środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział XL ''Przeszłość powraca''

     Idziemy spokojnie do jadalni, jak zawsze odległość tą pokonujemy trzymając się za ręce. Korytarze Instytutu są puste. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w jednym pomieszczeniu do którego właśnie wchodzimy. Po przekroczeniu progu do moich uszu dochodzą głośno śpiewane, a nieraz krzyczane słowa.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam. - śpiewają wszyscy mieszkańcy Instytutu. 
       Dołącza się do nich Jace. Widzę moją mamę Jocelyn, jej męża Luke'a i wszystkich Lightwood'ów. Jocelyn trzyma
przed sobą tort na którym palą się dwu świeczki w kształcie cyferek. Razem tworzą mój wiek. Tort różowy i jak mi się wydaje truskawkowy.
         Po od śpiewaniu pieśni podchodzi bliżej mnie Jocelyn i każe pomyśleć życzenie i  zdmuchnąć świeczki. Czego mogę sobie życzyć? Mam wszystko co jest mi potrzebne.  Myślę o jednym co przez jakiś czas się utrzymuje u Nocnych Łowców. Spokój. Nie wierzę w takie rzeczy,  ale może...
-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - mówi Jocelyn i przytula mnie. Dopiero teraz mogę jej się przyjrzeć dokładnie. Widzimy się pierwszy raz od pięciu miesięcy. Cały czas była w drodze z Luke'em.  Musiał gdzieś pilnie załatwiać sprawy.
        Jocelyn jest ubrana w luźną bluzkę i czarne spodnie.  Bluzka nie jest jednak na tyle luźna i lekko opina jej wystający brzuszek. Jocelyn, moja mama jest w ciąży. Będę miała rodzeństwo.
         Patrzę na nią pytająco,  a ona tylko kiwa głową na tak. Przytulam ją jeszcze mocniej. Naprawdę zaczynam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
          Słyszę jeszcze od każdego indywidualne życzenia, wymieniam uściski i siadamy do stołu. Jemy i luźno rozmawiamy. Jem właśnie kanapkę z szynka, kiedy temat schodzi na ciążę Jocelyn.
- Znasz już płeć?- pyta się Maryse.
- Chcemy mieć niespodziankę.- mówi mama i łapie Luke'a za rękę. Rozmawiają dalej, a po kilku minutach słyszę.
- To z tego Instytutu możemy spodziewać się dziecka najprędzej od jednej pary. - mówi Robert na co ją z Jace'm równocześnie zakrztuszamy się jedzeniem. Całe zgromadzone towarzystwo reaguje śmiechem.  Wychodzę szybciej z otępienia, lecz nic nie mówię. Pierwszy odzywa się Jace.
- Chyba jeszcze za wcześnie na takie plany, co nie kochanie?- pyta i całuje mnie w usta. Kiwam głową i już nie wracamy do tego tematu.
       Po śniadaniu jak zwykle każdy ruszył by w swoją stronę, gdyby nie podróż do Alicante. Jadą wszyscy dorośli  Lightwood'owie i Luke.  Jadą tam na tydzień, więc mamy Instytut cały dla siebie. Oczywiście zostaje też Max i Jocelyn.
       Po śniadaniu każdy rozchodzi się do siebie. Tak jest najczęściej, lecz nie tym razem. Każdy kto wyrusza do Idrisu zaraz po śniadaniu idzie spakować ostatnie rzeczy do walizki. Wraz z Jace'm ruszamy do naszego pokoju.
        Siadam na łóżku i nic nie musimy tylko tkwimy w dwóch objęciach. Mam pół godziny zanim ponownie spotkamy się w bibliotece.
- Kochanie?- słyszę cichy głos Jace'a i czuję jego klatkę piersiową za sobą. Odwracam głowę w prawą stronę, a on się przechyla w moją stronę tak, że dzieląca nasze twarze odległość się zmniejsza.
