sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział XXXVII ' ' Ciemność''

         Przechodzę przez Bramę i sekundę później jestem w holu Instytutu. Brama nie gaśnie tak prędko. Czekam pięć sekund na Jonathana, lecz on się nie pojawia. 
         Nagle do moich uszu dochodzą głosy.  Powoli ruszam w tamtym kierunku.  Głosy prawdopodobnie dochodzą z salonu.  Kiedy idę zauważam, że prawej ręce wciąż ściskam stelle.  Stella jest cała umazana w czerwonym płynie, bardzo przypominającym krew.  Dopiero teraz przypominam sobie o Runie zrobionej przez Valentine'a. Nie mogę oddalić się od Jonathana na dalej niż sto metrów. Szybko kreśle runę uzdrawiającą i ruszam dalej.
          Po kilku minutach jestem już na miejscu. W salonie siedzą cztery osoby, Maryse,  Alec, Jocelyn i Jace. Słyszę za sobą szybkie kroki. Odwracam się i widzę Jonathana zbliżającego się do mnie. Nie przejmując się nim wchodzę do pomieszczenia. Wszystkie oczy od razu kierują się w moim kierunku.
- Clary, co ty tu robisz?  Całe Clave cię szuka.-mówi Maryse w chwili kiedy Jocelyn rzuca mi się na szyję, a po chwili uważnie ogląda czy nic mi nie jest. Jej wzrok zatrzymuje się na moim nadgarstku.
- Co ci się stało? Valentine ci to zrobił? - mówi mama uważnie oglądając ranę.
- Zabije sukinsyna. - mówi Jace  przepychając się w moim kierunku.  Jocelyn odsuwa się i mówi coś do Maryse. Nie wiem co, bo Jace i też uważnie mnie ogląda. 
- Najpierw mnie pocałuj, potem opowiem Ci wszystko.  - mówię i od razu na twarzy mojego chłopaka pojawia się łobuzerski uśmiech.
- Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz. - mówi i nasze usta się łączą.
     Brakowało mi jego. Choć bądź związek miał może jeden dzień nawet nie cały, który spędziliśmy razem, to stał się moim powietrzem.  Dopiero teraz czuję, że oddycham pełna piersią. Jace wplat swoje dłonie w moje włosy. Ja natomiast zarzucam ręce na jego szyję.  Nasze jezyki wykonują szaleńczy taniec. Wyrażają całą tęsknotę, ból,  miłość, złość,  rozpacz oraz wiele innych uczuć, których w tej chwili nie potrafię nazwać. Muszę się nim nasycić.
         Nagle nasz pocałunek zostaje przerwany przez głośne chrząknięcie nowo przybyłej osoby.  Odkrywam się od Jace'a, aby móc spojrzeć w kierunku skąd dochodzi dźwięk.
        O futryne drzwi stoi oparty niedbale Jonathan.  Bawi się mieczem, który musiał wziąć spod willi Morgenstern'ów.  Jego dłonie nadal są zbrudzone krwią ojca. Jace odruchowo zasłania mnie swoim ciałem i razem cofamy się w kierunku pozostałych mieszkańców Instytutu.
- Po co tu przyszedłeś?- pyta się Jocelyn wysuwając się naprzód.
- Och,  liczyłem na cieplejsze przywitanie, matko. - mówi Jonathan i wchodzi głębiej do pokoju.
- Nie masz tu nic do szukania. - odpowiada Maryse.
- A właśnie,  że mam.- mówi Jonathan i przenosi wzrok na mnie.- Jak myślicie dlaczego ona ma na nadgarstku runę, która krwawi?
- Może dlatego,  że Twój ojciec jest porąbanym psychopatą? - mówi Alec.  Prawie zapomniałam o tym, że i on jest w tym pomieszczeniu.
- Kochaś wam nie powiedział? - mówi dalej Jonathan niezważając na odpowiedź młodego Lightwood'a. - Clary jest jakby to powiedzieć przywiązania do mnie. Nie może się oddalić ode mnie, bo się wykrwawi i umrze, a tego byśmy nie chcieli.
- Próbowałaś osłabić tą runę lub coś innego za pomocą innej runy?-pyta się mnie Jocelyn.
- Mamo, to jest runa z czarną magią. To tak nie działa. - mówię i uświadamiam sobie, że pierwszy raz nazwałam ją mamą.
- Po za tym i tak to by nic nie dało. Na szali było życie jednego Przyziemnego. - mówi Jonathan.
- Masz się stąd wynosić.- mówi Jace.
- Bracie, jeszcze nic nie rozumiesz? Jeżeli ja idę to ona także, a sądząc po waszym pocałunku, nie chciał byś tego.-mówi Jonathan.
- I co zabierzesz ją do Valentine'a? Chyba nie jest zadowolony z tego,  ci uciekła. - mówi mój chłopak.
     Ja lekko się spinam. Zbaczamy na niebezpieczne rejony. Nie wiem jak zareaguje Jonathan. On natomiast jest cały czas spokojny. Jego oczy są czarnymi dziurami.
- Nie ma takiej potrzeby. On już nie żyje.- mówi Jonathan i robi kolejny krok w moim kierunku. - Clary, po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że jednak nie mogę z nimi przystawać z takimi Nefilim jak oni.
-Nie mój problem. Ja już wybrałam stronę.- mówię i czuje jak Jace wyciąga zza paska broń.  Przeczuwa co chce zrobić Jonathan i wie jak to się skończy dla mnie.
- Nie próbuj tego, Bracie. - mówi Jonathan i przybiera pozycję do walk.
      Kątem oka widzę jak rozświetlają się dwa miecze po prawej. Alec i Maryse są gotowi do walki.  Jace wykonuje to samo i rzuca się na Jonathana. Czwórka Nocnych Łowców wykonuje morderczy taniec. Miecze tworzą świetliste smugi.
      Próbuję obserwować całą walkę, lecz przed moimi oczami pojawiają się czarne plamki. Runa Uzdrawiająca nie działa. Spoglądam na swoją rękę.  Jest całą od krwi. Walka przesuwa się powoli na korytarz.  Nie wytrzymuję dłużej i cofamy się na sofę. Ukrywam twarz w dłoniach i próbuje powstrzymać łzy napływające do moich oczu. Ból jest nie do zniesienia.  Po chwili podbiega do mnie Jocelyn.  Coś mówi, lecz nic z tego nie rozumiem.
      Odpływam w nicość w takt uderzeń metalu o metal.  Ktoś jeszcze krzyczy moje imię, lecz nie mogę nawet zareagować. Jestem sparaliżowana przez nadchodzącą ciemność.
    ***********************
Okay to tyle z teg tego rozdziału.  Mam nadzieje, że wam się podoba.
Teraz kilka wyjaśnień dotyczących opóźnienia. Wczoraj byłam u lekarzawięc to pierwszy powód. Drugim upały.
To tyle. Pozdrawiam Romantyczna Egoistka. Pamiętajcie o komentarzach.

5 komentarzy:

  1. Do przewidzenia,że spotkanie Jonathana i Jace'a tak się skończy...XD.To co się dzieje z Clary...pewnie przez więź z Jonathanem ;).Świetny rozdział,czekam na więcej <3.
    Magda441
    Ps:TEAM JACE <3!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam że Jace nie będzie zadowolony na widok Jonathana xd
    Czekam na next :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam weny --JCB26

    OdpowiedzUsuń
  4. Suuper blog! Kiedy next??

    OdpowiedzUsuń