Powoli odwracam się w stronę mówcy.
Stoi na środku pokoju uzbrojony w dwa miecze, ale mogę przysiąc, że ma przy sobie więcej broni. Obok niego stoi jego parabatai wraz z siostrą. Wszyscy uzbrojeni po zęby.
Spoglądam na Jace'a. Jest lekko wychudzony, a pod oczami ma cienie świadczące o małej ilości snu. Na kostkach u rąk ma czerwone strupy. Czy on zatapia swoje smutki w walce? Może tak, przecież to Nocny Łowca. Na twarzy widnieje ulga i determinacja.
Stoi na środku pokoju uzbrojony w dwa miecze, ale mogę przysiąc, że ma przy sobie więcej broni. Obok niego stoi jego parabatai wraz z siostrą. Wszyscy uzbrojeni po zęby.
Spoglądam na Jace'a. Jest lekko wychudzony, a pod oczami ma cienie świadczące o małej ilości snu. Na kostkach u rąk ma czerwone strupy. Czy on zatapia swoje smutki w walce? Może tak, przecież to Nocny Łowca. Na twarzy widnieje ulga i determinacja.
Cała trójka wygląda na lekko wykończonych. Czyżby wszystkich coś tak bardzo zajęło, aby nie mogli odpocząć.
-Hmm... poddał bym to wątpliwości, bracie.- odzywa się Jonathan i wysuwa się przede mnie. Zasłania mi cały widok. Muszę się nieźle na wygimnastykować, aby cokolwiek zobaczyć.
-Nie nazywaj mnie tak.-odpowiada Jace. -Nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni.
-Okay, bracie.-odpowiada Jonathan i rzuca się na Lightwood'ów.
Są tak zdezorientowani, że nawet się nie bronią. Po chwili leżą nieprzytomni pod ścianą. Następnie podchodzi do Jace'a wyciągając broń. Stają twarzą w twarz oddzieleni tylko dwoma mieczami. Mierzą się chwile spojrzeniami, a ja tylko czekam w niepokoju, aż coś się stanie. Napięcie czuć w powietrzu.
-Po co to zrobiłeś?-pyta Jace. Oboje zaczynają krążyć po pokoju jak dwa tygrysy zamierzające rzucić się na siebie.
-Nie byli potrzebni przy tej rozmowie.-odpowiada spokojnie Jonathan. Spogląda przelotnie na mnie i zmienia kierunek. Chyba cały czas chce mnie mieć za swoimi plecami.
-Przy jakiej rozmowie? Tu nie ma żadnej rozmowy. Po prostu skopie ci tyłek i będzie koniec.-odpowiada pewnie Jace.- W ogóle od kiedy to jesteś takim opiekuńczym bratem? O ile pamiętam ostatnio co widziałeś Clary straciła dużo krwi, a teraz pilnujesz jej.
-Nie twoja sprawa.- odpowiada Jonathan lekko unosząc prawy kącik ust do góry.- Wracając do rozmowy. Przyszliśmy tu tylko po jej rzeczy. Nie przyszedłem tu się bić.
-Właśnie widzę.- odpowiada i wskazuje na nieprzytomnych Lightwod'ów.-Nie sądzę, abyś przyszedł tu tylko po rzeczy MOJEJ dziewczyny.
-Od pewnego czasu się jakoś nie widujecie.-odpowiada mój brat.
-Trochę trudno spotykać się cały czas z przyzwoitką w XXI wieku.-odpowiadam i wychodzę z łazienki.
Powoli kieruje się w stronę krzesła. Muszę usiąść, powoli zaczyna mi się kręcić w głowie .Spoglądam na prawy nadgarstek. Na bandażu widnieje powoli powiększająca się plama krwi. Jonathan uważnie mi się przygląda i widzę u niego lekkie zaniepokojenie.
-Przyzwoitkom? Co się dzieje, Clary?- pyta Jace. Wszystkie oczy zwrócone są na mnie.
-Przyrzeknij na Anioła, że nie zaatakujesz mnie kiedy będę jej pomagał.-mówi, a raczej rozkazuje Jace'owi. Ten posłusznie kiwa głową.
-Przysięgam na Anioła, a teraz jej pomóż.- mówi Jace i wskazuje na mnie.
Jonathan podchodzi do mnie,. Odkłada broń i ściąga mi bandaż. Obciera krew z Runy i rysuje kolejny raz runy znieczulające i inne tego typu. Nie ma przy sobie bandaża, więc zostawia Runę bez zabezpieczenia. Nachyla się do mojego ucha i odgarnia kosmyk włosów.
- Za chwilę narysujesz szybko Bramę, okay?- szepcze mi do ucha i podając mi torbę z rzeczami. Kiwam potakująco głową.
-Co jej jest?- pyta się Jonathana Jace. Jonathan powoli wstaje podnosząc miecz z ziemi i kieruje się w jego stronę.
-Jakby to powiedzieć.- mówi Jonathan drapiąc się wolną ręką po brodzie.- Jest przywiązana do mnie.- i rzuca się na Nocnego Łowcę.
Ja w tym czasie ruszam ku najbliższej ściany wyciągając stelle i zaczynam kreślić Runę. Po chwili tak jak w poprzednich wypadkach ukazuje się brama. Spoglądam za siebie. Jonathan siedzi na Jace'e i uderza go pięścią w twarz. Serce mi się łamie. Z nosa mojego chłopaka leci krew, ale nadal próbuje się bronić. Podchodzę od tyłu do Jonathana i łapie go za ramię.
-Jonathanie, zabijesz go. - mówię, lecz nie reaguje.-Jonthanie, przestań, proszę.- mój głos zamienia się w płaczliwy.
Po chwili docierają do Jonathana moje słowa i przestaje uderzać. Spogląda na mnie i wstaje z Jace'a. Ociera mi wierzchem dłoni łzy z policzka i podnosi mi dwoma palcami brodę. Spoglądam w jego oczy. Są całe czarne.
-Przepraszam.- mówi i przytula mnie. Mija pół minuty i słyszymy jak jedno z Lightwood'ów się porusza.-Musimy się zbierać.
Podaje mi rękę, lecz ją odtrącam. Kieruję się ku bramie.
-Do "domu"?-pytam, wykonując palcami cudzysłów przy słowie "dom".
-Tak.-odpowiada i podnosi jeszcze szybko broń. Przechodzę przez Bramę z myślą o moim więzieniu.
********************************
Taa dam. Oto kolejny rozdział. Jak wam się podoba. Jest Jace tak jak chcieliście.
Piszcie komentarze.
Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
*u* Jace!YAY!Świetny rozdział,w końcu jest jakieś napięcie *u*
OdpowiedzUsuńMagda441
PS:Powiem jedno..rozmazywanie ołówka to przestępstwo...ale kapelusz ma fajny XD
Jeju, już 3 kolejne rozdziały? Uwielbiam tego bloga :D Już biorę się za czytanie :P
OdpowiedzUsuńkocham kocham <33
OdpowiedzUsuńJace nareszcie
OdpowiedzUsuń