- Hm?
- Nie dostałaś jeszcze prezentu ode mnie.- mówi i wstaje. Podchodzi do szuflady i zaczyna w niej grzebać. Po chwili wyciąga z niej małe czerwone pudełeczko i podaje mi je.- Otwórz.
       Uchylam wieczko i moim oczom ukazuje się srebny, delikatny wisiorek zawieszony na jeszcze bardziej delikatnym łańcuszku. Wisiorek jest w kształcie serca oplecionego jakąś pnącą rośliną. Z boku na malutki przycisk prawie niedostrzegalny. Naciskam go i wisiorek się otwiera. Wewnątrz widzę fotografię mojego chłopaka. Wokoło zdjęcia małymi literkami napisane jest jedno zdanie.
- ''Na zawsze w sercu mym''- mówi Jace kiedy przygląda się moim poczynanią. - Ja ma taki sam, tylko z twoim zdjęciem.
      Nie wytrzymuję i rzucam się na niego całując. Łapie mnie w tali i lekko amortyzuje upadek. Zarzucam mu ręce na szyję. Pierwsza łza wzruszenia spływa z kącika oka. 
- Dziękuję. - szepcze między pocałunkami.
- Hej, nie płacz. Wszystko okay?- mówi kiedy się od siebie odrywamy. Kiwam głową i spogladam na zegarek na szafce nocnej.
- Czas minął.- mówię i wskazuje na przedmiot. Całuje go jeszcze w usta i wstajemy.
      Powoli ruszamy w kierunku biblioteki. W połowie drogi Jace jednak mnie zostawia. Pretekst jest błachy. Zostawił swoją komórkę w naszym pokoju. Resztę Drogi pokonuje sama.
       Kiedy jestem metr od drzwi słyszę przytłumione głosy.
- Powinniście jej powiedzieć.- mówi jeden głos. Jest prawdopodobnie Izzy.
- Ale Jace tego nie chce. Szczerze ja też nie chce, żeby Clary o nim wiedziała. Nie wiem jak ona zareaguje.- mówi kolejny żeński głos, podobny do Jocelyn.
        O kim mam nie wiedzieć? Co oni przede mną ukrywają. Ostatnio dziwnie się zachowywali. Często mieli patrole w nocy, a kiedy się pytałam czy mogę iść z nimi nie pozwalali mi.
- Jocelyn, to ostatnia szansa, abyśmy wyjaśnili jej wszystko na temat ucieczki Jonathana. Masz jeszcze czas. Dopóki my tu jesteśmy wszystko jej wyjaśnij.- mówi Maryse.
- Coś się stało?- pyta się Jace, kładąc mi rękę na ramieniu. Kręce przecząco głową. Tylko tyle mogę zrobić, po usłyszanych informacjach.
       Jace kiwa tylko głową i otwiera drzwi. Rozmowa natychmiast ucicha, a spojrzenia lądują na nas.
- Nie widzieliście Luke'a? -pyta się mama.
- Nie.-odpowiadamy razem. Następne pytanie zadaje samodzielnie.- Coś się stało? 
        Liczę na to, że odpowie mi na temat ucieczki brata z Cichego Miasta. Ona jednak boje się z myślami, a następnie kręci głową. Czyli będę musiał pogadać z nimi na osobności.
        Żegnamy się szybko, a po chwili Lightwood'owie przechodzą przez błękitną tafle Bramy otwartej na jednym z regałów z książkami. Brama się zamyka i w pomieszczeniu robi się ciemniej.
- Max idź do swojego pokoju.-mówię.  Chcę szczerej rozmowy z tą dwójką.
- Okay-mówi słysząc mój ton głosu. Posłusznie wykonuje polecenie i znika za drzwiami.
- Muszę zadzwonić do Luke'a.  Nie wiem czy on jest już na miejscu.-mówi zdenerwowana i kieruje się do drzwi.
- Mamo!!-krzyczę, ale jej już nie ma. Zostaje sama z moim chłopakiem. 
      Siadam na pobliskiej kanapie i wlepiam wzrok w Jace'a. On też intensywnie mi się przygląda.
