sobota, 24 maja 2014

Rozdział XIX "Rodzinna wizyta w bibliotece"

  Kiedy wchodziliśmy do innego wymiaru jakim jest Brama poczułam ból w prawym ramieniu. Ból jakby ktoś przeciął mnie nożem. Po lewej stronie miałam Jace'a, więc on nic nie zauważył. Przeszliśmy przez Bramę do Instytutu, a tam już na nas czekał komitet powitalny. Jocelyn, Luke, Imogen Herondale, konsul Wayland, Lightwood'owie, Hodge, wszyscy mieszkańcy Instytutu.
  Czekali na nasze przybycie i chyba na sprawozdanie z dnia. Jednak ja sądzę, że po części historię przeżyta dziś opowiedziała już Izzy. Dopiero teraz zauważyłam, że i oni nie wyszli z tej potyczki bez szwanku. Na przedramieniu Alec'a widniało kilka rozcięć na koszulce wokół nich krwawe ramki. Nałożył już sobie Iratze, więc pozostały tylko blade blizny. Izzy natomiast miała nacięcie na prawym udzie, które już powoli się goiło. Pomijając tą drobną ranę wyglądała perfekcyjnie, jak to Izzy.
  Jace puścił moją rękę i poleciały w naszym kierunku pytania. Ja niestety nie mogłam ich słuchać. Może nie chciałam? Nie. Nie mogłam się skoncentrować. Wszystko dookoła robić się zamazane. Poczułam jak coś ciepłego i lepkiego spływa mi po prawym ramieniu do wnętrza dłoni. Powoli skapywało dużymi kroplami na ziemie. Spojrzałam na spływającą ciecz, która okazała się moją własną krwią. Robiło mi się coraz bardziej słabo. Oparłam się o ścianę na której jeszcze przed chwilą była brama, ale już znikła, i powoli osunęłam się na ziemie.
   Próbowałam mrugać, ale moje powieki robiły się coraz cięższe. Oddychanie sprawiało mi coraz większe trudności, a świat dookoła wirował. Ostatnie co zobaczyłam to Jace'a pochylającego się nade mną. Chyba coś mówił. Tylko co? Nie umieraj? Chyba nie od tak małej ranki nie można umrzeć, ale też tak mała ranka nie powinna tak bardzo krwawić. Może coś było na ostrzu tego noża? Tylko znowu co? Chyba zacznę nienawidzić to słowo "co". I osunęłam się w nicość.
***********************************
Kilka godzin później.
   Moje powieki są nadal ciężkie, ale nie aż tak bardzo, żebym nie mogła ich otworzyć. Pierwsze co widzę po otworzeniu oczu to Jace'a śpiącego na krześle obok. Słodko wygląda kiedy śpi. nawet kiedy śpi w stroju bojowym Nocnego Łowcy z książką na kolanach. Wygląda młodziej.
  Podniosłam się na łokciach i jęknęłam z bólu w prawym ramieniu.Spojrzałam na ramię. Miałam na nim biały bandaż. Przebudziłam tym samym Jace'a.
-Co się stało?- zapytał zaspanym głosem, ale oczy miał jak najbardziej rozbudzone.- Clary, wszystko dobrze?
-Spokojnie nic mi nie jest. Po prostu chciałam wstać i rozbolało mnie ramię.- powiedziałam. Zaniepokojenie zniknęło z jego twarzy i ustąpiło miejsce uldze.
-Hodge mówi, ze może cię jeszcze jakiś czas boleć.- mówił pochylając się nade mną, żeby przykryć mnie kołdrą.- A teraz musisz odpoczywać.
   Przez moment nasze twarze dzieliła odległość kilku. Miałam ochotę go pocałować, lecz nie dał mi tej przyjemność. Nachylił się nade mną i złączył nasze usta w pocałunku. Nie wiem ile on trwał, ale dla mnie stanowczo za krótko.Świetnie całował.
-Musiałem, przepraszam.- powiedział skruszony.
-Nie przepraszaj. Też miałam na to ochotę.- powiedziałam.
-Nie zaśniesz już?- powiedział Jace ze swoim uśmiechem.
-Nie.- powiedziałam.
-To dobrze, bo ja też nie. Czyli jak się już tak dobrze czujesz to możemy pójść do oranżerii.
- Okay.- powiedziałam.
