czwartek, 31 października 2013

ROZDZIAŁ V "Za długo"

   Umarłam?
   Chyba nie. Po śmierci powinnam się stać chyba duchem. Duch chyba niczego nie czują. Stąd wiem, że nadal żyję. Straszliwie boli mnie głowa i klatka piersiowa.
   Próbuję otworzyć oczy, ale powieki wydają się tak ciężkie jakby ważyły z tonę. No dobrze jeszcze raz.
    Pierwsze co zobaczyłam to bardzo jasne światło. Za jasne. Po dwóch minutach mrugnięciach mogę normalnie widzieć.
    Jestem chyba w szpitalu, przypięta do maszyny mierzącej moje tętno i do kroplówki.
    Kiedy tylko zdążyłam ogarnąć pomieszczenie wzrokiem do pomieszczenia wbiegł mężczyzna w flanelowej koszuli i okularach. Za nim niedbale wszedł Jace. Co on jeszcze tu robi?
- Clary, jak dobrze, że się obudziłaś- powiedział mężczyzna i przytulił mnie. Syknęłam. Chyba miałam złamane żebro i właśnie się zrastało.- Oj, przepraszam. Zapomniałem.
- Lucianie, nie sądzisz, że powinieneś się najpierw przedstawić?- powiedziała kobieta, która pojawiła znikąd. Miała czarne włosy i chyba była matką Izzy, bo wyglądała jak ona. Podeszła do mojego łóżka.- Jestem Maryse Lightwood i kieruję tutejszym Instytutem.
-Aha- tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.Nagle mnie oświeciło. Wczoraj do mojego domu włamali się jacyś ludzie i zaczęli walczyć.-  Gdzie są moi rodzice?
-Valentine uciekł, a gdzie jest twoja matka tego nie wiemy.On - wskazała na faceta w flanelowej koszuli.- nie chce nam powiedzieć.
- Nie chodzi o nich.- mówiłam z coraz większym trudem. Jednak miałam coś nie tak z żebrem.- Chodzi o moich rodziców adopcyjnych. Lene i Ethana Shepard'ów. Co z nimi?
     Cała trójka wymieniła znaczące spojrzenia. Było coś nie tak. Chyba chcieli ominąć ten temat szerokim łukiem.
-Clary,- odezwał się mężczyzna tonem, którego nigdy nie chciałam usłyszeć. Kiedyś takiego tonu użył tata, kiedy umarł mój chomik. - Oni wiedzieli co się może stać. Poświęcili się dla ciebie. Oni niestety nie żyją.
     Nie mogłam w to uwierzyć. Nie żyją? A on mówi to z takim spokojem? Jakby mówił, że mój chomik nie żyję?
-Jak to nie żyją?- powiedziałam i dotarło do mnie wspomnienie jak mama mówi do mnie ostatnie słowa. "Kocham Cię" to było tyle, ale był jeszcze tata. On powinien sobie poradzić. Potrzebowałam go teraz, ale przecież oni nie mogli mnie okłamać. Nic by im to nie dało. Jaką mieli by korzyść z okłamywania nastolatki? Wmówieniu jej, że została sama jak palec? No dobrze mieli by trochę korzyści.- Dlaczego? Jak? Tata powinien żyć. Widziałam go jak walczył.
-Kiedy my uciekaliśmy Valentine wpadł w szał. Zabił większość wilkołaków, a potem rozkazał jednemu ze swoich czarowników podpalić dom.- powiedział Jace.
-Moi rodzice nie żyją?- znowu się zapytałam. Nie mogłam w to uwierzyć. To nie mogła być prawda.
-Nie, Clary, twoi biologiczni rodzice żyją. Tylko adopcyjni nie żyją...-zaczął mężczyzna we flanelowej koszuli. Nie dokończył, bo mu przerwałam.
-Nie moi rodzice nie żyją.- zaczęłam krzyczeć. Dotarło do mnie, że to prawda. Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach i rozbijały się o kołdrę.- Biologiczni mnie zostawili, albo próbowali porwać. Zapomnieli o mnie. A Pan jak może tak mówić o śmierci? Nawet nie wiem kim pan jest.!
-Clary, masz rację. Nie przedstawiłem się. Jestem Luke Garroway, ale twoja matka Cię nie zostawiła. Uciekała i myślała, że tam będziesz bezpieczna.
- Myślała? To się grubo myliła,- mówiłam.-a że uciekała to nie jest żadne wyjaśnienie. Chcę stąd wyjść. Teraz.
   Miałam już dość. W ciągu jednego wieczoru straciłam wszystko.
-Dobrze, jeszcze dziś zabierzemy Cię do Instytutu. I tak musielibyśmy Ciebie stąd zabrać. Za długo już tu leżysz.- powiedziała Maryse.
-Za długo to ile?- zapytałam się.
- Dwa tygodnie.
*******************************
Taki mój mały prezent na halloween. Ja sama lecę do kina. Pa pa i pamiętajcie o komentarzach. Piszcie je bo wtedy wiem co mam poprawić a co zostawić. :*

1 komentarz: