Spacerujemy boso po plaży. Woda obmywa moje stopy. Jonathan idzie z dala od wody. Pilnuje, aby nie dotknąć wody.
-Boisz się wody? - pytam z uśmiechem na twarzy.
-Boisz się wody? - pytam z uśmiechem na twarzy.
-Nie. Po prostu nie chcę, aby stało się coś takiego.-mówi podchodząc bliżej mnie.
Schyla się i po chwili jestem w jego ramiona. Kieruje się w stronę wody. Coraz głębiej i głębiej. Po chwili puszcza mnie, a ja upadam z krzykiem wprost do wody. Woda sięga mi tu do klatki piersiowej.
-To nie było śmieszne.-mówię zakładając mokry kosmyk włosów za ucho.
-Nie było? Ten uśmiech skąd się wziął?-mówi rozbawiony Jonathan.
Szybko reaguję na odpowiedź i podcinam go. Znika pod powierzchnią wody. Mija 10 sekund, minuta i kolejna. Zaczynam się bać.
-Jonathan!-krzyczę zdenerwowana. Jeżeli on naprawdę nie potrafi pływać? Ale nie jest tu za głęboko, powinien normalnie się wynurzyć i stanąć na nogach.
Nagle coś łapie mnie za kostkę i ciągnie. Sekundę później mój świat składa się z wody, a przed moją twarzą pływa Jonathan, a dokładnie jego twarz. Białe włosy tworzą aureolę wokół jego głowy. Zielone oczy czujnie wpatrują się w moje, a mi brakuje powietrza. Hmm... nie każdy pamięta, aby przed niespodziewanym wciągnięciem pod wodę go nabrać. Chcę się poderwać z wody, ale łapie mnie za ramiona i przytrzymuje. Szarpie się i w końcu udaje mi się wydostać i złapać w płuca życiodajnej gazu.
Po chwili wypływa Jonathan i spogląda na mnie.
-Nie miałam powietrza.-tłumaczę mu i ruszam w kierunku plaży.
-Wszystko okay?-pyta się Jonathan, kiedy stoimy na plaży.
-Tak.-mówię i siadam na piasku.
-Może się wysuszymy i pójdziemy do domu?-mówi siadając obok mnie.
-Możemy iść teraz do hotelu. Są tam ręczniki i jest nie daleko.-mówię wpatrując się w horyzont.
-Nie mówiłem o hotelu. Chodziło mi Willę Morgenstern'ów. Valentine na pewno się niepokoi.
-Tam to nie dom. -mówię.-Dlaczego Morgenstern'owie to taka dziwna rodzina?
-Jest jak każda inna rodzina Nocnych Łowców.-odpowiada bawiąc się piaskiem.
-Nie powiesz mi, że każda inna rodzina Nocnych Łowców toczy walkę z rządem i zabija ludzi.
-No tak. - mówi i pociera ręką kark.-Ale nie każdy rodzina jest taka sama. Zmienimy temat.
- Okay. Dlaczego raz zwacasz się do Valentine'a po jego imieniu, raz jako tato?
- Tak już jest. -mówi i spogląda na mnie.- Jesteś głodna?
- Tak. - mówię i ruszamy w kierunku budki z hot dog'ami.
Kilka godzin później stoimy w hotelu przed ścianą w salonie. Jonathan spakował wszystkie nasze rzeczy do jednej torby. Powoli kreśle na ścianie runę, aby otworzyć Bramę.
- Clary. - odzywa się Jonathan kiedy kończę rysować. Odwracam się w jego stronę. Ręke ma zaciśniętą w pięść i wyprostowaną.- Weź to. Na zewnątrz willi może być ciemno.
Otwiera i moim oczom ukazuje sie szary kamień. Biorę go do ręki. Kamień jak kamień. Twardy, szorstki i szary.
- Jonathanie, nie wiem czy wiesz, ale czasy kiedy rozpalało się ogień za pomocą krzemienia dawno minęły. Teraz mamy zapałki, zapalniczki, a nawet latarki. - mówię, a Jonathan uśmiechając się zabiera mi przedmiot z ręki. Ściska go, a po chwili spomiędzy jego palców błyska białe światło.
- To nie taki zwyczajny kamień. - mówi Jonathan. - Wiesz o czym myśleć.
Łapie go odruchowo za rękę i przechodzimy przez błękitną tafle Bramy.
Po chwili jesteśmy przed willą Morgenstern'ów w lasku otaczajacym całą posiadłości. Wokoło panuje ciemność i cisza. Ciemność rozcina tylko światło kamienia tkwiacego w mojej zaciśniętej dłoni. Valentine nie wystawił straży? Chcę już o to zapytać Jonathana, kiedy do moich uszu docierają wrzaski. Spoglądam na Jonathana, jest tak samo zdumiony jak ja.
Spoglada w ciemność naprzeciw siebie gdzie powoli wyłania się postać. Idzie szybko i gwałtownie. Nie stara się nawet iść cicho jak na Nocnego Łowce przystało.
- Jonathanie, co ty sobie wyobrażasz wyjeżdżać z siostrą bez żadnego powiadomienia mojej osoby. Mogliście zginąć. Mogli was zgarnąć ludzie Clave.- wyzywa Valentine.
Jonathan spokojnie idzie w jego kierunku. Nie odzywa się. Jest bardzo spokojny. Podchodzi do ojca i chwyta coś co Valentine ma przypięte przy pasku. Po sekundzie okazuje się, że jest to miecz. Valentine cały czas krzyczy. Kolejną sekundę później milknie, kiedy miecz tkwi w jego brzuchu.
Jestem zszkowana. Myślałam, że Jonathan jest oddany ojcu, a on go spokojnie ugodził mieczem. Mój brat wyjmuje miecz i rzuca obok siebie. Pod Valentine'm uginają się kolana. Syn delikatnie kładzie go na ziemi i czeka. Koniec następuje 5 minut później wtedy Jonathan podnosi miecz i wyciera ostrze z krwi o marynarkę zmarłego.
Spogląda na mnie. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że stoję z otwartą buzią i rekami przy niej.
***************
I jak wam się podoba? Spodziewaliście się takiego zakończenia. Piszcie komentarze. Pozdrawiam Romantyczna Egoistka.
Super...ale teraz już nic nie ogar XDD.Myślałam tak,jak Clary...ze Jonathan jest oddany ojcu...Rozdział faktycznie-zajebisty *u*
OdpowiedzUsuńMagda441
PS:TEAM JACE <3!
Wszystko wyjaśni się w następnych rozdziałach.
UsuńJacie Super rozdzial czekam na kolejny :* --JCB26
OdpowiedzUsuńWow, ale mnie zaskoczyłaś. W życiu nie pomyślałabym, że Jonathan zabije ojca...Rozdział świetny, nie mogę się doczekać następnych:)
OdpowiedzUsuńEva
Jonathan wow xd
OdpowiedzUsuńŚwietny rodział :-)
Czekam na następny.
Ale zwrot akcji o.O
OdpowiedzUsuńTego się niespodziewałam xD Jonathan *.*
Tego się nie spodziewałam WOW
OdpowiedzUsuń