    Byłam ubrana w spodnie od piżamy i bluzkę z logo McDonalda.Jace pomagał mi wstać. Niestety kończyło się to fiaskiem. Zaraz jak stanęłam na swoich nogach zaczynał uciekać mi grunt pod nogami i siadałam znowu na łóżku.
-Mam lepszy pomysł.- powiedział i włożył jedną rękę pod moje kolana, a drugą oparł na moich plecach. Podniósł mnie, a ja oplotłam ręce wokół jego szyi.
   Ruszyliśmy w kierunku schodów do oranżerii. Nagle usłyszeliśmy za sobą czyjeś kroki. Jace odwrócił natychmiast głowę, a ja musiałam wychylić się aby zobaczyć kto idzie. Za nami szli Konsul i Hodge. O czymś zawzięcie rozmawiali półgłosem. Kiedy nas zobaczyli od razu urwali rozmowę i zwrócili się do nas.A raczej do Jace'a.
-Jace, będziemy mogli później porozmawiać?- powiedział Hodge. Jace kiwnął głową.- Wybieracie się do oranżerii? Miałem zamiar pokazać Konsulowi kwiat północy. Może pójdziecie do biblioteki.
-Okay- powiedział Jace, zrezygnowany. Jego plany chyba nie wypalił, a z Hodge'm chyba nie należy się kłócić. Może coś się stało kiedy byłam nieprzytomna?
   Kiedy mężczyźni oddalili się, a my zbliżaliśmy się do biblioteki zapytałam Jace'a.
-Coś się stało kiedy byłam nie przytomna?
-Prawie nic. Prawie to znaczy Alec opowiedział wszystko co się stało dzisiaj, ze szczegółami.- powiedział lekko podenerwowany.
-Co w tym złego?
-To, że powiedział o stworzeniu Bramy, przez ciebie, i o Runie, którą stworzyłaś w Instytucie.
-Przecież musiał, ale przecież nic się nie stało.- powiedziałam. Jace posadził mnie na kanapie, a sam ukląkł przede mną.
-Nic w tym złego, ale boję się o ciebie. Boję się, że ten dar może wpędzić ciebie w straszne tarapaty. Boję się, że Clave może wykorzystywać ciebie jako broń przeciw demonom. Boję się, że wyślą ciebie na pierwszą linie ataku. Boję się, że mogę ciebie stracić. Boję się dlatego, że.... że .......że cię kocham, Clary.
Sam wolałbym pójść na wojnę jeżeli mógłbym oszczędzić ciebie.
-Też ciebie kocham.- powiedziałam.-Ale nie zniosłabym myśli, że dzieje się tobie krzywda przeze mnie. Nie pozwoliłabym ci się bić za mnie.
    Widziałam jak zaskoczenie, które zobaczyłam na jego twarzy po moim wyznaniu zmienia się na uśmiech. Uśmiech pełen szczęścia. Pochyliłam się do niego. Okay, zeszłam z kanapy i wtedy zbliżyłam się do jego ust swoimi ustami. Kiedy zetknęły się zaczęliśmy się całować. Znowu on przerwał.
-Czyli możemy uznać, że jesteśmy parą?- szepnął mi do ucha. Zaczęłam na nowo go całować, a pomiędzy całusami odpowiedziałam.
- Tak.
  Chwilę później znowu byliśmy złączeniu ustami. Ja z rękami w jego złotych włosach, on obejmował mnie w tali. Może i mijały tak kolejne minuty, może były to już godziny, wiem jedno. Mogło to trwać wiecznie. Kiedy nagle zadzwoniła komórka Jace'a. Spojrzał na ekran nie odrywając się ode mnie i przeczytał wiadomość. Oderwał się ode mnie.
- Musimy na chwilę przerwać. Hodge mnie wzywa.- powiedział i wstał. Sekundę później już go nie było w bibliotece. Zostałam sama w bibliotece.
    Spróbowałam wstać i o dziwo się udało. Podeszłam do półki z książkami i zaczęłam oglądać tytuły. Musiałam nieźle wytężać wzrok, aby przeczytać tytuł. W bibliotece było słabe światło kamienia Nocnych Łowców. Jace mi o nim opowiadał. Świeci tylko kiedy trzyma go Nocny Łowca. Ciekawe ja tu się paliły? Słabo, ale jednak.
