środa, 23 lipca 2014

Rozdział XXX ''spotkanie''

         Powoli odwracam się w stronę mówcy.
         Stoi na środku pokoju uzbrojony w dwa miecze, ale mogę przysiąc, że ma przy sobie więcej broni. Obok niego stoi jego parabatai wraz z siostrą. Wszyscy uzbrojeni po zęby.
         Spoglądam na Jace'a.  Jest lekko wychudzony, a pod oczami ma cienie świadczące o małej ilości snu. Na kostkach u rąk ma czerwone strupy. Czy on zatapia swoje smutki w walce? Może tak, przecież to Nocny Łowca. Na twarzy widnieje ulga i determinacja.
         Cała trójka wygląda na lekko wykończonych. Czyżby wszystkich coś tak bardzo zajęło, aby nie mogli odpocząć.
-Hmm... poddał bym to wątpliwości, bracie.- odzywa się Jonathan i wysuwa się przede mnie. Zasłania mi cały widok. Muszę się nieźle na wygimnastykować, aby cokolwiek zobaczyć.
-Nie nazywaj mnie tak.-odpowiada Jace. -Nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni.
-Okay, bracie.-odpowiada Jonathan i rzuca się na Lightwood'ów.
         Są tak zdezorientowani, że nawet się nie bronią. Po chwili leżą nieprzytomni pod ścianą. Następnie podchodzi do Jace'a wyciągając broń. Stają twarzą w twarz oddzieleni tylko dwoma mieczami. Mierzą się chwile spojrzeniami, a ja  tylko czekam w niepokoju, aż coś się stanie. Napięcie czuć w powietrzu.
-Po co to zrobiłeś?-pyta Jace. Oboje zaczynają krążyć po pokoju jak dwa tygrysy zamierzające rzucić się na siebie.
-Nie byli potrzebni przy tej rozmowie.-odpowiada spokojnie Jonathan. Spogląda przelotnie na mnie i zmienia kierunek. Chyba cały czas chce mnie mieć za swoimi plecami.
-Przy jakiej rozmowie? Tu nie ma żadnej rozmowy. Po prostu skopie ci tyłek i będzie koniec.-odpowiada pewnie Jace.- W ogóle od kiedy to jesteś takim opiekuńczym bratem? O ile pamiętam ostatnio co widziałeś Clary straciła dużo krwi, a teraz pilnujesz jej.
-Nie twoja sprawa.- odpowiada Jonathan lekko unosząc prawy kącik ust do góry.- Wracając do rozmowy. Przyszliśmy tu tylko po jej rzeczy. Nie przyszedłem tu się bić.
-Właśnie widzę.- odpowiada i wskazuje na nieprzytomnych Lightwod'ów.-Nie sądzę, abyś przyszedł tu tylko po rzeczy MOJEJ dziewczyny.
-Od pewnego czasu się jakoś nie widujecie.-odpowiada mój brat.
-Trochę trudno spotykać się cały czas z przyzwoitką w XXI wieku.-odpowiadam i wychodzę z łazienki. 
          Powoli kieruje się w stronę krzesła. Muszę usiąść, powoli zaczyna mi się kręcić w głowie .Spoglądam na  prawy nadgarstek. Na bandażu widnieje powoli powiększająca się plama krwi. Jonathan uważnie mi się przygląda i widzę u niego lekkie zaniepokojenie.
-Przyzwoitkom? Co się dzieje, Clary?- pyta Jace. Wszystkie  oczy zwrócone są na mnie.
-Przyrzeknij na Anioła, że nie zaatakujesz mnie kiedy będę jej pomagał.-mówi, a raczej rozkazuje Jace'owi. Ten posłusznie kiwa głową.
-Przysięgam na Anioła, a teraz jej pomóż.- mówi Jace i wskazuje na mnie.
       Jonathan podchodzi do mnie,. Odkłada broń i ściąga mi bandaż. Obciera krew z Runy i rysuje kolejny raz runy znieczulające i inne tego typu. Nie ma przy sobie bandaża, więc zostawia Runę bez zabezpieczenia. Nachyla się do mojego ucha i odgarnia kosmyk włosów.
- Za chwilę  narysujesz szybko Bramę, okay?- szepcze mi do ucha i podając mi torbę z rzeczami. Kiwam potakująco głową.
-Co jej jest?- pyta się Jonathana Jace. Jonathan powoli wstaje podnosząc miecz z ziemi i kieruje się w  jego stronę.
-Jakby to powiedzieć.- mówi Jonathan drapiąc się wolną ręką po brodzie.- Jest przywiązana do mnie.- i rzuca się na Nocnego Łowcę.
        Ja w tym czasie ruszam ku najbliższej ściany wyciągając stelle i zaczynam kreślić Runę. Po chwili tak jak w poprzednich wypadkach ukazuje się brama. Spoglądam za siebie. Jonathan siedzi na Jace'e i uderza go pięścią w twarz. Serce mi się łamie. Z nosa mojego chłopaka leci krew, ale nadal próbuje się bronić. Podchodzę od tyłu do Jonathana i łapie go za ramię.
-Jonathanie, zabijesz go. - mówię, lecz nie reaguje.-Jonthanie, przestań, proszę.- mój głos zamienia się w płaczliwy.
       Po chwili docierają do Jonathana moje słowa i przestaje uderzać. Spogląda na mnie i wstaje z Jace'a. Ociera mi wierzchem dłoni łzy z policzka i podnosi mi dwoma palcami brodę. Spoglądam w jego oczy. Są całe czarne.
-Przepraszam.- mówi i przytula mnie. Mija pół minuty i słyszymy jak jedno z Lightwood'ów się porusza.-Musimy się zbierać.
      Podaje mi rękę, lecz ją odtrącam. Kieruję się ku bramie.
-Do "domu"?-pytam, wykonując palcami cudzysłów przy słowie "dom".
-Tak.-odpowiada i podnosi jeszcze szybko broń. Przechodzę przez Bramę z myślą o moim więzieniu.
********************************
Taa dam. Oto kolejny rozdział. Jak wam się podoba. Jest Jace tak jak chcieliście.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
Ps. Wasza aktywność jest masakryczna. Ledwo dobijacie do 20 odsłon dziennie
Ps2. Oto moje dzisiejsze dzieło. Co sądzicie?  Jakby co to miał być szalony kapelusznik. 

4 komentarze:

  1. *u* Jace!YAY!Świetny rozdział,w końcu jest jakieś napięcie *u*
    Magda441
    PS:Powiem jedno..rozmazywanie ołówka to przestępstwo...ale kapelusz ma fajny XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, już 3 kolejne rozdziały? Uwielbiam tego bloga :D Już biorę się za czytanie :P

    OdpowiedzUsuń