- Kiedy on uciekł?-pytam się szeptem.
- Słucham?-mówi zdezorietowny.
- Kiedy Jonathan uciekł z Cichego Miasta?- pytam się głośniej. Musze się panować, aby nie krzyczeć.
- Skąd wiesz?
- Pierwsza zdałam pytanie. -mówię.- Kiedy?!
- Dwa tygodnie temu.- odpowiada i siada obok mnie. Odsuwam się od niego.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?- cedze przez zęby.
- Clary, chciałem ciebie chronić.- mówi spoglądając na mnie.
-Dobrze wiesz, że  chronienie mnie poprzez zatajanie informacji to nie dobry sposób.- mówię i wstaje z miejsca. W ostatniej chwili łapie mnie za nadgarstek, lecz mu się wyszarpuję.
- Clary.-mówi patrząc mi w oczy.
- Wiesz, że zawsze kiedy ktoś ukrywa przede mną taką informacje ktoś ginie.-mówię. Czuję pierwsze łzy w oczach. - Nie chce Cię znać.
      Minutę później jestem już przy schodach do Oranżerii. To jedyne miejsce gdzie można spokojnie pomyśleć. Siadam pod kwiatem północy i zaczynam płakać. Nikt mi nie powiedział prawdy. Każdy wiedział tylko nie ja. Wszyscy nie okłamywali.
      Nie wiem ile płaczę, ale z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk łamanej gałązki. Przecieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, lecz nikogo nie widzę. W następnej chwili do moich uszu docierają długi krzyk kobiety.
      Szybko podrywam się z miejsca i ruszam na dół. W korytarzu jest pusto, lecz słyszę z daleka ciche ładnie. Biegnę w tamtym kierunku. Płacz słychać było z kuchni, gdzie leżą dwa ciała.
      Spadam najpierw do małego, drobnego chłopca otoczonego kałużą krwi cieknącej z rany na brzuchu. Jego oczy skierowane są na sufit. Dotykam szyi Max'a, lecz nie spodziewam się innego wyniku. Max nie żyje.
      Obok niego leży Jocelyn i trzyma się za gardło z którego wypływ krew. Łzy mieszają się z krwią. Spogląda na mnie i wie, że rzadne Iratze tu nie pomoże.
- Clary, uciekaj. On tu jest.- charczy. Jej ręce bezwładnie opadają na ziemię. Umarła.
      Nagle słyszę zbliżające się kroki. Odwracam się w kierunku drzwi.  W progu stoi postać, lecz nie potrafię jej rozpoznać przez łzy.
- Clary, dawno się nie widzieliśmy. - mówi męski głos.
 ****************
Ale się porobiło. Jak myślicie kto to? Nie stawiajcie na najbardziej przypuszczalną osobę.
Okay, chciałabym was przeprosić, że tyle musieliście czekać. Niestety miałam drobne problemy w życiu, ale to nie ważne. Najważniejsze, że jest nowy rozdział.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka

        

4 komentarze:

  1. Jezu Super nie chce się domyślac kto to bo chce mieć niespodzianke ale serio znowu musze płakac bo biedny Max umarł :(( rozdzial super jak zawsze --JCB26

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm...pierwsze przypuszczenie,to Jonathan,ale to by było zbyt proste...ewentualnie Valentine,mógłby jakimś cudem zmartwychwstać...albo..albo...Simon...nie to głupie XDD.No dobra,mam trzy teorie :D.Świetny rozdział <3.
    Magda441

    OdpowiedzUsuń
  3. Maaax! I Jocelyn? [*] Podejrzenie pada na Jonathana... ale jeśli to nie on, to kto? Ja już chcę kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. To na 100 pro Jonathan :P
    Rozdział boski

    OdpowiedzUsuń