrałaś- powiedział.- Przyszedłem nałożyć Ci Iratze.
- Co to jest Iratze?- zapytałam. Miałam zachrypnięty głos. Chyba od płaczu.
-To taka runa, która pozwoli Ci szybciej wyzdrowieć. Sam mam kilkadziesiąt run. Oczywiście nie iratze. One po pewnym czasie znikają.- pociągnął rękaw i pokazał mi runę. Wyglądała jak tatuaż ptak w locie. Jace zauważył moje spojrzenie na tej konkretnej runie. Kiedyś chyba taką rysowałam.-Oznacza moc anioła. Wiesz chyba, że Nocni Łowcy pochodzą od anioła. Może trochę zapiec. To jest stela.- powiedział i pokazał mi przedmiot, który przypominał różdżkę. Podszedł do mnie i zaczął kreślić coś piekącego na moim ramieniu.
-Masz komórkę?- zapytałam, kiedy on dalej kreślił. Musiałam zadzwonić do Simona.
-Oczywiście. Jestem nastolatkiem muszę mieć komórkę.- skończył kreślić runę i wyjął z kieszeni telefon. Podał mi go, a ja od razu zaczęłam wybierać numer Simona.- Do kogo dzwonisz?
-Do Simona- powiedziałam, a on na to uniósł pytająco brwi.- Mój przyjaciel. Pewnie się martwi.
-To Przyziemny?
-Zdefiniuj "Przyziemny'.
-Cały czas zapominam, że nie wiesz za dużo o świecie Cieni. Przyziemny to każdy normalny człowiek, który nie widzi naszego świata. To taki człowiek, który żyje we własnej bańce chroniącej go przed naszym światem.
- No, to Simon jest Przyziemnym- powiedziałam i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Nigdy nie myślałam, że dźwięk wybierania może być tak denerwujący. Odebrał po trzecim sygnale.
-Halo- powiedział Simon. Jak dobrze było słyszeć jego głos.
-Simon, tu ja Clary.
-Clary? Jak dobrze Cie słyszeć. Twój dom się spalił, a twoi rodzice gdzieś zaginęli.- mówił na jednym tchu. Słychać było, że mu ulżyła wiadomość, że żyję.
-Simon, spokojnie. Kiedy możemy się spotkać?- zapytałam się, ale odpowiedzi nie usłyszałam. Jace, który przysłuchiwał się mojej rozmowie, wyrwał mi telefon z ręki. Rozłączył się i spojrzał na mnie- O co chodzi?!
-Nie możesz się z nim spotkać- powiedział spokojnie i schował telefon do kieszeni.
-Nie będziesz mi mówił z kim mam się spotykać! Nie jesteś moją mamą ani tatą!- kiedy to mówiłam zakuło mnie coś w sercu. "Nie jesteś moją mamą ani tatą!" Ból straty. Simon to jedyna osoba, która mi pozostała.
- Masz racje nie jestem nimi, ale tam gdzie ty chcesz iść jest niebezpiecznie. Teraz każdy kto jest po stronie Valentine'a będzie na Ciebie polować.- mówił delikatnie i spokojnie. Nie krzyczał, ale mówił tak jakby chciał wytłumaczyć komuś kogo kocha co jest dla niego dobre. Tak mówili do mnie rodzice kiedy miałam jakiś problem.
Mówili, a teraz ich nie ma.
Znowu ta okrutna prawda uderzyła mnie i zabolała.
ONI UMARLI!!
Znowu zaczęłam płakać. Nic na to nie poradzę. Właśnie cały mój świat się zawalił, a ja chyba miałam prawo żeby zamienić się na tę kilka minut w szpitalna fontannę.
- Cii, spokojnie- powiedział Jace i przytulił mnie. Ukryłam twarz w jego koszulce. Byłam za niska, żeby płakać mu w ramię.- Clary, spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
-Wszystko będzie dobrze?!- nie wytrzymałam i wybuchłam. Oderwałam się od niego.- Wszystko będzie dobrze?! Jak możesz mówić takie rzeczy?! Nic nie będzie dobrze. Moi rodzice nie żyją. Moich biologicznych rodziców nie znam.- płakałam dalej. Usiadłam na łóżku.- Nic nie będzie dobrze- powiedziałam szeptem. On tylko usiadł na łóżku koło mnie.
- Masz rację. Strzeliłem gafę. Nic nie będzie dobrze według Ciebie w tym momencie.- powiedział i przygarnął mnie ramieniem. Czy to w ogóle jest normalne? Bo według mnie nie. Nie znałam go za dobrze. W ogóle go nie znałam, a on mnie przytula.- Też tak myślałem kiedy straciłem ojca i matkę.- spojrzałam na niego pytająco- Tak jestem sierotą. Maryse to moja przybrana matka, Izzy, Alec i Max to moje rodzeństwo.
Chciałam już zmienić temat. Przestałam płakać, a nie chciałam się znowu zmienić w fontannę.
-Kim jest ten Luke Garroway?- zapytałam.
- Jest przywódcą Nowojorskiego stada likantropów. -powiedział Jace.- to znaczy wilkołaków. Oraz jakby to powiedzieć... hm... dobrym przyjacielem twojej biologicznej matki.
Historia Clary trochę inna niż wszystkie. Clary odkrywa, że nie jest Przyziemną. Cały jej świat się wali.
sobota, 2 listopada 2013
ROZDZIAŁ VI "Przyziemny"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetne zakończenie xD
OdpowiedzUsuńOOO to takie słodkie <3 Cudo :3
OdpowiedzUsuń