czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział XLI ''Śmierć''

     Łzy powoli spadają na zimne kafelki w kuchni. Cały czas przyglądam się postaci stojącej w drzwiach i nie mogę uwierzyć.
     W progu stoi wysoki mężczyzna ubrany w czarną skórzana kurtkę, ciemne jeansy i ciężkie buty. Krótkie włosy ma postawione na żel. Przez ostatnie dwa lata zmienił się nie do poznania. Tylko oczy są takie same.
- Clary, to ty krzyczałaś?! Coś się dzieje?-słyszę krzyk Jace.
    Po chwili pojawia się za Simon'em. Jest zaskoczony widokiem przybysza, biegnie wprost na niego. Lewis szybko reaguje i jakimś cudem przerzuca Jace'a przez ramię. Mój chłopak ląduje na stoliku stojącym obok mnie i nieruchomieje. Podbiegam do niego, lecz jego białą koszulę zaczyna zajmować czerwoną plama. Sięgam szybko po stelle i przytykam do nagiej skóry chłopaka.  Zaczynam powoli kreślić Rune, kiedy ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwracam głowę w prawą stronę i napotkam jego spojrzenie.
- Nie ładnie, siostrzyczko.-cmoka, kręcąc głową. 
     Patrzę się na niego i nie mogę uwierzyć. Miasto Kości jest najbardziej i najpilniej strzeżonym więzieniem na świecie. Nie jest możliwe, aby ktokolwiek uciekł z tego miejsca. Dowód na to, że ucieczka stamtąd jest możliwa kuca obok mnie i przeszywa mnie spojrzeniem.
- Co jest nie ładne? To, że próbuje ratować bliską mi osobę?-mówię i wyszarpuję rękę z jego uchwytu. Kończę rysować runę i spogladam na brata.
      Zmienił się. Włosy ma krótsze i tak samo postawione na żel jak u Simona.  W oczach nie widzę ani nutki zielonego barwnika. Są całe czarne i stanowią mroczne dziury w jego twarzy. Na kościach policzkach skóra opina się do tego stopnia, że sprawia wrażenie, iż zaraz pięknie. Usta ma wykrzywione w złośliwym uśmiechu. Jest podobnie ubrany co Simon. Co ich łączy?
-Wyrosłaś. - mówi łapiąc mnie za brodę i uważnie mi się przygląda.-Nie tak powinnaś się witać ze swoim starszym bratem.
- Mam ci się rzucić na szyję po tym co zrobiłeś?-mówię ze śmiechem. Wyrywam się z jego uścisku i wstaje. - Zabiłeś ciężarna kobietę i nastolatka. Jesteś z siebie dumny?
- To nie ja ich zabiłem. - mówi wstając.- Nie jestem, aż taką bestią. Nie zabił bym małego Nefilim.
-To kto to zrobił?- mówię kiedy Jonathan podchodzi do ściany z wyciągniętą stellą.  Powoli zaczyna kreślić stworzoną przeze mnie runę.
- Ja.-mówi Simon wprost do mojego ucha. Stoi za moimi plecami i jest stanowczo za blisko.
      Odwracam się w jego kierunku. Dopiero teraz widzę trupio bladą cerę i wydłużone kły. Bije od niego nieznośny chłód.
- To niemożliwe.-mówię odwracając się do Jonathana.-On nie może tu przebywać. To jest Instytut, miejsce poświęcone.
- Jestem projekcją.-mówi Simon i wyciąga rękę w moją stronę.  Łapie mnie za ramię i przybliża się do mnie. Kieruje się ku szyji, lecz jeszcze szepcze do mojego ucha.-Bardzo dobrą projekcją.
       Czuję jego oddech na mojej skórze i nic nie mogę zrobić. Strach kompletnie mnie sparaliżował. Kiedy jego kły od mojej skóry dzielą milimetry Jonathan odtrąca go ode mnie. Staje między nami.
- Pojebało Cię? Ona ma nam pomóc, a jako Twój obiad będzie martwa.- mówi Jonathan na co Simon syczy. Morgenstern odwraca się w moją stronę i podchodzi do mnie. Łapie mnie za ramiona.- Wszystko okay?
- Tak.-mówię i próbuje się od niego odsunąć, lecz jeszcze mocniej mnie trzyma.-Puść mnie.
- Nie ma mowy. Idziesz z nami.- mówi Jonathan-Simon, bierz kochasia i idziemy.
      Zaczynam się szarpać kiedy Jonathan kieruje mnie do bramy. Nie mam zamiaru z nimi iść.
- Nie szarp się. -syczy mi do ucha.
     Następnie przechodzimy przez Bramę. Po chwili jesteśmy w nieznanym mi pomieszczeniu w którym panuje półmrok. Widzę zarys kanap i stoliczków. Jonathan ciągnie mnie w głąb pomieszczenia. Następnie sadza przy dużym stole. Po chwili pojawia się Simon z zawieszonym na jednym ramieniu Jace'm. Mój chłopak coś mruczy pod nosem i zaczyna odzyskiwać przytomność.