    Kiedy byłam przy dziesiątej księdze noszącej tytuł "Demony z piekła rodem" usłyszałam otwierane drzwi. Ktoś wszedł i zaraz zamknął drzwi na klucz.
- Jace, to ty?!!- zawołałam. Żadnej odpowiedzi. Przeszły mnie ciarki. Coś dziwnego się dzieje?- Jace, to nie jest zabawne!!
    Nagle zza rogu jednego z regałów wyszedł Hodge, a za nim Konsul. Co oni chcieli?
-Nie ma tu Jace'a.- powiedział Konsul. -Chcieliśmy z tobą porozmawiać na osobności.
-Na jaki temat?-zapytałam.
-Może usiądziemy?- powiedział Hodge wskazując na kanapę.
-Nie, dzięki. Postoję.- powiedziałam. Przybysze zajęli swoje miejsca na kanapie. Ja natomiast cały czas stałam przy regale.
- Chodzi o tę Runę, którą otworzyłaś Bramę. Jak to zrobiłaś? Bardzo nas to ciekawi.- powiedział Konsul. Widocznie przyjęli taktykę, że to on będzie gadał.
-Normalnie. Narysowałam i już. Brama otwarta. A teraz muszę iść po Jace'a. -powiedziałam i jak najszybciej pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi.
  Niestety tak jak przypuszczałam były zamknięte. Zamknęli mnie. Nagle na drewnianych drzwiach zagrały światła tak samo ułożone jak odbija je woda. Odwróciłam się i zobaczyłam otwartą bramę. Przechodził przez nią nie kto inny jak mój tatulek. Za Valentine'm pojawił się Jonathan. Każdy w pełnym uzbrojeniu.
- Clarisso, jak miło cię znowu widzieć. Nie wiedzieliśmy się może z kilka godzin.- powiedział Valentine i ruszył w moim kierunku.
-A ja nadal się będę trzymała swojej wersji.- powiedziałam i zaczęłam się cofać.
- Mogę powtórzyć też jedną kwestie z dzisiejszego dnia. Nie radziłbym ci uciekać i tak nie masz dokąd.- powiedział Valentine ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W tym momencie ktoś próbował otworzyć drzwi .
-Clary, otwórz drzwi.- zawołał Jace.- Clary, wszystko okay?!
-I kochaneczek się pojawił. - powiedział Jonathan zza moich pleców.
    Odwróciłam się i zobaczyłam jak opiera się leniwie o koniec regału z książkami. Ja byłam pośrodku, a Valentine na początku. Byłam otoczona. Clary, myśl jak stąd uciec. Zaświtał mi pewien pomysł. Może zniszczę dużo rzeczy, ale też obudzę wszystkich mieszkańców Instytutu. Pchnęłam z całej siły regał, a on się przewrócił na następny. W taki sposób zrobiłam sobie przejście i zdemolowałam trzy wysokie, stare regały z jeszcze starszymi książkami. Wbiegłam na pierwszy regał, ale ktoś złapał mnie za kostkę. Wywróciłam się na brzuch i zaraz odwróciłam się na plecy. Kopnęłam Jonathana w twarz. Momentalnie mnie puścił i złapał się za krwawiący nos. Próbowałam się podnieś, ale nic z tego. Moja rana na ramieniu znów się otworzyła. Próbowałam biec, albo chociaż iść, ale nie mogłam. Świat wokół mnie zaczął wirować, a ja tracić grunt pod nogami.
     Po chwili ktoś mnie złapał, odwróciłam się resztkami sił. Jonathan złapał mnie i przytknął mi do ust jakąś chusteczkę. Była czymś nasączona, bo zaraz moje powieki robiły się ciężkie, a może to z powodu dużego upływu krwi  drugi raz w tym samym dniu? Nie wiem.
   Nogi się pode mną ugięły, lecz nie upadłam. Jonathan wziął mnie na ręce i zaniósł w kierunku Bramy. Powoli zaczęłam odpływać. Ostatnie co pamiętam to niebieskie światło,krzyk Jace'a i ciecz znowu spływającą mi po ramieniu.
*******************************
Okay to jest kolejny rozdział, ale to chyba każdy zauważył. 
Prosiliście o Valentine'a i Jonathana. Oto i są. 
Następna notka kiedy? Jeszcze nie wiem, ale może być w przyszły weekend, albo za dwa tygodnie. Nie wiem jeszcze.
 Piszcie komentarze. 


2 komentarze: