Idziemy spokojnie do jadalni, jak zawsze odległość tą pokonujemy trzymając się za ręce. Korytarze Instytutu są puste. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w jednym pomieszczeniu do którego właśnie wchodzimy. Po przekroczeniu progu do moich uszu dochodzą głośno śpiewane, a nieraz krzyczane słowa.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam. - śpiewają wszyscy mieszkańcy Instytutu.
Dołącza się do nich Jace. Widzę moją mamę Jocelyn, jej męża Luke'a i wszystkich Lightwood'ów. Jocelyn trzyma
przed sobą tort na którym palą się dwu świeczki w kształcie cyferek. Razem tworzą mój wiek. Tort różowy i jak mi się wydaje truskawkowy.
Po od śpiewaniu pieśni podchodzi bliżej mnie Jocelyn i każe pomyśleć życzenie i zdmuchnąć świeczki. Czego mogę sobie życzyć? Mam wszystko co jest mi potrzebne. Myślę o jednym co przez jakiś czas się utrzymuje u Nocnych Łowców. Spokój. Nie wierzę w takie rzeczy, ale może...
-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - mówi Jocelyn i przytula mnie. Dopiero teraz mogę jej się przyjrzeć dokładnie. Widzimy się pierwszy raz od pięciu miesięcy. Cały czas była w drodze z Luke'em. Musiał gdzieś pilnie załatwiać sprawy.
Jocelyn jest ubrana w luźną bluzkę i czarne spodnie. Bluzka nie jest jednak na tyle luźna i lekko opina jej wystający brzuszek. Jocelyn, moja mama jest w ciąży. Będę miała rodzeństwo.
Patrzę na nią pytająco, a ona tylko kiwa głową na tak. Przytulam ją jeszcze mocniej. Naprawdę zaczynam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Słyszę jeszcze od każdego indywidualne życzenia, wymieniam uściski i siadamy do stołu. Jemy i luźno rozmawiamy. Jem właśnie kanapkę z szynka, kiedy temat schodzi na ciążę Jocelyn.
- Znasz już płeć?- pyta się Maryse.
- Chcemy mieć niespodziankę.- mówi mama i łapie Luke'a za rękę. Rozmawiają dalej, a po kilku minutach słyszę.
- To z tego Instytutu możemy spodziewać się dziecka najprędzej od jednej pary. - mówi Robert na co ją z Jace'm równocześnie zakrztuszamy się jedzeniem. Całe zgromadzone towarzystwo reaguje śmiechem. Wychodzę szybciej z otępienia, lecz nic nie mówię. Pierwszy odzywa się Jace.
- Chyba jeszcze za wcześnie na takie plany, co nie kochanie?- pyta i całuje mnie w usta. Kiwam głową i już nie wracamy do tego tematu.
Po śniadaniu jak zwykle każdy ruszył by w swoją stronę, gdyby nie podróż do Alicante. Jadą wszyscy dorośli Lightwood'owie i Luke. Jadą tam na tydzień, więc mamy Instytut cały dla siebie. Oczywiście zostaje też Max i Jocelyn.
Po śniadaniu każdy rozchodzi się do siebie. Tak jest najczęściej, lecz nie tym razem. Każdy kto wyrusza do Idrisu zaraz po śniadaniu idzie spakować ostatnie rzeczy do walizki. Wraz z Jace'm ruszamy do naszego pokoju.
Siadam na łóżku i nic nie musimy tylko tkwimy w dwóch objęciach. Mam pół godziny zanim ponownie spotkamy się w bibliotece.
- Kochanie?- słyszę cichy głos Jace'a i czuję jego klatkę piersiową za sobą. Odwracam głowę w prawą stronę, a on się przechyla w moją stronę tak, że dzieląca nasze twarze odległość się zmniejsza.
- Hm?
- Nie dostałaś jeszcze prezentu ode mnie.- mówi i wstaje. Podchodzi do szuflady i zaczyna w niej grzebać. Po chwili wyciąga z niej małe czerwone pudełeczko i podaje mi je.- Otwórz.
Uchylam wieczko i moim oczom ukazuje się srebny, delikatny wisiorek zawieszony na jeszcze bardziej delikatnym łańcuszku. Wisiorek jest w kształcie serca oplecionego jakąś pnącą rośliną. Z boku na malutki przycisk prawie niedostrzegalny. Naciskam go i wisiorek się otwiera. Wewnątrz widzę fotografię mojego chłopaka. Wokoło zdjęcia małymi literkami napisane jest jedno zdanie.
- ''Na zawsze w sercu mym''- mówi Jace kiedy przygląda się moim poczynanią. - Ja ma taki sam, tylko z twoim zdjęciem.
Nie wytrzymuję i rzucam się na niego całując. Łapie mnie w tali i lekko amortyzuje upadek. Zarzucam mu ręce na szyję. Pierwsza łza wzruszenia spływa z kącika oka.
- Dziękuję. - szepcze między pocałunkami.
- Hej, nie płacz. Wszystko okay?- mówi kiedy się od siebie odrywamy. Kiwam głową i spogladam na zegarek na szafce nocnej.
- Czas minął.- mówię i wskazuje na przedmiot. Całuje go jeszcze w usta i wstajemy.
Powoli ruszamy w kierunku biblioteki. W połowie drogi Jace jednak mnie zostawia. Pretekst jest błachy. Zostawił swoją komórkę w naszym pokoju. Resztę Drogi pokonuje sama.
Kiedy jestem metr od drzwi słyszę przytłumione głosy.
- Powinniście jej powiedzieć.- mówi jeden głos. Jest prawdopodobnie Izzy.
- Ale Jace tego nie chce. Szczerze ja też nie chce, żeby Clary o nim wiedziała. Nie wiem jak ona zareaguje.- mówi kolejny żeński głos, podobny do Jocelyn.
O kim mam nie wiedzieć? Co oni przede mną ukrywają. Ostatnio dziwnie się zachowywali. Często mieli patrole w nocy, a kiedy się pytałam czy mogę iść z nimi nie pozwalali mi.
- Jocelyn, to ostatnia szansa, abyśmy wyjaśnili jej wszystko na temat ucieczki Jonathana. Masz jeszcze czas. Dopóki my tu jesteśmy wszystko jej wyjaśnij.- mówi Maryse.
- Coś się stało?- pyta się Jace, kładąc mi rękę na ramieniu. Kręce przecząco głową. Tylko tyle mogę zrobić, po usłyszanych informacjach.
Jace kiwa tylko głową i otwiera drzwi. Rozmowa natychmiast ucicha, a spojrzenia lądują na nas.
- Nie widzieliście Luke'a? -pyta się mama.
- Nie.-odpowiadamy razem. Następne pytanie zadaje samodzielnie.- Coś się stało?
Liczę na to, że odpowie mi na temat ucieczki brata z Cichego Miasta. Ona jednak boje się z myślami, a następnie kręci głową. Czyli będę musiał pogadać z nimi na osobności.
Żegnamy się szybko, a po chwili Lightwood'owie przechodzą przez błękitną tafle Bramy otwartej na jednym z regałów z książkami. Brama się zamyka i w pomieszczeniu robi się ciemniej.
- Max idź do swojego pokoju.-mówię. Chcę szczerej rozmowy z tą dwójką.
- Okay-mówi słysząc mój ton głosu. Posłusznie wykonuje polecenie i znika za drzwiami.
- Muszę zadzwonić do Luke'a. Nie wiem czy on jest już na miejscu.-mówi zdenerwowana i kieruje się do drzwi.
- Mamo!!-krzyczę, ale jej już nie ma. Zostaje sama z moim chłopakiem.
Siadam na pobliskiej kanapie i wlepiam wzrok w Jace'a. On też intensywnie mi się przygląda.
- Kiedy on uciekł?-pytam się szeptem.
- Słucham?-mówi zdezorietowny.
- Kiedy Jonathan uciekł z Cichego Miasta?- pytam się głośniej. Musze się panować, aby nie krzyczeć.
- Skąd wiesz?
- Pierwsza zdałam pytanie. -mówię.- Kiedy?!
- Dwa tygodnie temu.- odpowiada i siada obok mnie. Odsuwam się od niego.
- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?- cedze przez zęby.
- Clary, chciałem ciebie chronić.- mówi spoglądając na mnie.
-Dobrze wiesz, że chronienie mnie poprzez zatajanie informacji to nie dobry sposób.- mówię i wstaje z miejsca. W ostatniej chwili łapie mnie za nadgarstek, lecz mu się wyszarpuję.
- Clary.-mówi patrząc mi w oczy.
- Wiesz, że zawsze kiedy ktoś ukrywa przede mną taką informacje ktoś ginie.-mówię. Czuję pierwsze łzy w oczach. - Nie chce Cię znać.
Minutę później jestem już przy schodach do Oranżerii. To jedyne miejsce gdzie można spokojnie pomyśleć. Siadam pod kwiatem północy i zaczynam płakać. Nikt mi nie powiedział prawdy. Każdy wiedział tylko nie ja. Wszyscy nie okłamywali.
Nie wiem ile płaczę, ale z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk łamanej gałązki. Przecieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu, lecz nikogo nie widzę. W następnej chwili do moich uszu docierają długi krzyk kobiety.
Szybko podrywam się z miejsca i ruszam na dół. W korytarzu jest pusto, lecz słyszę z daleka ciche ładnie. Biegnę w tamtym kierunku. Płacz słychać było z kuchni, gdzie leżą dwa ciała.
Spadam najpierw do małego, drobnego chłopca otoczonego kałużą krwi cieknącej z rany na brzuchu. Jego oczy skierowane są na sufit. Dotykam szyi Max'a, lecz nie spodziewam się innego wyniku. Max nie żyje.
Obok niego leży Jocelyn i trzyma się za gardło z którego wypływ krew. Łzy mieszają się z krwią. Spogląda na mnie i wie, że rzadne Iratze tu nie pomoże.
- Clary, uciekaj. On tu jest.- charczy. Jej ręce bezwładnie opadają na ziemię. Umarła.
Nagle słyszę zbliżające się kroki. Odwracam się w kierunku drzwi. W progu stoi postać, lecz nie potrafię jej rozpoznać przez łzy.
- Clary, dawno się nie widzieliśmy. - mówi męski głos.
****************
Ale się porobiło. Jak myślicie kto to? Nie stawiajcie na najbardziej przypuszczalną osobę.
Okay, chciałabym was przeprosić, że tyle musieliście czekać. Niestety miałam drobne problemy w życiu, ale to nie ważne. Najważniejsze, że jest nowy rozdział.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka
Jezu Super nie chce się domyślac kto to bo chce mieć niespodzianke ale serio znowu musze płakac bo biedny Max umarł :(( rozdzial super jak zawsze --JCB26
OdpowiedzUsuńHmm...pierwsze przypuszczenie,to Jonathan,ale to by było zbyt proste...ewentualnie Valentine,mógłby jakimś cudem zmartwychwstać...albo..albo...Simon...nie to głupie XDD.No dobra,mam trzy teorie :D.Świetny rozdział <3.
OdpowiedzUsuńMagda441
Maaax! I Jocelyn? [*] Podejrzenie pada na Jonathana... ale jeśli to nie on, to kto? Ja już chcę kolejny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńTo na 100 pro Jonathan :P
OdpowiedzUsuńRozdział boski