- Zaprowadź go na górę.-mówi Jonathan do Simon. Następnie odwraca się do jednej z szafek stojących pod ściana i zaczyna w niej grzebać.
- Gdzie jesteśmy?-zadaje pytanie szeptem zaraz po zniknięcia mężczyzn.
    Spoglądam na Jonathana.
- W domu naszego ojca. Zostawił mi go w spadku. Nie wiele osób wie o jego istnieniu. Trudno go wytropić. Bardzo często zmienia położenie.- mówi kładąc przede mną kartkę i stelle.- Narysuj runę posłuszeństwa.
- Nie. -odpowiadam.
      Widzę napięcie w jego mięśniach. Jest już wkurzony całą tą sytuacją.
- Narysuj runę posłuszeństwa!!-krzyczy na mnie.
- Żebyś mógł zabić kolejne bezbronne osoby. Kolejna ciężarną kobietę i małego chłopca. - chcę powiedzieć coś jeszcze, ale nagle czuje pieczenie na policzku i moja głowa odskakuje w lewą stronę.
- Jocelyn nie była bezbronna. Miała patelnie. - mówi Simon opierając się o ścianę.
- Tsa, a patelnia to świetna broń.-mówię.
-Koniec tej gadaniny!!!-krzyczy Jonathan przeczesujac rękoma włosy.-Bierzemy ją do piwnicy. Kara musi być.
      Simon zbliża się do mnie i łapie mnie za ramię. Jonathan w tym czasie otwiera drzwi za którymi kryje się ciemność. Schodzimy powoli po schodach.  Chwilę później jesteśmy na dole. Słyszę oddalające się kroki Jonathana i czyjeś sapanie.
- Trzymaj ją. - mówi Jonathan.
     Simon natychmiast łapie mnie w tali i przyciąga do siebie. Zapala się światło. Na środku pomieszczenia leży skulona postać przykuta łańcuchami.  Wokoło widać czerwone plamy. Postać kogoś mi przypomina, ale nie potrafię sobie przypomnieć kogo.
      Morgenstern podchodzi do nieprzytomnego mężczyzny, łapie go za włosy i ciągnie do góry. Kiedy widzę twarz natychmiast zaczynam się wyrwać.
- Wypuścicie go!-krzyczę.
      Twarz Luke'a jest cała we krwi. Garroway cicho jęczy i jest przytulny. Jonathan chwyta ze ściany jeden z mieczy i przystawiam go do szyji Luke'a. Jeszcze bardziej zaczynam się wyrwać.
- Kara musi być.-mówi cicho Jonathan i przeciąga ostrzem po szyji likantropa.
     Krew wpływając z rany zdobi szyję i koszulę, tworząc krwistą kolie. Z oddali słyszę krzyk i dopiero po chwili docierado mnie, że to ja. Podkulam kolana pod siebie i wiszę w objęciach Simona.
      Miają kolejne minuty, a ja nie potrafię się uspokoić. Łzy napływają nowa falą, a krzyk więźle w gardle. Jednak po dłuższym czasie uspokajam się i Simon kładzie mnie na ziemi. Nie czuję go za sobą, lecz słyszę dźwięk zamykanych drzwi.
      Po tym dźwięku rzucam się na brata z paznokciami. On jednak jest szybszy i pod razu ląduje pod nim. Sukienka którą cały czas mam na sobie podwija się i Jonathan siada okrakiem na moich udach. Pochyla się do mnie.
-Mówiłem, że kara będzie. To co narysujesz tą runę czy kogoś następnego mam zabić?-mówi wprost do mojego ucha.
       Przełykam głośno ślinę i zamykam oczy. Żech ten koszmar się skończy. Otwieram oczy i spogladam na brata.
-Okay, zrobię to.-mówię łamiącym się głosem. Kolejne łzy uciekają z oczu.
 *******************
Rozdział 41. Ale ten czas leci. Niedawno był prolog, a tu już prawie koniec. Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Uprzedzam rozdziały są pisane od razu na bloga, nie najpierw na kartce.
Jak wam się podobają tacy źli bohaterowie jak Jonathan i Simon?
Piszcie w komentarzach.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.

5 komentarzy:

  1. Kocham Jonathana ♥
    Simon podoba mi się w takim wydaniu szczerze mówiąc.
    Rozdział świetny.Z niecierpliwością czekam na następny ;)
    Weny

    OdpowiedzUsuń
  2. No,to moje przeczucie się sprawdziło *o*.Świetny rozdział!...Mrs.Morgenstern,jak tu go nie kochać? <333...I <3 J.C AND JACE
    Magda441

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie piszesz, dlatego z przyjemnością czyta się twoje rozdziały. Już czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny Simona się nie spodziewałam ale podoba mi się :***

    OdpowiedzUsuń